Dobranoc, nadchodzi mrok

Dobranoc, nadchodzi mrok – Konrad Mrozik, Władysław Kasicki

Edycja: 2021

System: Wampir maskarada V5

Setting: Świat mroku

Liczba graczy: 4

Gotowe postacie: nie

Liczba sesji: 2

Dodatki: brak

Opis:

Przygoda stawia na klimaty orientalne, w szczególności egipskie i te związane z Krainami Snów. Jest to początkowo dość spokojna podróż w złote piaski, która okaże się jedną z tych pamiętanych przez całe życie. To także okazja na zawarcie znajomości z Nyarlathotepem i Starszą Boginią Bastet.
Dobranoc, nadchodzi mrok to scenariusz zaplanowany na dwie sesje oraz drużynę czterech graczy. Opowiada historię rodziny ghuli, która trafia między ogromne siły ścierające się o władzę w Mieście. Wampirze klany, wilkołaki i łowcy, a nad nimi widmo rewolucji i przetasowania wpływów. Jednak otwarta forma scenariusza pozwala narratorce na wykreowanie własnej opowieści (przygody). Opisaliśmy narzędzia pozwalające tworzyć nowe miejsca i bohaterów niezależnych, a także oszlifować postaci graczy, tworząc ich siedzibę oraz typ drużyny.
Scenariusz został napisany z myślą o piątej edycji gry Wampir: Maskarada, jednak gracze nie wcielają się tutaj w nadnaturali opisanych w podręczniku głównym. Dlatego na potrzeby grania ghulami została stworzona osobna część, o tym jak wykreować taką postać, całą drużynę oraz jaki ma to wpływ na mechanikę.

Pokaż komentarze kapituły

Katarzyna Kraińska

+ Barwni, ciekawi NPCe zaprojektowani tak, by wchodzić z bohaterami graczy w ważne dla fabuły, znaczące i interesujące interakcje. Propozycje na ich powiązania z BG dobrze podkręcą emocje.

+ Dobry kompromis między gotowymi bohaterami, a postaciami zaprojektowanymi pod fabułę.

+ Interesujące sceny zostawiające graczom pole do inwencji, a jednocześnie zarysowane odpowiednio wyraźnie, by MG miał na czym budować.

+ Bardzo dobry początek – gracze wchodzą w sesję sceną akcji, zakorzeniają się w świecie, poznają ofiarę przed jej śmiercią. Przygoda byłaby o wiele słabsza, gdyby po prostu przyszli do Matki i dostali questa „ktoś zabił Wujka, odkryjcie kto to”.

– BG mają wybór, by dołączyć do zgromadzenia Joanny – i świetnie, ale co jeśli tak właśnie zrobią? Czy ich głównym celem nadal będzie odnalezienie mordercy Wujka? A może pomoc w realizacji planów Joanny? Scenariusz nie wspiera takiego zwrotu akcji. Nie wiadomo, jak poprowadzić taką wersję wydarzeń. –

– Wybór między śmiercią BG a Michała jest trochę wymuszony w celu wywołania większego dramatyzmu. O tym, czy ktoś umrze, powinna zadecydować mechanika. Na miejscu takiego gracza poczułabym się niesprawiedliwie potraktowana przez narratorkę, szczególnie że na szali waży się życie postaci gracza i ważnego dla niej NPCa.

– Joanna nie będzie się bronić, gdy BG zechcą ją zabić w finale – nie wydaje mi się to wiarygodne.

– Finalna informacja o tym, że Matka sama kazała zabić Wujka wypada bardzo dziwnie. BG nie mieli szansy dowiedzieć się o tym wcześniej, otrzymują wiadomość w finale z ust NPCa. Dlaczego Matka w ogóle miałaby urządzać taką – nomen omen – maskaradę przed swoimi ghulami?

– Niektóre informacje w scenariuszu nie są podane wystarczająco jasno. Początkowo uznałam, że to Gabriel zabił Wujka, ale tekst nigdy tego nie potwierdza. A może mordercą jest Wiktor?

Marek Golonka

————————-

Michał Kuras

Właśnie takich scenariuszy nie lubię. Czytając go miałem wrażenie raczej, że czytam scenariusz filmy, a nie sesji RPG. Wydaje się, że gracze niewiele mogą, niewiele od nich zależy, pewne punkty programu są mocno wpisane w przebieg wydarzeń. Co więcej autor zakłada jakie emocje powinien czuć BG, a zdobycie istotnych śladów zależy od tego, czy zdecyduje się przeszukać samochód martwego sojusznika. 

Akt II daje pozornie swobodę graczom, ale poszczególne lokacje i tak są dosyć szczegółowo rozpisane i trudno mi traktować je inaczej niż jak kolejne sceny do odegrania. Kwintesencją tego jest scena w hotelu, gdy graczka mająca relację z Michałem (BN) ma zadecydować kogo spotka śmierć. Dobrze, że przynajmniej sposób rozwiązywania problemów jest „wolny”.

Tekst ma liczne zalety. Jest przemyślany i dobrze ułożony. Od strony graficznej materiał jest wyśmienity. Opis bohaterek i bohaterów niezależnych mógłby być wzorcem dla innych: wygląd, historia, cel, słabości, nastawienie do BG, statystyki, a wszystko to krótko bez przegadania. Kilka prostych wyborów przed sesją dotyczących BG oraz drużyny prawdopodobnie da graczkom poczucie, iż grają własnymi postaciami, a nie narzuconymi przez MG – jest to dobry zabieg.

Janek Sielicki

Przygoda zakłada granie ghoulami i dostarcza do tego odpowiednie narzędzia. Krótkie, ale budujące klimat opisy miejsc i ułatwiające różnicowanie BN-ów wskazówki. Podoba mi się też anonimowość miasta (choć widać, że to jednak Warszawa).
Na początku brakuje rzeczowego wyjaśnienia kto jest kim, co zrobił/zrobi i co zamierza w ten sposób osiągnąć. Co takiego strasznego zrobiła Matka wampirom? BG mogą odwiedzić bardzo dużo miejsc – nie wiem, czy nie za dużo na jedną noc – trudno się to czyta. Brakuje mi też jakiejkolwiek mechaniki gry. Do tego mamy reżyserowane, zakładane sytuacje „żeby był dramatyzm”, a to się w takich śledztwach często nie udaje – powinno raczej wynikać z motywacji BG. Szczególnie dotkliwe jest to w finale – BG się nabiegali, a „matka i tak wie o ataku”, a Joanna po prostu umiera. Jednak jeśli BG wybiorą obronę Matki – to kto dokładnie ją atakuje? Jakimi siłami?
Jest tu dużo dobrych rzeczy – opisy, budowanie klimatu, pomysł grania ghulami, podawanie wskazówek, ale jeśli po dwukrotnym przeczytaniu nadal drapię się w głowę, to chyba coś jest nie tak.

Marysia Piątkowska

——————–

Michał Sołtysiak

Przepięknie zedytowany tekst, wygląda jak profesjonalna robota, idealnie wpasowująca się w estetykę Wampira Maskarady 5 Edycja. Aż miło go otworzyć i nawet 56 stron nie przeraża tak bardzo, bo test jest bardzo czytelnie złożony. Wampir w najnowszej edycji trochę zmienił warunki życia Spokrewnionych, ale tutaj nie znajdziemy Nowej Inkwizycji i można spokojnie go wykorzystać do poprzednich wersji systemu.

Gracze wcielają się tutaj w ghule, służące Matce, która w zamian za swoją krew wykorzystuje ich jako służących. Jeden wieczór (czas fabuły) zmieni jednak to wszystko i w założeniu ma być tłem dla wielkich transformacji w życiu bohaterów, gdyż będą musieli wybrać, kogo poprą w ostatecznym rozrachunku.

Wygląda fajnie, zaczyna się fajnie, ale potem pojawia się kilka założeń rodzących niekonsekwencję. Mamy starą wampirzycę Matkę, która nie może się ruszać, ma tylko jednego ochroniarza i to daje obraz jak z horroru, ale w grze już dawno by ją ktoś zdjął, bo jest słaba. Autor nie uzasadnił, dlaczego Matka wciąż żyje, kto lub co jeszcze ją chroni w świecie pełnym drapieżników, łowców i wilkołaków. 

Kolejna sprawa: Gracze odgrywają ghule, które są przywiązane i poprzez więź krwi są mechanicznie zobligowane wręcz do „kochania” Matki. Nie ma uzasadnianie dlaczego mogą wybrać inne wyjście niż jej bronić kosztem własnego życia. Nie ma sceny przełomu, bo słowo zbuntowanej ghulicy, namawiającej ich jedynie do „przejrzenia na oczy” jest z zasady mniej ważne niż słowa Matki. Autor nie zastanowił się jak uzasadnić proces uwalniania się z więzi z wampirzycą. Mają to odgrywać, nie rozumieć. Wyjaśnienie fabularne na pewno jednak by pogłębiło emocjonalność i psychologiczny aspekt scenariusza. Autor powinien wyjaśnić, jak zmienia zasady więzi obecne w podręczniku, bo oczywiście „Złota zasada” itd., ale jednak warto pokazać, jak to poprowadzić od strony mechanicznej. Nie wszystko da się uzasadnić wolą Narratora, bo tak założył.

Gdyby to była drama z narzuconymi rolami, to był łatwiej zrozumiał, ale teraz mam pewien problem, bo nie można wszystkich luk logicznych opierać na narracji, bo tak jest piękniej i zgodnie z wolą autora.

Zasmuciło mnie też, że postacie graczy nie są jakieś wyróżniające się i nie mają własnych celów. Są traktowani nawet mechanicznie jako jednorodna drużyna z podobnymi umiejętnościami. Bohaterowie niezależni są dużo ciekawsi, mają swoje cele a nie tylko powiązania. Moim zdaniem wieloma z cech BN-ów powinno się obdarzyć postacie graczy. Ułatwiło by to i uzasadniło w wielu miejscach proces emancypacji.

Na tą zaś chwilę, mamy 56 stron opowieści o ghulach, które mają „tańczyć, jak się im zagra”, a w „Grand Finale” nagle dokonać wyboru, bez porządnego uzasadniania. Oni kochają Matkę, powinien być tylko jeden, ale dlaczego są inne? Zawiodłem się.

Paweł Domownik

Dobranoc zaczyna się od bardzo ciekawego setupu. BG wcielają się w grupę ghouli służących niemobilnej Matce. Bardzo wampirze, bardzo harkonenowe. Na początek dostajemy też streszczenie. Niestety to raczej blurp z tyłu okładki, który obiecuje bardzo wiele wątków, nic nie tłumacząc. Dramatis personae, jest bardzo fajne, choć jak na mój gust ciut za długie.

Bardzo wiele uwagi poświęcone jest na uwagi dotyczące budowę drużyny. Dostajemy proste i fajne porady jak zbudować naszą grupę i dać jej unikalny charakter. Trochę zgrzyta mi przy sugerowanych dodatkowych relacjach z NPC-ami, że potencjalnie wszyscy kochają się we wszystkich. Tak jakby miłość była jedyną więzią dostępnym dwójce ludzi.

Sesja zaczyna się fajną sceną in media res. BG mają jasny cel – Wchodzą w scenę pełną akcji i wpadają w pułapkę. Nie do końca rozumiem, dlaczego 3-4 BG miałoby uciekać przed jedną pielęgniarką, ale ok. Potem napięcie rośnie i zaczyna się właściwa sesja.

Tu jedna powtarzana wielokrotnie uwaga. Scenariusz nie powinien ukrywać przed mistrzem gry tego, kto i dlaczego zabił „wujka”. Powinno być to powiedziane wprost i wyraźnie na samym początku. Tak niestety przez większość czytania probowałem rozgryźć, o co tu w ogóle chodzi, zamiast skupiać się na tym, jak to wykorzystać na sesji.

Mechanicznie jest bardzo nierówno. O ile przy tworzeniu postaci dostajemy fajne wsparcie i sugestie statów, to później nie ma nic. Żadnego przykładowego testu, poziomu trudności, przykładowych konsekwencji porażki — zero. No i ustawione walki, w których od początku wiadomo, kto komu urwie głowę, a kto ma plot armora.

Pewnym charakterystycznym problem jest tu fakt, że sesja oparta jest tu o eksploracje. BG poruszają się po swoim mieście, jakby widzieli je pierwszy raz na oczy. Nikogo nie znają, za to ich rozpoznaje nawet cieć na cmentarzu. Rozumiem, że się ukrywają. Fakt, że nie mają pojęcia, kto jest kim, stoi też w sprzeczności z tym że przecież wychodzą na miasto – skądś mają te love interests.

Niektóre pomysły są tu świetne. Wątek rewolucji ghouli jest super i naprawdę chciałbym to zagrać. Nieruchoma matka niczym pająk kierująca swoimi dziećmi ze środka sesji też brzmi mega vampirzo. Cóż z tego skoro BG niespecjalnie mają tu coś do roboty. Są raczej pionkami w grze innych potężniejszych niż rzeczywistymi podmiotami. Ich wielki wybór na koniec nie ma większego znaczenia skoro „Joanna i tak wygrała i teraz da się zabić”.

„Dobranoc” to zmarnowany potencjał. Są tu doskonałe pomysły, świeże i dobrze napisane postacie. Cóż z tego skoro wszystko pływa w masie niestrawnych wodowych zaszlosci, klimacenia i braku sprawczosci. Autorze/autorko odrzuć je, zrób prawdziwą rewolucję, a wtedy wygrasz quentina.

Na zupełnym marginesie i bez wpływu na ocenę: Nie rozumiem czemu grac w wampira ghoulami/mortalami? Chodzi o znerfienie postaci? O uzyskanie bardziej codziennej perspektywy? Imho najlepszym co dała nam V5 to nowoczesny system kości głodu i zarządzania człowieczeństwem. Ta gra wreszcie próbuje być tym, co zawsze obiecywała. Grając nie-wampirem, ignorujemy to.

Piotr Cichy

Praca najładniejsza w tym roku pod względem wizualnym. Tyle, że jest to konkurs na tekst scenariusza, a nie jego stronę graficzną i to on jest oceniany. Ale scenariusz prezentuje się profesjonalnie. Dobrze się też go czyta.

Łatwo się domyślić, że scenariusz rozgrywa się w Warszawie, jest wiele miejsc charakterystycznych np. Szpital Praski koło katedry (której zdjęcie zresztą zamieszczono w pracy). Nie wiem, czy nie lepszym pomysłem było umieszczenie akcji w konkretnych lokalizacjach. MG, który chciałby przenieść akcję do innego miasta, nie miałby chyba z tym większych problemów.

Podobnie pozostawienie otwartej kwestii linii krwi, z jakiej pochodzi Matka, chyba nie jest najlepszym wyjściem. Gdyby autorzy scenariusza z góry to określili, mogliby sami uwzględnić to w opisach lokacji itd., co w tej chwili sugerują osobie prowadzącej tę przygodę.

Przy początkowym opisie Joanny przydałoby się wskazać wprost, że jest ona ghulem.

„Główne wrota są zamknięte, ale na pewno jest inny sposób, żeby dostać się do środka – niech gracze sami zdecydują, jak chcą tego dokonać.” Wszystko dobrze, ale autorzy scenariusza mogliby dać parę propozycji. Zresztą także w paru innych lokacjach brakowało mi choćby kilku pomysłów, jak dana scena mogłaby się potoczyć. Rozumiem docenianie pomysłów graczy – ale czy brak takich szczegółów w tekście scenariusza oznacza, że MG ma uznać, że każdy plan, jaki zaproponują gracze, zakończy się sukcesem?

Mamy mechanikę przy opisie NPCów, ale później nie ma żadnych propozycji testów ani innego jej uwzględnienia. MG jest pozostawiony w tym względzie samemu.

W Katedrze jest napisane, że jak bohaterowie umówią się z ghulami w kinie, na miejscu będzie na nich czekał Wiktor. To błąd, powinno tu być napisane Łukasz, choć zasadzka Wiktora w tym miejscu też byłaby ciekawa. Zresztą wzmanka o obecności Wiktora (zamiast Łukasza) na Zgromadzeniu pojawia się ponownie na Cmentarzu. Chyba to pozostałości jakiejś wcześniejszej wersji scenariusza.

„To łowcy zorganizowali pułapkę w Szpitalu, ale w notatkach znajduje się istotny komentarz: Joanna nie pozwala skrzywdzić ghuli!” To właściwie jaki był cel tej pułapki z punktu widzenia łowców? Zresztą uzasadnienie Joanny, że „chciała bohaterom coś pokazać” też jest dziwne. Łatwiej zrozumieć paranoidalną Matkę, że chciała śmierci ghula, którego podejrzewała o zdradę (słusznie!). Ale dlaczego chciała, żeby jej słudzy znaleźli i ukarali sprawcę? Zwłaszcza, że w jej opisie jest napisane, że wierzy, że „jej ghule zrobią dla niej wszystko”. Jeśli by faktycznie w to wierzyła, to nie zlecałaby im tej misji. To powinna być inicjatywa samych graczy albo Joanny, która chce ich podpuścić, żeby odkryli dwulicowość Matki. Tak ja to widzę. Brakuje wyjaśnień od autorów scenariusza. Bez tego trudno zrozumieć logikę całej intrygi.

Jak to się stało, że Wiktor zgubił sygnet w samochodzie Wujka? Mało profesjonalne, ale z drugiej strony to też nie jest dowód, że on był zabójcą. Skoro się znali, to sygnet mógł zostawić przy innej okazji.

Klimatyczna intryga w stołecznej Warszawie, dobry pomysł z ukazaniem akcji z punktu widzenia ghuli, szkoda, że staranność włożona w oprawę graficzną scenariusza nie została spożytkowana na dopracowanie logiki wydarzeń.

Witold Krawczyk

Z jednej strony – olbrzymie stężenie zwrotów akcji (niemal w każdym z opisanych miejsc) i bardzo emocjonujących wątków (rewolucja w mieście, decydowanie o całej swojej przyszłości, rodzina i te wszystkie wątki romantyczne!), z drugiej – profesjonalna, nieliniowa, ale i niepozbawiona dramaturgii struktura śledztwa opartego o węzły („nodes”). 

Scenariusz wspiera rozwijanie historii na podstawie deklaracji graczy – z drugiej strony wymaga jednak pewnej elastyczności zamiast trzymania się skryptu co do litery (jeśli np. gracze postanowią nie wracać do Matki po pierwszym ataku – niech MG im na to pozwoli).

Bardzo podobają mi się ludzkie, żywe, barwne, a równocześnie – skrótowo opisane postacie oraz odpowiednio światomrokowe dekoracje (luksusy i kościoły). 

Główne minusy to niejasny plan Matki (po co cała szarada z wysyłaniem BG na śledztwo?) i ryzyko, że dla BG jej los będzie obojętny (podczas przygody gracze dowiadują się o niej niewiele). Myślę też, że w przygodzie przydałoby się zebranie w jednym miejscu całej intrygi (jak Wuj zdradził, kto go zabił, jaki jest plan ataku łowców), a także dokładne wyliczenie, ile jakich postaci walczy ze sobą w finale (BG pewnie będą chcieli dołączyć do akcji – można by w ten sposób zwolnić MG z odpowiedzialności za decydowanie o sile przeciwników w ostatecznej konfrontacji).

Andrzej Stój

Jeden z ciekawszych tekstów tej edycji konkursu. Przygoda do Wampira: Maskarady, ale nie dla krwiopijców. Choć nie jest to jawnie zadeklarowane, przygoda powinna rozegrać się w jednym z dużych, polskich miast. Dobranoc, Nadchodzi Mrok nie posiada gotowych postaci, ale daje narzędzia (w tym ograniczenia) potrzebne do ich kreacji. Gracze mają pewną swobodę, ale wątek przewodni – rola ghuli Matko oraz (być może) pewne relacje – są na tyle mocne, że trzeba patrzeć na tę historię jakby była przeznaczona dla drużyny stworzonej z myślą o tej przygodzie.

Autorzy świetnie radzą sobie z tym, co postrzegam jako największy problem Maskarady – lojalność członków grupy względem siebie. Jako ghule należące do rodziny jednej wampirzycy mają zbieżne (niekoniecznie identyczne) cele oraz przełożoną, której rozkazy muszą wykonywać. Jednocześnie uderza to jednak w ich zachowanie i osłabia potencjalny wybór pod koniec (czy zachować się lojalnie?) – skoro piją krew Matki, zdrada nie powinna im przejść przez myśl.

Dobranoc, Nadchodzi Mrok to historia jednej nocy, w której mają miejsce kluczowe wydarzenia dla wampirzej społeczności. Stawka jest wysoka i bezpośrednio związana z postaciami. Sama przygoda to wampirzy klasyk – wędrowanie po mieście między klimatycznymi miejscami, rozmowa z charakterystycznymi BNami, wiedzącymi więcej od bohaterów i sporadyczne konflikty (niektóre do uniknięcia). Choć sama historia jest spójna, niektóre sceny padły moim zdaniem niepotrzebnie ofiarą „rule of cool” (np. wizyta w bazie łowców). Wydaje mi się również, że pewne wydarzenia są niejasno opisane albo nielogiczne – np. Julian, który rzekomo poszukuje od lat siedziby Matki (kłamie, chyba że baaardzo słabo się stara). To jednak potknięcia, na które jestem w stanie przymknąć oko.

Większą wadą jest moim zdaniem kompletny brak wskazówek jak ghule graczy mogą sobie poradzić z pokonywaniem wyzwań. Zwroty „Niech postacie wymyślą” albo „Niech bohaterowie opracują plan” to oczywistość. Jako MG oczekiwałbym raczej mechanicznych wskazówek jak rozstrzygać różne pomysły graczy.

[collapse]

Kiedy trudno o władzę, nawet zmarli stanowią pokusę

Kiedy trudno o władzę, nawet zmarli stanowią pokusę – anonim

Edycja: 2020

System: Wampir maskarada V5

Setting: Londyn

Liczba graczy: 2-6

Gotowe postacie: tak

Liczba sesji: 1-2

Dodatki: brak

Opis:

Kiedy trudno o władzę, nawet zmarli stanowią pokusę” jest scenariuszem przygotowanym z myślą o przybliżeniu klanu śmierci w Świecie Mroku. Przygoda odbywa się w upadłym Londynie i okolicach, gdzie jakiekolwiek ślady paranormalności spotykają się z oddziałem wyszkolonych agentów Operacji Antigen, tak więc subtelność działań stała się jedynym sposobem na przeżycie. Jako członkowie klanu Hecata, lub wynajęci przez niego najemnicy, gracze stawią czoła duchom przeszłości, nekromantycznemu kultowi, zagrożeniom Drugiej Inkwizycji, a także samym sobie, testując swoje wzajemne zaufanie.

Pokaż komentarze kapituły

Paweł Bogdaszewski

Scenariusz do wampira (?) w upadłym Londynie, opowiadający o rodzinie Hecata.

Zalety:

  • Klasyczny wampir, w którym przy odrobinie wysiłku można rzucić samochodem w antyterrorystę.
  • Korzystanie z dodatku do gry

Wątpliwości:

  • Treść scenariusza podana jest bardzo chaotycznie. Zachęcam autora to przeczytanie finałowych scenariuszy tej edycji (kiedy autor będzie miał szanse przeczytać tę recenzję, powinny być już wybrane) oraz komentarzy do nich, by zobaczyć, jak istotne jest rzemieślniczy warsztat w docenianych scenariuszach.

Wady:

  • Fabularyzowane wstawki w części dla narratora są zupełnie zbędne
  • Tekst potrzebuje redakcji i korekty.

Piotr Cichy

Krótki prosty scenariusz osadzony w Londynie Wampira 5. edycji (po „Fall of London”). O ile się orientuję, dobrze wykorzystuje setting i mechanikę. Najlepszy pomysł scenariusza to, że jako gotowe bohaterki dla graczy proponuje sześć żon Henryka VIII. Nie jest to wprost powiedziane, odkrycie tego będzie najciekawszym twistem w sumie nieskomplikowanej historii. Nekromanta przywołał duchy bohaterek, dał im ciała i wysyła na misję, żeby powstrzymać nekromantów z Kultu Kaina, którzy chcą wskrzesić Thomasa Cromwella. Poza ezoteryczną otoczką sama fabuła przypomina mi wręcz misję z Shadowruna. Cisną się na myśl memy o Wampirze, który uwodzi rozważaniami o naturze życia i śmierci, a na sesji mamy rzucanie samochodami (tutaj walkę z antyterrorystami).

Plusem jest przybliżenie mocy i ceremonii dyscypliny Oblivion, specjalności klanu Hecata, który jest centralny dla scenariusza. Oryginalnie te materiały były zawarte w mało dostępnym dodatku.

Przygoda rozgrywa się w znanych turystycznych lokacjach – Tower of London i Windsor Castle, korzysta z prawdziwych planów tych kompleksów budynków. Dobór miejsc świetnie pasuje do bohaterek (patrz wyżej). Ciekawie nawiązuje do historii Anglii.

Problemem jest trochę zbyt skrótowe opisanie wydarzeń, a zwłaszcza ich tła. To gracze mają odkrywać tajemnice na sesji a nie Mistrz Gry. Warto by też rozważyć i opisać alternatywny przebieg akcji. Co się wydarzy, jak graczom nie wyjdą rzuty? Rozumiem, że wtedy  nastąpi spiętrzenie walk. To może należało więcej napisać o taktyce przeciwników?

Od strony technicznej praca nie jest zbyt dobrze zredagowana. Naprawdę dużo tu literówek, sporo błędów językowych. Przydałaby się porządna korekta.

Myślę, że to dobry scenariusz na zaznajomienie się z nowym Wampirem – światem i mechaniką. Z drugiej strony, można go rozegrać jako epilog „Fall of London”, np. jako zajawkę nowej kampanii skupionej na Hecata i Kulcie Kaina.

Paweł Jakub Domownik

Wampir wraca na Quentina! Niestety raczej w swojej memicznej wersji, która obiecuje nam intrygi i cierpienie a kończy na rzucaniu samochodami. Tym razem w bardzo malowniczej scenerii londyńskich zabytków.

Przygoda mocno stawia na hardframing. Gracze mają pewną dowolność, w decydowaniu jak zaatakują wyzwania, które pojawiają się przed nimi niczym kolejne stacje kolejowe. W szerszy planie jednak są raczej pozbawieni decyzyjności i mają po prostu robić questy. Scenariusz jest prościutki. Dojść do punktu A, dowiedzieć się co się dzieje, przejść do punktu B powstrzymać tych złych. Za mało na Quentina.

Zamiast fabularyzowanego prologu tylko dla oczu mistrza gry, poproszę jasną rozpiskę z motywacjami i celami stronnictw. Jeżeli na dodatek bohaterowie mogliby je w jakiś sposób poznać, wtedy mogliby na ich podstawie podejmować decyzję. I na przykład zdecydować, że chcą pomóc Kultowi Kaina, zamiast mu przeszkadzać?

Wszystkie wyzwania są bardzo dokładnie opisane mechanicznie. Co warte odnotowania autor przemyślał jaki efekt może mieć używanie różnych dyscyplin — np. tych pozwalających zajrzeć w przeszłość. Kawał porządnego wsparcia la MG, który zdecyduje się to poprowadzić. Niestety nie ma żadnych punktów, gdzie rzuty mógłby zmienić bieg scenariusza, nie kijem go to pałką, ale dotrą do celu. Jak sami nie wymyślą to potężny BN – powie im, co mają zrobić.

W scenie w zamku Windsor mamy świetnie zastosowany zegar, wyciągający konsekwencje z wcześniejszych dokonań graczy. Im lepiej im dotychczas szło, tym więcej będą mieli czasu na powstrzymanie złoli. To zdecydowanie najlepsza część scenariusza. Przedstawiony świat wydaje się spójny. Niestety jest spisany w taki sposób, że zakłada, iż czytający zna metaplot Wampira na poziomie autora. Zdarzają się rzeczy niezrozumiałe – np., dlaczego przeciwnicy BG zupełnie ignorują maskaradę?

Ten scenariusz wydaje mi się niedogotowany. Trzeba by zwiększyć zdecydowanie agencyjność graczy i dać im większe pole do manewru niż tylko wykonywanie misji rodem z gry komputerowej. Pomysł, żeby scenariusz mocno osadzić w metaplocie, uważam za ciekawy i dlatego chętnie zobaczę w Q kolejne prace tego autora.

Marek Golonka

Zalety

Dzieje się! Scenariusz jest króciutki i szybko przechodzi od wyzwania do wyzwania. BG mają jasne cele, ale mogą zaplanować ich realizację i na różne sposoby wykorzystać swoje wampirze moce.

Elastyczny finał. Ostatnia konfrontacja jest zaprojektowana tak, by miało na nią wpływ to, jak szybko BG do niej dotrą, ale w żadnym wypadku nie była automatycznie przegrana.

Wątpliwości

Do redakcji. Tekst jest niestety bardzo nieczytelny i trudno zrozumieć fabułę, którą przekazuje. Ważne informacje są rzucane mimochodem – np. to, jakie właściwie będzie zadanie BG, jest rzucone mimochodem w zwykłym akapicie, a opcje koterii są ładnie wyboldowane.

Ogólne wrażenia

Prosty i elastyczny scenariusz dający wampirom pokazać swoje talenty i zagrać o wysokie stawki. By dało się go sprawnie przeprowadzić, wymaga jednak uważniejszego rozplanowania i redakcji tekstu.

Katarzyna Kraińska

+ Niezły informacyjny wstęp, niestety zabrakło streszczenia, które ułatwiłoby MG przyswojenie szczegółów przy pierwszym czytaniu.

+ Przywołanie duchów postaci i zrobienie z nich wampirów w nowych ciałach to całkiem ciekawy i chyba rzadko wykorzystywany pomysł na spokrewniene postaci graczy.

+ Pregenerowani bohaterowie mają ciekawe tła; odkrycie w trakcie sesji, że gra się znaną postacią historyczną związaną z wątkiem głównym, może być dla graczy bardzo interesującym i satysfakcjonującym przeżyciem.

+ Wskrzeszenie i spokrewnienie pregenerowanych bohaterów jest jednocześnie ekspozycją tłumaczącą działanie rytuału, który BG będą musieli później przerwać – sprytne zagranie.

– Literacki prolog wydaje się zmarnowanym potencjałem, zważywszy że przeznaczony jest tylko dla oczu MG. Poza tym, bez jego znajomości gracze nie będą mieli pojęcia, dlaczego właściwie mają przerwać rytuał.

– Tworzenie nowych wampirów i natychmiastowe wysyłanie ich na questa trochę burzy klimat, który jednak jest ważnym założeniem Wampira. BG nie mają czasu, żeby odnaleźć się po wskrzeszeniu w nowej rzeczywistości, a już są wysyłani na misję.

– Swoją drogą, brakuje też propozycji jak poprowadzić poszczególne sceny. W Rozdziale I czytelnik dowiaduje się tylko, jakie informacje ma przekazać graczom Toby i jak zareaguje na ewentualne pytania BG. Nie wiemy na przykład, czy BG natykają się w miejscu spotkania na jakichś innych NPCów i jak wygląda moment ich wskrzeszenia, jeśli grają gotowymi bohaterami.

– Poczynania Toby’ego wydają się trochę wymuszone. Dlaczego wskrzesza ważne postacie historyczne (albo wynajmuje najemników) tylko po to, żeby poszli do Tower, obejrzeli miejsce eksplozji i wrócili? Dlaczego nie mógł tego zrobić sam?

– Brak finału. Co stanie się z BG po powstrzymaniu / nie-powstrzymaniu rytuału? Czy ich tożsamość (w przypadku pregenerowanych bohaterów) ma tu jakieś znaczenie? A jeśli nie, czemu Toby wskrzesił akurat żony Henryka VIII?

W tekście jest kilka naprawdę ciekawych pomysłów, ale scenariusz wydaje się niedokończony. Tożsamości graczy są bardzo interesujące, ale nie ma żadnego powodu, dla którego Tony wskrzesza właśnie te konkretne dusze. Gracze otrzymują zadanie, ale nie mają motywacji, aby je wykonać, w dodatku nie wiadomo, jakie będą konsekwencje ich czynów w finale.

Witold Krawczyk

Moje komentarze:

  • Włamywanie się do Tower i bitwa z kultystami w Windsorze są niezłymi grywalnymi i otwartymi wyzwaniami dla graczy.
  • Myślę, że przydałoby się więcej tropów wskazujących na kaplicę św. Jerzego, żeby zwiększyć szanse, że gracze sami odgadną, dokąd iść.
  • Podobają mi się dołączone do przygody mapy (pomogą graczom planować akcje, a równocześnie będą atrakcyjnym rekwizytem).
  • Podoba mi się rozpisanie mechaniczne gotowych postaci (nie jestem ekspertem od najnowszego Wampira, ale wydaje mi się, że można z miejsca siadać i grać w tę przygodę, bez przygotowań).
  • Myślę, że przygoda daje potencjał do rozegrania fajnej sesji. Żeby ją ulepszyć, proponowałbym: podbicie emocji – niech np. gracze mają okazję doświadczyć na własnej skórze, jak groźny i zły jest ich przeciwnik i jak wysoka jest stawka; dodanie barwnych, nieszablonowych, zaskakujących elementów (wskrzeszanie postaci historycznych wydaje mi się świeże i fajne, można by pójść dalej tym tropem – może gracze mogliby spotkać jakiegoś zwampiryzowanego Szekspira ze swoimi własnymi planami?); wreszcie – dodanie trudnych decyzji/dylematów.

Michał Kuras

+ ciekawe wybranie miejsc, w których rozgrywają się sceny – są one jednocześnie odległe (inne państwo), jak i bliskie (do Londynu jednak łatwo dotrzeć, a te konkretne miejsca odwiedzić) – fajnie prowadzi się sesję (lub gra w niej) korzystając z tego, co się samemu zobaczyło

– brak ułatwień w lekturze, np. porządnego streszczenia przygody na początku tekstu

Marysia Borys-Piątkowska

Wampir w ciekawym Londyńskim settingu z interesującym pomysłem na konflikt oraz Bohaterów Graczy. Podoba mi się pomysł z żonami Henryka VIII przywołanymi przez nekromantę. Historia jest bardzo prosta, trochę zbyt prosta, aby wejść do finału w tej edycji, niemniej wydaje się grywalna i całkiem emocjonująca.

Gracze mają swobodę działania i dużo możliwości korzystania ze swoich mocy. Dodatkowo – mamy tu dużo pomysłowych wyzwań w ciekawej scenerii.

Układ tekstu jest niestety chaotyczny, ciężko się w nim odnaleźć, często dwa razy musiałam czytać co dokładnie Autor/ka miał/a na myśli i jak to się ma w stosunku do przebiegu wydarzeń. No i tradycyjnie – brak streszczenia.

Pomysł fajny, wykonanie średnie, ale wampira w stylu rzucania samochodami nawet kupuję.

Janek Sielicki

Zalety: Scenariusz do najnowszej edycji i oparty o szeroki zakres materiałów, jednak przybliża opisane w nich realia. Autor/ka oferuje dużo opcji wykorzystania mechaniki gry: umiejętności, mocy itp., co zawsze bardzo ułatwia życie MG.

Wady: Brak konkretnego wstępu dla MG – przed przeczytaniem nie wiadomo, czego się dokładnie spodziewać. Przygoda jest spisana bardzo z perspektywy graczy, a nie MG, co utrudnia jej zrozumienie, prowadzenie i reagowanie na sytuacje nieprzewidziane w scenariuszu.

Werdykt: Bardzo ogólnie spisana przygoda, która składa się właściwie z dwóch części (i wstępu, w którym gracze nic nie mogą): dostanie się do grobowca, a potem powstrzymania rytuału – o którym jednak mało wiadomo. Niestety, przygoda wygląda jak niedokończony, lub kończony na szybko projekt. Można ją poprowadzić (to zaleta), bo oferuje mechaniki i statsy BN-ów, ale nie ma tu nic naprawdę zwaracjacego uwagę.

Michał Sołtysiak

To jest scenariusz, który może będzie szerzej grywalny za dwa lata, kiedy to świeżutki dodatek z Kickstartera do Vampira: The Masquerade 5E, trafi pod strzechy. Do tego czasu korzysta się z manuskryptu tylko dla wspierających, który jest niedopracowany.

Trzeba więc przyznać, że ten scenariusz będzie zyskiwał z czasem, co niestety sprawia, że może lepiej go by było przysłać nam za rok, dwa, dopracowany i doszlifowany.

Fajny pomysł na intrygę w Londynie po tym, jak wampiry przegrały z Nową Inkwizycją (dodatek „Fall of the London” do Vampira 5E, który wydaje się, byłby potrzebny dla znajomości tła). Główni antagoniści zaś są, jak już wspominałem z jeszcze niewydanego „Cults of the Blood Gods”. Bez znajomości tego ostatniego będzie bardzo ciężko, bo nie dowiemy się, jak udało się wskrzesić żony Henryka VII i napuścić je na graczy, oraz o co chodzi w rytuale, który nasi bohaterowie mają przerwać.

To więc trudny scenariusz już na wstępie. Gdy dodamy brak konkretnej redakcji i korekty, to otrzymujemy dość problematyczny tekst, który nie jest zbyt użytkowy. Bardzo szkoda, że autor się pośpieszył z tym tekstem. Mógł dać sobie czas i może nawet byłby Quentin, bo pomysły ma i mam wrażenie, całkiem dobrze bym się bawił, grając w ten scenariusz.

[collapse]

Bursztynowy Król

Bursztynowy Król – Marcin Zakrzewski

Edycja: 2020

System: Wampir maskarada V20

Setting: Mazury, II Wojna Światowa

Liczba graczy: 4

Gotowe postacie: tak

Liczba sesji: 5 (20 godzin)

Dodatki: brak

Opis:

Oddział wampirów zostaje wysłany z misją przez Armię Czerwoną. Cel: zdobyć artefakt, który w rękach posłusznych Hitlerowi krwiopijców stałby się niepokonaną Wunderwaffe. Scenariusz z wątkami osobistymi, w którym bohaterowie zmierzą się z własną przeszłością.

Pokaż komentarze kapituły

Paweł Bogdaszewski

Wampir podczas drugiej wojny. I to jeszcze po sowieckiej stronie? Bez wątpienia odważny wybór miejsca i czasu akcji. Natomiast sam scenariusz pełen jest różnorodnych i ciekawych wyzwań, a jeśli szukać w nim wad, byłby nim jego element charakterystyczny. Retrospekcje są fajnym motywem, mam wrażenie, że w tym przypadku autor za dużo chciał w nich umieścić i staja się zwyczajnie przegadane. 

Zalety:

  • Ciekawy setting
  • Ciekawi bohaterowie graczy
  • Ciekawe retrospekcje
  • Budzące emocje sceny
  • Sprawnie spisana przygoda
  • Różnorodne wyzwania

Wątpliwości

  • Retrospekcje to dobry pomysł, te jednak są przegadane. Większość graczy z przyjemnością zajrzy do jednej, ale raczej znuży się czytaniem wszystkich. Szczególnie że sprawczości graczy w retrospekcjach nie ma praktycznie wcale.
  • Główny wątek nie jest tak naprawdę mocno powiązany z bohaterami i ich rozterkami.
  • Nie zawsze wszystko w przygodzie jest jasne.
  • Sama ostateczna konfrontacja rozpisana jest ubogo.
  • Gdzie zgubiła się mechanika?
  • Bohater z imieniem Amon. Ja wiem, poważne imie. Gracze i tak go przemianują na Anon. Szczególnie że poznajemy go w krawędziowej scenie.

Wady

  • Brak streszczenia

Piotr Cichy

Proszę bardzo, Wampir i znowu brak mechaniki. To się niestety jakoś wiąże ze sobą. Zbyt często razem występuje, by mógł to być przypadek.

Połowa scenariusza jest poświęcona na nieinteraktywne retrospekcje. To też jakoś typowe. MG opowie graczom opowieść.

Finałowa scena z prastarym bóstwem i komturem krzyżackim całkiem mi się podoba. Historie bohaterów, jakie wyłaniają się z retrospekcji też są klimatyczne i interesująco zaplątane. Gracze będą mieli okazję się wykazać, zdecydować, co zrobią z pozostałymi postaciami i jak przeprowadzą wybrany przez siebie cel. Końcówka może być naprawdę emocjonująca. Szkoda, że większość rzeczy, które się będą działy wcześniej, w sumie niewiele zmieni. Co najwyżej, jeśli gracze odpowiednio wcześnie wylosują odpowiednie retrospekcje, będą mieli nieco okazję, żeby zaprezentować swoich bohaterów. Gorzej, jak będą mieć mniej szczęścia i przypadkowe skrawki pamięci wprowadzą ich tylko w dezorientację.

Nie jest dla mnie do końca jasne, jak w warunkach żołnierskich bohaterowie byli w stanie zachowywać Maskaradę. Ale przyjmijmy, że scenariusz nie jest o tym i gdy są zdani na siebie, to będzie im łatwiej.

Pomysł na fabułę jest całkiem ciekawy. Nie jestem zachwycony rzeczami, które dla miłośników Wampira pewnie nie są takie ważne – jak nieobecność mechaniki i długie partie opowieści MG. Tego, co jest mocną stroną tego systemu, czyli klimatu i knowań między wampirami (także w drużynie graczy), tutaj nie brakuje. Jeśli komuś będzie chciało się rozpisać mechanikę postaci graczy i NPCów (jest tego sporo) oraz będzie miał dobry pomysł jak odegrać liczne retrospekcje, to może być zadowolony z tej przygody. Jak dla mnie są to jednak zbyt poważne zarzuty, zniechęcające do potencjalnego poprowadzenia tego scenariusza.

Paweł Jakub Domownik

Wampir czy też szerzej biorąc Wod to system superbohaterski. Oszczędźmy sobie gadania o cierpieniu i cięcia serkiem topionym. Tutaj wreszcie ktoś wziął i go tak potraktował. Ktoś zbiera team superbohaterów, tj. przepraszam wampirów i wysyła ich na misję ratowania świata. Wokół szaleje II wojna światowa. Przy okazji jak to o bohaterowie poznają siebie.

Pozornie przeplatają się tutaj dwa wątki – poszukiwania McGufiina oraz odkrywania przeszłości własnej przyszłości. Szybko jednak okazuje się, że nasi bohaterowie powiązani są nawzajem ze sobą oraz z głównym plotem. Dzięki losowaniu retrospekcji dynamika drużyny oraz ich stosunek do zadania będzie się zmieniać podczas rozgrywki. Szkoda tylko, że to odkrywanie jest takie statyczne. Scenariusz sugeruje, żeby retrospekcje „odgrywać”, ale ponieważ nic w nich nie można zmienić to satysfakcja z tego jest umiarkowana. Ich losowanie ma jednak pewne problemy. Po pierwsze pewne wbudowane konflikty mogą nie wybrzmieć, bo pojawią się dopiero na sam koniec. Po drugie niektóre z nich (informacja że wiedźma wie gdzie jest wejscie) tworzą bardzo mocny skrót przez przygode.

Przed naszymi bohaterami stoją bardzo różne wyzwania. Niestety nie są one opracowane tak dobrze, jak mógłby i sporo jest pozostawione na barkach MG. Szkoda, że nie ma tu większego wsparcia. Następnym razem skrócić wszystkie opisy o połowę i zostawić moduł jeżdżenia czołgiem! Wielu rzeczy tam po prostu nie ma np informacji co tam robi pułkownik z sekretarką.

Na koniec wreszcie BG stają przed dramatycznym wyborem™. To oni są języczkiem u wagi walce dwóch potęg i mogą zdecydować o zwycięstwie. To fajne rozwiązanie pozwalające początkującym postaciom wpłynąć na losy świata.

Przedstawiony miks motywów II wojny światowej, pogańskich wierzeń, jest bardzo dobrze skomponowany. O dziwo poziom pretensjonalności jest też bardzo niski jak na wampira.

Treść jest tutaj świetnie zorganizowana. Pewne uwagi można mieć tylko do oddzielenia opisów lokacji od reszty tekstu. Poza tym napisana jest bardzo przystępnym językiem, tekst ma prawie 100k znaków a czyta się go bardzo szybko i przyjemnie.

Scenariusz mechaniki nie uwzględnia i to jest niestety jego główna wada. Nie mamy rozpisanych NPC-ów, nie mamy proponowanych testów i ich stopni trudność, wyzwania nie są opisane nawet na poziomie łatwy/trudny. Quentin to konkurs na materiał do gry więc niestety taki brak bardzo, bardzo boli. Gdyby skrócić teksty retrospekcji wykorzystać ten limit znaków na rozpisanie mechaniki…

Bursztynowy król to Quentinowy klasyk ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Angażująca historia dla gotowych bohaterów z dramatycznym wyborem w finale. Doceniam kunszt autora/rki, ale wolałbym, żeby wygrał scenariusz bardziej otwarty, gdzie gracze bardziej tworzą a nie tylko wypełniają historię.

Marek Golonka

Zalety

Dobra drużyna. Czterej ciekawi i dobrze się uzupełniający bohaterowie, którzy mają sens jako drużyna, a zarazem mają swoje osobowości i nawet potencjalne zarzewia konfliktów.

Gra o najwyższe stawki. Bursztynowy Król to kolejna opowieść o bohaterach walczących, by naziści nie zdobyli Wunderwaffe pozwalającej podbić świat, a ten klasyczny schemat podany jest moim zdaniem bardzo sprawnie – czuć wysokie stawki, czuć duże ryzyko, czuć wielki dziejowy spisek, a lekka pretekstowość tego wszystkiego jest w gruncie rzeczy miłym dodatkiem mieszczącym się w konwencji, a nie czymś, co by przeszkadzało.

Wątpliwości

Nie za dużo? Bursztynowy Król wydaje się próbować połączyć bardzo duże stężenia obu stereotypowych dróg grania w wampira – “cierpiętniczego” przeżywania osobistych wątków i awanturniczo-intryganckiego “rzucania samochodami”. Mam wrażenie, że ta dość w gruncie rzeczy krótka fabuła trochę się załamuje pod tym nadmiarem. Przekazane na kartkach retrospekcje to jedyne źródło, dzięki któremu gracze mogą ustalić, jakie jest drugie dno wielkiej spisko-konfrontacji między wampirycznym komturem Krzyżaków a pruskim półbogiem, w której głównymi narzędziami są artefakty wprowadzające nastrój wampirycznego Indiany Jonesa. To mogłoby być połączenie świetnie wyciskające z Wampira wszystko, czym ten system kusi graczy o różnych erpegowych preferencjach, ale tu oba wątki wydają mi się potraktowane zbyt skrótowo i po macoszemu.

Wspomnienia obok fabuły. Retrospekcje także wydają mi się nieco za długie, jak na teksty do przeczytania z kartki. Może byłoby to mniej problematyczne, gdyby wszystkie były tropami bezpośrednio pomagającymi w śledztwie, ale sporo z nich wspomina o przeszłości bohaterów, która niekoniecznie wpłynie na przebieg sesji. Najbardziej brakuje mi pojawienia się w fabule Lizawiety – ponad połowa retrospekcji jednej z postaci służy zbudowaniu ciekawej relacji z tą BNką, ale ten związek pozostaje (dosłownie!) tylko na papierze.

Ogólne wrażeniaBursztynowy Król przedstawia wielką, arcyważną misję dla grupy ciekawych postaci i pozwala im w jej trakcie odkryć, że wbrew pozorom są osobiście zaangażowane w wydarzenia, które doprowadziły do tego przełomowego momentu. Mam jednak wrażenia, że wydarzenia w trakcie samej misji dzieją się za szybko, a retrospekcje zajmą za dużo czasu i wprowadzają zbyt wiele wątków pobocznych. Przez to może z tego wyjść niestaranna mieszanina wątków, a nie angażująca wielowątkowa historia. Jako scenariusz Bursztynowy Król jest ciekawy i ambitny, ale jakby zbyt się spieszący, za to po rozbudowaniu go w pełniej rozgrywającą wszystkie wątki kampanię mógłby być naprawdę świetny.

Katarzyna Kraińska

+ Klarowne wytłumaczenie specyfiki scenariusza, choć szkoda, że zabrakło streszczenia na początku.

+ Gracze od początku mają postawiony jasny cel, dzięki czemu od początku gładziej wejdą w akcję przygody.

+ Interesujący miks tematów II Wojny Światowej i dawnej historii.

* Fajnie, że przynajmniej jeden z NPCów pojawiających się w trakcie przygody jest powiązany z BG; dzięki temu będzie dla graczy ważniejszy. Szkoda tylko, że ginie, zanim BG w ogóle sobie ich przypomni (np. wujek Babuszki). Szkoda też, że tylko jeden z BG jest szczególnie istotny dla przebiegu przygody (tylko Babuszka może przejść próbę z bursztynem).

* Pozwolenie graczom na zabranie lootu z kryjówki Amona jako motywacja pasuje bardziej do gier typu dungeon crawl, niż dramatycznego Wampira. Byłoby ciekawiej, gdyby motywacja BG wynikała np. z powodów osobistych albo ideologicznych (skoro już mamy pregenerowanych bohaterów, można ich napisać w taki sposób, by z góry mieli powód robienia pewnych rzeczy).

– Gdybym była graczem, w pierwszej scenie zapytałabym MG, w jaki sposób te artefakty mogą wpłynąć na los całej wojny światowej. Tej informacji nie ma w tym miejscu.

– „Kim jest staruszka i co łączy ją z zamkiem jest miejscem na inwencję Mistrzyni Gry.” – dlaczego? Mistrzyni Gry może w każdej chwili zmodyfikować sobie fragmenty scenariusza wedle uznania. Gotową przygodę bierze do ręki, żeby dostać gotowe pomysły 😉 

– „Ulryk przedstawia się bohaterom i przyniesienie mu ostatniego artefaktu.” – przez błąd zdanie jest niezrozumiałe.

– Retrospekcje są nieinteraktywne, przez co gracze się w nie nie zaangażują. Dobrze byłoby postawić przed nimi jakieś mikrocele do wykonania, aby mogli się nimi bardziej przejąć i przyjąć je jako swoje własne; np. w pierwszej proponowanej retrospekcji BG mógłby naprawdę pójść z Szymonem na tajemniczą dziecięcą wyprawę w poszukiwaniu Króla, a podane w scenie informacje poznać po drodze. Wspomnienie przeczytane lub usłyszane nie zadziała na gracza tak mocno, jak wspomnienie odegrane przy jego współudziale. Jeśli to MG opisuje graczowi jak zareagował na coś w przeszłości, gracz nie zidentyfikuje się ze wspomnieniem.

– Brak choćby zarysu pomocy mechanicznych.

Sprawnie napisana liniowa przygoda z delikatnie zarysowanymi wątkami osobistymi powiązanymi z treścią fabuły, okraszona interesującymi realiami II Wojny Światowej. Zastanawiam się tylko… dlaczego autor wybrał na realizację swojego pomysłu właśnie Wampira. Wyprawa po artefakty to rodzaj zadania kojarzący się raczej z epickimi przygodami fantasy, niż z osobistym, socjalnym Wampirem.

Witold Krawczyk

Nie wiem, jak to możliwe, ale w przygodzie udało połączyć dramaty wojny i życia w Związku Radzieckim z historią o Czterech Pancernych i Indiano-Jonesowym poszukiwaniem Bursztynowej Komnaty, a także – z wampirami. Wszystkie elementy do siebie pasują, klimat jest mocny, na serio, ale z iskrą przygody. Imponujące.

Postacie graczy są wyraziście; ich opisy zawierają wiele inspiracji do odgrywania dla graczy; historie przemiany pozwalają wczuć się w bohatera, budują relację do jego stwórcy i rozbudowują motywację. Retrospekcje są dramatyczne, intrygują i dostarczają poszlak do głównego wątku przygody.

Opisy są solidne, przekazują informacje i emocje.

W przygodzie liniowej lub opartej o miejsca poręczniej byłoby zamieścić opisy lokacji i BN-ów razem z opisami scen, w których się odwiedza lokacje i spotyka BN-ów.

Przygoda jest napisana świetnym językiem (co bardzo podnosi jakość rekwizytów-opisów retrospekcji).

Nawiązania historyczne wyglądają bardzo solidnie i autentycznie (przynajmniej dla laika hobbystycznie zainteresowanego Krzyżakami).

Podobają mi się otwarte i krótko opisane konflikty w poszczególnych scenach (spotkanie z partyzantami, konfrontacja ze zbrodniczym Malkavianinem, spotkanie z blefującym komturem) – gracze mogą wybrać własny sposób działania i odgrywać postacie.

Z drugiej strony nie jestem fanem finału: wybór „wykonacie misję tylko, jeśli rytualnie zamordujecie dwanaścioro dzieci” wydaje mi się zbyt skrajnym, zbyt mało subtelnym dylematem; z drugiej strony użycie krwawego bursztynu pozwala uwolnić Yzgepusa bez płacenia jakiejkolwiek ceny; wreszcie – po zdobyciu miecza pokonanie komtura wydaje mi się kwestią prostej deklaracji (albo wymaga zaplanowania przez MG emocjonującej walki).

Momentami brakuje mi wsparcia dla MG. Szalony Malkavianin Amon powinien mieć rozpisane statystyki, żeby MG nie musiał ich pisać samemu. Przygoda mogłaby też wyjaśniać, kim jest Gala „Baba” Wijewska, choćby ogólnie. Chwilami trudno też się połapać czytelnikowi – na przykład, co właściwie o Bursztynowym Królu mogą powiedzieć bohaterom Heinz i Ewa? Jak BG mogą wyjść z otchłani, w której kryje się Yzegups? Gdzieniegdzie informacje wydają mi się rozstrzelone, a może przedstawione w dziwnej kolejności, co utrudnia lekturę (na str. 20 w pierwszym akapicie czytelnik dowiaduje się, że Yzegups odda graczom miecz, jeśli dopełnią rytuału; jakiego rytuału – to jest wyjaśnione dopiero na końcu następnego akapitu; w kolejnym akapicie jest znowu opisane, że Yzegupus chce, żeby gracze dokonali rytuału. Może przeorganizowanie treści pozwoliłoby oszczędzić trochę miejsca w przygodzie?).

Michał Kuras

+ tekst dobrze się czyta

– niegrywalne retrospekcje narażone na „popsucie fabuły przez graczy” z jednej strony, a szyny na torach z drugiej – mają dać głębię, ale mocno popsują sesję; ich odczytanie czy przekazanie kartek graczom także nie uważam za dobry pomysł, chyba że będzie połączony z „przerwą na papierosa”

– brak rozpisanych mechanicznie przeciwników, co zmusza MG do zrobienia dodatkowej pracy przed sesją

– mam wrażenie, że jedynym celem scenariusza jest pokazanie, jak „glębokie” postacie stworzył dla graczy

Marysia Borys-Piątkowska

Chapeaux Bas za odwagę w podjęciu takiego tematu i settingu. Drugowojenny Wampir po stronie Sowietów. Na samym wstępie już byłam zainteresowana tym tekstem.

Scenariusz serwuje ciekawe i angażujące wyzwania. Bohaterowie Graczy są porządnie przygotowani – motywacje, cel, wątki personalne. Podoba mi się także pomysł retrospekcji, które wprowadza Autor/ka, choć zdecydowanie dopracowałabym je pod względem większej interaktywności z Graczami. To ważne i ciekawe narzędzie, a tutaj mam wrażenie, że zostało źle wykorzystane. Mam obawę też, że BG stoją odrobinę obok całej historii, która się toczy się w tej przygodzie, a NPC ważny dla BG ginie dość szybko. Brakuje mi też uwzględnienia aspektów mechanicznych.

Przez to, że stawka w fabule jest wysoka (ratowanie świata de facto), czuć rosnące napięcie w scenach i nóż na gardle. To naprawdę fajnie wspiera wywoływane u Graczy emocje. Wiedzą, że dużo jest do ‘wygrania’.

Tekst łatwo się czyta i ma przejrzystą strukturę, choć brakuje mu porządnego streszczenia przygody na początku. To kolejna praca , która mam wrażenie, ze wpadła w pułapkę dzieła literackiego, a nie tekstu użytkowego. Niemniej, całość naprawdę mi się podoba i chętnie zagrałabym w ten scenariusz. Myślę, że ma potencjał nawet na finał.

Janek Sielicki

Zalety: Fajny i praktyczny patent z kolorami postaci. Śmiały pomysł osadzenia przygody Wampira w historii jak z „Kelly’s Heroes” – niby wampir, ale jesteśmy żołnierzami na tajnej misji dla wampirów i zdobywamy magiczne miecze (i jest okazja rzucić samochodem). Retrospekcje fajnie się czyta i jako gracz pewnie chętnie bym odkrywał historię swojej postaci, zwłaszcza, że mogą namieszać trochę w scenariuszu. To może być fajna przygoda ‘zerowa’, rozegrana przed przeniesieniem akcji w czasy współczesna i pozwalająca na beztroską zabawę mechaniką.

Wady: Brak jakiegokolwiek podsumowania przygody we wstępie – od razu czytamy o BG, BN-ach i miejscach, ale bez kontekstu ciężko się w tym połapać. Choć retrospekcje są fajne, informacje przydatne do fabuły są w nich mocno zagrzebane i gracze mogą je przeoczyć (a przygoda nie informuje MG, co w nich jest) – to duży problem, bo mam wrażenie, że to one mają głównie budować przygodę. Sama historia jest dość prosta w budowie i przypomina nieco przygody do bardziej epickich systemów fantasy. Na koniec niby mamy ważną decyzję i potężne istoty, ale jakoś to do mnie nie przemawia, zwłaszcza, że BG mało mogą ugrać dla siebie prywatnie. Nie wiem, czy jakos mocno obchodziłyby mnie losy świata na tym etapie bycia wampirem. Nie wiem też, skąd te 20 godzin sesji – ja tu widzę jeden wieczór grania.

Werdykt: Z jednej strony jest nietypowy setting do Wampira i ciekawe postacie dla graczy, z drugiej przygody, która nie do końca wie, czym chce być. Są dobre retrospekcje, ale to za mało, by ta przygoda błysnęła – bo w sumie polega na dotarciu do obu ISTOT i podjęciu decyzji, którą może być ‘wychodzimy stąd’. To modelowy kandydat na „kill your darlings” – sporo tu trzeba wyciąć, przepisać, zrobić burzę mózgów i byłby scenariusz do Wampira, w który nawet ja bym chciał zagrać.

Michał Sołtysiak

Wampiry z Armii Czerwonej, podczas Drugiej Wojny Światowej, skarb wampirzego komtura, pradawnym wampir-bóg i nasi bohaterowie mają cierpieć (ale tylko trochę), a poza tym będą tłuc nazistów, aż miło. Taka mieszanka wygląda wybuchowo i daje szansę na przygody klasy „Twierdzy” Wilsona. Powiem szczerze, ja byłbym fanem tego scenariusza, bo w końcu ktoś pokazał, jak widzi wampira V20, w innym okresie historycznym niż średniowiecze i współczesność. Taki wampir niesie ze sobą masę pomysłów i szans na pulpowe rozwiązania, zabawę konwencją i oryginalność scen.

Niestety tylko byłbym, bo autor nie dopracował scenariusza. Są tutaj pewne nieścisłości i rodzące się problemy z tym, że pewne rzeczy może tylko jedna osoba i jak zginie, to będzie koniec. Nie ma wyjść awaryjnych i przemyślenia czysto funkcjonalnego, jak rozegrać ten scenariusz.

Kolejną sprawą jest brak mechaniki. Naprawdę się zdziwiłem, bo myślałem, że już choć na nasz konkurs ludzie rozumieją potrzebę opisania mechanicznej strony tekstu. Podejście: „Narrator sobie przygotuje…” (wielokropek wodziarski) jest bardzo nieprzyjazne użytkownikowi. Autor powinien spojrzeć na swój scenariusz, nie jak na dzieło literackie, ale tekst użytkowy.

Nie zbalansowano również retrospekcji i scenek opowieści z czystą akcją. Tym samym nasi bohaterowie będą mieć dużo do czytania, a masę czasy na sesji zajmą opowieści Mistrza Gry. To może tworzyć dłużyzny fabularne, gdy gracze będą tylko słuchać i czytać. Ta przygoda potrzebuje dynamizmu i przemyślenia.

To dobry tekst, fajny pomysł na wampira, ale wykonanie jest niedoskonałe. Szkoda, bo widoczny jest potencjał na finał.

[collapse]

Piotruś Pan: Powrót

Scenariusz Konkursowy:

Piotruś Pan: Powrót Władysław „Włodi” Kasicki

Setting: autorska wersja Piotrusia Pana
Mechanika: sugerowany nowy Świat Mroku, ale mechaniki brak
Liczba graczy: 4
Gotowe postacie: tak
Liczba sesji: 1

Opis:

Dzwoneczek, Stalówka, Lufcik i Drobinka uciekli niegdyś z Nigdylandii i teraz prowadzą normalne życia w Londynie lat ’80/’90. Jednak niespodziewana wizyta odmieni ich los i każe wrócić do świata, z którego pochodzą.

Spoiler

Paweł Bogdaszewski

Scenariusz jest na tyle specyficzny że zrezygnuje tym razem ze swojego typowego komentarza zawierającego pierwsze wrażenie, wady, zalety i opinię.

Z czym mamy więc tu do czynienia? Z mrocznym rozprawieniem się z Piotrusiem Panem, ale przede wszystkim scenariuszem skupiającym się na tym jaki jest mroczny i poważny. Mamy więc tu sugerowany kanibalizm, przemoc psychiczną i seks, zdrady i wyrodnych rodziców.

Bardzo lubię mroczne baśni oraz realizm, jednak tutaj nie widzę realności. Wszystko jest tak mroczne i brudne że aż nierealne. Jednak taki styl też ma swoje miejsce. Brakuje przy tym mechaniki, są za to niemal nie interaktywne retrospekcję.

To nie mój styl ale rozumiem że tego typu mrok może sprawiać ludziom satysfakcję z odgrywania. Sprawny MG z odpowiednią ekipą graczy na pewno jest z tego scenariusza wyciągnąć ogromną ilość emocji.

Jednak tu brakuje RPGowego mięsa. Ok, bohaterowie graczy mają swoje motywację, odgrywanie całego dramatu może mieć ogromny ładunek emocjonalny i zawiera kilka sprytnych sztuczek by podbić klimat oraz immersje, a świat ma prawo się podobać. Jednak pozbawiony mechaniki wydaje się bardziej dramą niż scenariuszem do papierowego RPG (może bardziej do Larpa?) albo będzie wymagał sporo pracy od obcego MG(bo wyobrażam sobie że autor potrafi poprowadzić go sprawnie). Warto zacząć od mocnych grywalnych podstaw przeznaczonych dla odbiorcy, potem tworzyć wokół tego nastrój. Tu tego brakuje.

Inne scenariusze z tej edycji na który autor powinien spojrzeć; Dobrze Szybko Tanio (mechanika grająca społecznymi aspektami drużyny), Hotel Arkona (granie motywacjami)

 

Witold Krawczyk

Bohaterowie graczy w „PPP” mają osobowości i historie rozpisane tak, żeby wywołać jak największe emocje na sesji. Bardzo podoba mi się psychologia postaci. Wśród bohaterów jest jeden, troszczący się o pozostałych, ale motywowany żalem wobec nich i goryczą, że go nie doceniają – to świetny materiał na złoczyńcę. W opisie innego padają słowa „nikomu nie przyznałeś się do swego grzechu”, choć grzechem nie jest żaden zły uczynek – jest nim bycie synem Kapitana Haka. Język i styl przekazują osobowości postaci równie skutecznie co bezpośrednie opisy, ale krócej, ładniej i z większym polem do manewru dla graczy. Pograłbym takimi bohaterami.

Przygoda jest fantastyczna do momentu podróży do Nigdylandii. Prologi dają mocny start wątkom osobistym. Sceny życia rodzinnego i spotkania po latach pozwolą wyżyć się z odgrywaniem postaci. Atak piratów powinien skutecznie podbić emocje, ma wysoką stawkę i konsekwencje, a równocześnie każde jego rozwiązanie powinno popchnąć przygodę do przodu i zmotywować bohaterów.

Natomiast w Nigdylandii jest mniej psychologii, a więcej motywów prosto z brutalnego, mrocznego fantasy. Stosy trupów, ukrzyżowania, gwałty, skradanie się i wymierzanie kar złoczyńcom. Skala przemocy i okrucieństwa jest ogromna. Może ma to w sobie coś z brutalnego acid westernu w stylu „El Topo” Jodorowsky’ego. A może to komentarz do dojrzałości i dzieciństwa – dorosła historia ze świata rzeczywistego zamienia się w horrory rodem z nastoletniej wyobraźni. To niegłupie, ale obawiam się, że przygoda idzie o parę kroków za daleko – że Nigdylandia jest tak mroczna i koszmarna, że gracze nie będą potrafili wziąć jej na poważnie i zamienią swoich bohaterów w nieczułych Clintów Eastwoodów.

Mimo wszystko w Nigdylandii też znajdzie się parę dobrych momentów. Opuszczony dom zegarmistrza z porzuconymi zabawkami – pirackimi statkami i mieczami – przykuwa uwagę, budzi pytania i wprawia w ruch wyobraźnię. Zapada w pamięć wstęp do retrospekcji, w którym na raz zaczynają chodzić wszystkie wiszące na ścianach zegary.

Dzieciństwo to niekoniecznie niewinność, to również okrucieństwo i brak niuansów; to źródło opowieści mniej zajmujących, mniej mądrych niż te, które opowiadają dorośli. Jeśli nigdy nie kończy się, jest koszmarem. Taki przekaz bym wyinterpretował z „Piotrusia Pana: Powrotu”. Przekaz jest dobry i ambitny, ale myślę, że potrzebuje subtelniejszego wykonania, żeby sprawdził się na sesji i nie zmarnował świetnej psychologii bohaterów.

 

Tomasz Pudło

Zacznijmy od kwestii technicznej. Scenarzysta pisze, że prowadził to na WoDzie, ale statów nie umieszcza, bo każdy sobie może dorobić. Moim zdaniem takie podejście to błąd i już trzeba było nic na ten temat nie pisać. Bo tak się składa, że kiedy mechanika jest, to zignorowanie jej to jest sekunda. Ale kiedy jej nie ma, to dorobienie jej wymaga realnego nakładu pracy od kogoś, kto chce takiego scenariusza użyć. I w efekcie taki scenariusz zostanie poprowadzony 2 razy rzadziej. Słabo, nie? A i jeszcze ujemne punkty u jurorów złapie za niekompletność.

Co do samego tekstu, to jego lektura zostawiła mnie z lekka skołowanego. Niby widać tutaj, że autor rozumie, że scenariusz musi być elastyczny, że trzeba rozgrywać konsekwencje, że nie można na graczach rzeczy wymuszać… ale jednocześnie zmiany jakie czyni w uniwersum wywracają je do góry nogami. W oryginale był podział – dzieciństwo (krainy wyobraźni) – dorosłość. Tutaj to ja w końcu nie wiem – zegarmistrz był oryginalnie ze świata dorosłych? W oryginale Hak i ojciec Wendy są grane przez tę samą osobę. Teraz Piotruś i Hak są powiązani? Say what?

Wątpliwości budzi też u mnie konstrukcja postaci i ich relacja z graczami, którzy je prowadzą. Szczególnie niefortunna wydaje się (kluczowa) scena z ojcem i urwiskiem. Czyli co, gram i nagle dowiaduję się, że dla mojej postaci ważniejsza była błyskotka niż życie mojego ojca? (sądząc po reakcji) Czyli moja postać jest obłąkana? To kto tu jest w końcu pozytywnym bohaterem? Podobnie jest z Drobinką  – dowiadujesz się, że masz za uszami. To chyba wymaga gracza-emo.

Absolutną masakrą była dla mnie też scena, w której piraci “zabawiają się z syreną”. Budzi zresztą kuriozalne pytania w kwestiach anatomii istot magicznych. Brakowało mi sceny ze skrzynią skarbów Stalówki, nie rozumiałem czy Kulka z pierwszej sceny walki to pies, czy osoba. Scena okaleczenia to też mocna jazda po bandzie.

Muszę jednak powiedzieć, że niektóre sugestie mi się podobały. Bardzo fajnie, że ktoś wspomina o spotlightach, świetne są też uwagi, żeby przy scenach 1 na 1 reszta graczy grała głosy sumienia. Pożyteczne i ważne były uwagi o tempie i kontrolowaniu długości sesji. Nawet podobała mi się muzyka (prócz doboru “Girls just wanna have fun” do walki – WTF?). Doskonałą była też scena związania BG z sierotami za pomocą prezentów, które gracze sami sobie wymyślili.

Autor ma potencjał, ale zastanawiałem się, co bym tymi postaciami zrobił, gdybym w to grał i ten scenariusz powinien się chyba nazywać Czarny Piotruś. Może następnym razem trochę więcej słońca?

 

Jakub Osiejewski

Sęk w tym, że znam Piotrusia Pana. Autor przeczytał książkę raz. Dawno temu. Może. I na podstawie adaptacji czy przeróbek (które chyba częściej są mroczne niż nie) napisał własną mroczną wersję Piotrusia Pana, która jest oczywiście mega mroczna i mówi o czymś zupełnie innym niż powieść (a właściwie powieści) czy sztuka. Piotruś Pan w powieści wspomina (a właściwie próbuje wspomnieć) swoją matkę, ojciec i brat są absolutnie dodani na siłę. To Piotruś Pan uciął rękę piratowi, Haka i ojca rodzeństwa Darling często gra ten sam aktor w adaptacjach, a sam Hak podobno był w Eton i… zresztą to nieważne. Ja nie mówię, że każdy twórca adaptacji powinien wiedzieć wszystko o oryginale – ale powinien go rozumieć.

Więc na dziwnej projekcji psychologicznej na klasyce literatury, autor scenariusza buduje historię o piratach. A co mogą robić piraci w mrocznej Nibylandii? Oczywiście rabować, palić i gwałcić. Tygrysia Lilia zmieniła się w Wendigo, zagubieni chłopcy są ukrzyżowani, i ogólnie jest to emo mrok i cierpienie.

No więc generalnie scenariusz polega na retrospekcjach. I to takich do słuchania, gracz sobie siedzi i MG opowiada co kiedyś było. Retrospekcje mają zwalić graczy z nóg, w praktyce ich znudzą. Za to właściwa część rozgrywki… kojarzy mi się z komputerowymi przygodówkami – masz na kartce narysowaną mapę, każda lokacja to jedno zadanie do wykonania, w nagrodę otrzymasz fragment potężnego artefaktu, który z powodów pozwoli ci odzyskać pamięć oraz magiczny przedmiot. To akurat jest dość zabawne.

Bezdomne dzieci dodane na początku by gracze robili „oooo”, potem już się nie pojawiają. Gracze walczą z piratami, a niech sobie sierotki radzą w świecie realnym same.

Nawet nie boli to, że przygoda szarga jakieś tam świętości – wbrew pozorom i „Chłopcy” Ćwieka, czy serial Once Upon A Time nieźle sobie radzą z mrocznymi wersjami Nigdylandii. Tylko po prostu mroczność jest po nic – Piotruś jako dziecko jest głupi, i cała ta głupota widoczna jest w scenariuszu. Na przykład Drobinka poznaje jakąś służkę Haka w barze… zaraz, czy oznacza to że Hak umieszcza agentki we wszystkich barach świata? the hell? – a takich kwiatków jest więcej.

Młodocianych graczy podnieca przemoc, kręci mrok i cierrrpienie, dojrzały gracz nie potrzebuje tanich sztuczek by stworzyć mroczną atmosferę. To że coś „ zapewnia katarsis”, jest „głębokie”, „złożone”, nie oznacza jeszcze że to jest „zajmujące”, „dobre”, „warte rozegrania”.

 

Michał Smoleń

Ambitny, ciężki, edgy scenariusz. Nie jest to zbyt przystępny tekst, niektóre informacje przekazuje zbyt późno. Niewątpliwym plusem jest konkretny wybór konwencji oraz zarysowane sugestie odnośnie klimatu i prowadzenia – jeżeli gracze podłapią te sugestie i odnajdą się w tej ciężkiej, lekko kiczowatej konwencji, aktywnie współpracując z prowadzącym i wychodząc naprzeciw oczekiwaniom scenariusza, sesja może być naprawdę niezapomniana. Sam scenariusz ma jednak sporo wad, charakterystycznych dla tak konceptualnych prac: szczegółowe sceny nie dźwigają przyciężkiej całości, za dużo tu indywidualnych nie-interaktywnych retrospekcji, za dużo odgórnych założeń odnośnie przemyśleń, emocji i zachowań bohaterów, angażowania graczy w z góry napisaną historię. W dalszej części, przygody w poszczególnych lokacjach Nibylandii wydają się pretekstowe, w całym scenariuszu gubią się ciągi przyczynowo-skutkowe. Generalnie “Piotruś Pan Powrót” przypomina trochę negatywny stereotyp na temat Quentinowego scenariusza – przy świetnym prowadzącym może zapaść w pamięć, ale wielu graczy odbierze go jako duszny, nieprzyjemny, gdzieś pomiędzy klimatycznym a męczącym.

 

Michał Sołtysiak

Scenariusze RPG opierające się na książkach czasem wpadają na mielizny spowodowane tym, że po pierwsze ludzie mają jakieś tam wyobrażenia (często inne niż autora) a po drugie często to bardziej scenariusze do odgrywania, niż do grania. Tutaj mamy tekst, gdzie MG wie wszystko, a gracze mają gotowe postacie, które mają zagrać, jak im napisał scenarzysta. Większość przygody opiera się na retrospekcjach, opisywanych przez prowadzącego i one po prostu nie powalają, a dodatkowo to kolejne momenty, gdy nie ma gry, tylko monolog MG.

Kolejną sprawą jest fakt, że autor stara się szokować okrucieństwem, wiktoriańską bezwzględnością i zasadniczo wszystko ma być krwawe, smutne, brudne, ciemne i nawet biedne syrenki trzeba gwałcić. Dodatkowo autor wymaga od graczy podobnie depresyjnych klimatów, bo tak jest mroczniej i…to mnie kompletnie nie zaciekawia, a wręcz odwrotnie, zanudza. To kolejny scenariusz, który udaje Świat Mroku (ale w sensie Jesiennej Gawędy), a nie horroru. Może autor powinien sięgnąć po Dickensa, żeby jednak zrozumieć różnicę pomiędzy wiktoriańską prozą życia a zablokowaniem się na niedojrzałym „depresją jest cool”.

Ogólnie rzecz biorąc scenariusz, choć dopracowany edycyjnie i z masą mniej lub bardziej interesujących pomysłów na Piotrusia Pana, Zaginionych Chłopców, Kapitana Haka etc., to jednak nie umiał stworzyć mrocznej bajki, a jedynie pobawił się klasyką, epatując okrucieństwem w nadmiarze i słabej jakości. Dodatkowo to scenariusz dla MG do popisywania się, gracze mają tu być tylko zaludniać scenerię i reagować na MROK!

Można przeczytać, żeby zobaczyć i się zainspirować, ale ja nie czuję, żeby ktokolwiek się dobrze bawił podczas gry, chyba że jest bardzo niedojrzały i lubuje się w klimatach „mrok, depresja i o jaki ja jestem zdeprawowany przez rany na duszy”.

 

Największy atut: Pomysł na nową wersję Piotrusia Pana

 

Co poprawić: Autor powinien mniej epatować okrucieństwem, ale więcej dać pola do popisu dla graczy.

 

Marysia Piątkowska

Jest to jeden z najtrudniejszych emocjonalnie scenariuszy, jaki przyszło mi czytać. Ta przygoda to istna ciężarówa oparta na relacjach między postaciami. Ja takie klimaty lubię, ale pewnie nie każdy będzie miał ochotę tak głęboko wchodzić w emocje – nawet jeśli są skonstruowane wiarygodnie i niewciskane na siłę.

Wydaje mi się również, że Autor powinien przy niektórych akapitach zaznaczyć (tak wiem – są podane pegi), że przedstawiają one drastyczne i brutalne sceny – nie każdy gracz bowiem jest gotowy na odebranie lub odegranie powyższych podczas sesji. Scena z olejem została przedstawiona bardzo plastycznie, przez co jest naprawdę „mocna”, może nawet aż za mocna dla niektórych graczy..

To co stanowi o sile tego scenariusza to fakt, że rzeczywiście opiera się na roli Graczy i to oni napędzają fabułę, od nich zależy przebieg wydarzeń. Samo zawiązanie drużyny na statku w początkowych scenach, kiedy wręczają sobie prezenty, które sami wymyślają – szacuneczek. Taki zabieg bardzo fajnie buduje wyobrażenie o bohaterze i wprowadza ciekawą interakcję między graczami.

Bardzo podoba mi się również sugestia wprowadzenia tzw. „spotlightów” i zachęcenia do udziału wszystkich graczy we wszystkich scenach – fajny meta zabieg, który sprawia, że cała drużyna jest zaangażowana, nawet jeśli sceny dotyczą tylko jednej postaci gracza.

Redakcyjnie też nie mam się do czego przyczepić.

Samo wywrócenie relacji i świata znanego z powieści Barriego – może nie wszystkim przypadnie do gustu, wizja Autora jest mroczna i smutna, ale w gruncie rzeczy większość baśni właśnie taka jest. Inspiracja Loiselem mówi sama za siebie.

Jak dla mnie – ciężki, wymagający emocjonalnie, ale bardzo porządny i przemyślany scenariusz oparty na roli Graczy w przygodzie, a to nie jest takie oczywiste w przypadku wielu tekstów. Struktura fabularna jest czytelna, a modułowość wątków podkreśla “żywy” świat i pełne otwarcie MG na wybory Graczy.

 

Dominika Stępień

“Piotruś Pan” to próba opowiedzenia na nowo historii ikonicznego bohatera – moim zdaniem, nie do końca udana.

Pierwsze, co wzbudziło moje zdziwienie to fakt, że chociaż widać iż autor ma spory RPG-owy staż to jednak popełnia podstawowy błąd i najważniejszą informację, na której właściwie opiera się cały scenariusz ujawnia dopiero na ostatnich stronach. Scenariusz sesji RPG, lektura skierowana do potencjalnego Mistrza Gry to nie jest miejsce na serwowanie niespodzianek – te mają pojawiać się na sesji, w przygodzie natomiast wszystko powinno być jasne od samego początku. Podobnie uważam, że w scenariuszu przygotowanym na serio, z myślą o walce o konkursowe laury powinna znaleźć się mechanika – jej brak nakłada na potencjalnego MG obowiązek poświęcenia czasu na zrobienie całej tej, ważnej przecież, części przygody. Wyjątkiem jest sytuacja, gdzie autor sam sugeruje rozwiązać całość storytellingowo, która nie miała tu miejsca.

Sam pomysł na opowiedzenie historii Piotrusia Pana i kapitana Haka na nowo uważam za świetny i bardzo nośny, niestety autor nie dał sobie rady z realizacją koncepcji lub też tak bardzo skupił się na swoich pomysłach i wyobrażeniach, że niewiele zostało tam miejsca dla graczy. Autor proponuje złożoną z gotowych postaci drużynę, co zawsze jest fajne i wygodne, tu jednak odnoszę wrażenie, że w BG nie ma właściwie miejsca na interpretację graczy. Mogą się oni wyłącznie poddać mrocznemu, depresyjnemu flow przygody, bo ich działania mają w moim odczuciu znikome konsekwencje. Sceny przed finałem, owszem, oferują możliwość walki i zdobycia (w większości tych samych) informacji,. Wyzwania w poszczególnych lokacjach się różnią. Tak naprawdę jednak nic z nich nie wynika, są one całkowicie pretekstowe: to jak gracze je rozwiążą lub jak ich nie rozwiążą w sumie nie ma żadnego wpływu na fabułę, która niestrudzenie zmierza w stronę wielkiego finału. Ten zaś funduje rewelację tak nieprzyjemną, przerysowaną, mroczną i depresyjną, że aż ocierającą się o groteskę. Przez to też, czytając “Piotrusia…” ma się wrażenie, że scenariusz zaczyna się, zaczyna, potem zaczyna się jeszcze trochę, buduje klimat, zaczyna… Aż wreszcie kończy.

W ogóle, przez całą przygodę dręczyło mnie poczucie sztuczności – jakby autor na siłę próbował bez przerwy epatować grozą, okrucieństwem i mrokiem, starając się stworzyć na siłę pozory głębi. Przygoda zdaje się kłaść duży nacisk na odgrywanie postaci w pewnym konkretnym duchu lub po prostu bycie widzem i podziwianie poziomu zwichrowania życia swojego bohatera. Autor nawet proponuje w tym celu konkretne rozwiązania narracyjne. Podoba mi się sugestia, aby oddać scenę jednej, konkretnej postaci, mam jednak wrażenie, że drugie proponowane rozwiązanie zamiast przełożyć się na interesujące sceny z sesji RPG zrobi raczej seans grupowej psychoterapii.

“Piotruś Pan: powrót” to kolejny scenariusz spod znaku zmarnowanego potencjału.

 

Marek Golonka

Po tym scenariuszu widać wiele pracy włożonej w to, by sesja była dla graczy angażująca i emocjonalna. Ich postaci są bardzo dokładnie opisane od strony psychologicznej, autor daje też dużo porad co do prowadzenia narracji i stosowania muzyki. Wiele pojawiających się w scenariuszu brutalnych motywów wydaje mi się jednak przesadzonych. Piotruś to jedyna praca, do której zmieniłem komentarz pod wpływem rozmowy z autorem: na Coperniconie porozmawiałem z nim i jego graczami i odkryłem, że na sesjach testowych brutalna i krwawa estetyka zadziałała i nie przeszkadzała graczom, choć ja pierwotnie odebrałem je jako epatowanie mrokiem i bólem na siłę. Wygląda na to, że autor ma dużą zdolność do wczuwania się zupełnie na poważnie w motywy, które innym mogą się wydać przesadzone i groteskowe – to ciekawy i cenny dar, ale przy spisywaniu sesji w takiej konwencji warto zaproponować zamienniki dla osób o nieco innej wrażliwości.

Gdy oceniałem tę pracę na moim werdykcie zaważyła jednak nie jej atmosfera, a struktura. Ta jest ambitna i ciekawa, ale niestety bardzo niedopracowana. Podoba mi się to, że Nibylandię można zwiedzać w praktycznie dowolnej kolejności i że w każdej lokacji czeka inne spotkanie. Ten ważny plus scenariusza nie przekreśla jednak jego minusów, których niestety nie brakuje. Choć dokument jest ładnie złożony, tekst jest chaotyczny i czasami trudno się zorientować, o co dokładnie w nim chodzi. Co gorsza, tekst wprawdzie przedstawia ciekawą psychologię wszystkich postaci, ale nie gwarantuje połączenia jej z akcją. Historia ma dotyczyć ich powrotu do Nibylandii i trudnych wspomnień z tym związanych, konfrontacji z przeszłością – czemu w takim razie przybywają tu nie po to, by się z nią zmierzyć, a po to, by ocalić teraźniejszość: dzieci, którymi opiekują się w Londynie? Oczywiście są duże szanse, że po przybyciu do Nibylandii ich priorytety się zmienią i dawne historie ich wciągną, ale przez takie otwarcie pierwsza scena zawadza w głównej fabule, zamiast ją inaugurować. Może w dodatku zirytować wielu graczy, bo udaje wyzwanie mechaniczne, a w trakcie okazuje się, że dzieci po prostu muszą zostać porwane i żadne sukcesy na kościach temu nie przeszkodzą.

Scenariusz w ciekawy sposób gra historią o Piotrusiu Panu i stara się zaoferować graczom coś bardzo cennego – osobistą historię, którą można rozegrać w postaci swobodnej eksploracji porzuconego domu a nie ciągu wydarzeń. Niestety jednak jest bardzo chaotyczny i początkowo rozdziela motywację postaci od ich przeszłości. Osobom, którym pasuje jego ponura estetyka poleciłbym zainteresowanie się nim, przed rozegraniem warto jednak pomyśleć o przebudowaniu pierwszych scen.

[collapse]

Hotel Arkona

Zwycięzca:

Hotel Arkona Katarzyna Kraińska

System: nowy Świat Mroku/dowolna

Setting: współczesna Rosja

Gotowa mechanika: tak

Modyfikacje zasad: tak, uproszczona mechanika

Ilość graczy: 4

Gotowe postacie: tak

Ilość sesji: 1-2

Dodatki: brak

Opis: Rok temu czwórka detektywów z tajnej rosyjskiej organizacji łowieckiej przeżyła spotkanie z wampirem. Mimo piętna, które potyczka odcisnęła na drużynie, jej członkowie wciąż pracują i trzymają się razem. Ich najnowsza misja rozegra się w środku dziewiczych lasów Komi: bohaterowie muszą zbadać, co lub kto stoi za tajemniczymi zaginięciami w luksusowym, odciętym od świata hotelu Arkona.

Spoiler

Paweł Bogdaszewski

Pierwsze wrażenie

Scenariusz w WoDzie śmiertelnikami w Rosji. Brzmi na łatwe do zepsucia. Posiada jednak spis treści, sensowne streszczenie i nawet udaną ilustrację. Trochę się boję, ale jestem dobrej myśli.

Skojarzenie: Nocna straż Doktora Who

Zalety

  • Świat przedstawiony to nasz     prawdziwy świat z baśniowymi elementami. W dodatku lekko w klimatach rosyjskich. To wybuchowe połączenie realizowane jest     wyjątkowo sprawnie i poparte nienachalnie mechaniką.
  • Lokacje opisane są plastycznym językiem, zwięźle ale od razu pozwalają sobie zwizualizować świat przedstawiony. Dobra robota, naprawdę świetna.
  • Opcja „gotowych bohaterów”     ma swoje miejsce w przygotowanych scenariuszach i w tym miejscu sprawdza się niemal (patrz wady) doskonale.

Wątpliwości

  • Klamka ubrudzona czerwonym płynem – krew od farby odróżni na pierwszy rzut oka każdy kto kilka razy miał do czynienia z krwią, a BG to przecież zakapiory mające na koncie wampiry czy wilkołaki. Nie potrzebują mikroskopu do takich błahostek. Ale to w sumie drobnostka, raczej większość odbiorców scenariusza nie będzie miało z tym problemu.
  • Kiedy zaczynałem czytać ten tekst, miałem wątpliwości w stylu „wątek jest dość     abstrakcyjny i jak niby BG mieli rozumieć dany fakt na podstawie wewnętrznej logiki świata”. Szybko okazało się jednak że autor sprawnie rozwiązuje takie problemy. Jednym z takich plot pointów jest użycie granatu który rani tylko istoty     nadprzyrodzone, potem okazuje się że BG mają taki granat w ekwipunki. Znając RPGi skoro go mają, będą zastanawiać się jak go użyć i jakie może mieć efekty uboczne – tym samym łatwo     zrozumieją wcześniejsze użycie. Sprytne. Niestety nie zawsze tak jest, kiedy prowadziłem ten scenariusz (tak bardzo mi się spodobał) gracze co prawda bawili się dobrze, ale narzekali na dość niezrozumiałą logikę wydarzeń, której praktycznie nie mieli szans się domyślić. Sam wątek główny chwalili, jednak widać było że brakowało im szansy zrozumienia “o co chodzi”
  • Uwaga mojego gracza z którą w sumie się zgadzam, z drugiej strony to pisanie innego scenariusza: “o ile fajniej byłoby gdybyśmy mieli od początku dostęp do dwóch rzeczywistości i mogli budować wiedzę o intrydze przechodząc pomiędzy wersjami hotelu przez creepy korytarz”

Wady

ALE to nadal świetny scenariusz, punktuje wszystko co mi się w nim podoba, ponieważ gdyby nie to byłby moim pewnym faworytem nie tylko na finał, ale na zwycięstwo. Tak, jest jednym z faworytów.

  • Kilka z elementów scenariusza „triggeruje” się po zaliczeniu kolejnych etapów. A to BN wreszcie się wygada, a to drzwi się same otworzą jeśli gracze     nie zrobią tego i tamtego. Ok, rozumiem, to nie zbrodnia i każdy z nas tak czasem robi, jednak trochę spycha to BG do roli osób które muszą odznaczać jedynie kolejne akcje liście.
  • Żywia którą pozwala sobie na wiele bo BG mogą zapomnieć… mogą? Dość nierozważna Żywia. Rozumiem że to wskazówka, ale niestety słabo pasują do bystrego Bna.
  • Cały wątek zmyłki – wampira wyraźnie odstaje od reszty scenariusza, choć nie jest fatalny. Teatralne zachowania obsługi, farba i wszystko inne daje tak ewidentny znak „zmyłka to jest, na pewno” że w sumie nie jest żadnym wyzwaniem. A przecież nawet jeśli pozbędą się wampira (w sumie dlaczego mieliby tego nie zrobić, mimo     “niewinności”. Przecież są rosyjskimi Van Helsingami) to przygoda będzie się toczyć dalej. Rozumiem że może być to narzędzie by chronić graczy przed marnowaniem czasu na ten temat, w takim wypadku po co go wprowadzać. Oczywiście, średnio rozgarnięty MG może bezstratnie naprawić to w chwilę (utrudniając wskazówki), ale jednak oceniamy „stan taki jaki jest” a nie co może zrobić z tym MG. Kiedy poprowadziłem Hotel zrobiłem z wampira jeszcze bardziej nieświadomą ofiarę hotelu, by dodać mu nieoczywistości. Bg i tak go zabili.
  • Gracze podzieleni są postaciami na tych ZA i tych PRZECIW. Końcowy wybór niby istnieje, ale gdyby udało się BG ustawić w bardziej ambiwalentnych pozycjach przygoda wiele by zyskała.
  • Z tej racji że wyjaśnienia wątków znajdują się gdzieś pod koniec scenariusza a samego wątku trudno się domyśleć, gracze budować będą dziesiątki potencjalnych odpowiedzi które i tak okażą się błędne. Ma to swój urok, ale też zabiera sporo frajdy. Jeśli prowadziłby Arkonę jeszcze raz, dał bym BG wiedzę o Dolach na samym początku.

Opinia

Hotel Arkona to świetny scenariusz, lekko pogorszony przez tendencję autora do tworzenia fabuły graczo-odpornej. Gdyby wyzbyć się tej maniery i lekko przemieszać motywację bohaterów, byłby bliski ideałowi. W takiej formie, to mocny finalista (kiedy to pisze nie wiem oczywiście czy trafił do finału a może nawet wygrał. Nie jestem też wieszczką, ale jakość mówi sama za siebie).

Inne scenariusze z tej edycji na który autor powinien spojrzeć; Ciemne Chmury (liniowość ale z większą wolnością graczy)

Witold Krawczyk

Bohaterowie prowadzący nadnaturalne śledztwo są zamknięci wewnątrz hotelu, po którym rozsiane są zagadki, poszlaki i bohaterowie niezależni. Akcje urozmaicą retrospekcje i niezależne od miejsca pobytu postaci interakcje z tajemniczym poltergeistem. Więc w zasadzie jest to nieliniowy dungeon crawl ze spotkaniami losowymi. To imponujące w przygodzie skupionej na wątkach osobistych postaci i na wywoływaniu emocji.

Zagadki są dość łatwe, a do kluczowych scen przygody prowadzi kilka ścieżek. Śledztwo nigdy nie powinno stanąć w miejscu. Całość kojarzy mi się (bardzo pozytywnie) z komputerowymi przygodówkami. Całą przygodę można przejść bez jednej walki, a i tak stawki są olbrzymie, a emocje sięgną zenitu. Jeśli chodzi o pisanie scenariuszy to wyższa szkoła jazdy.

Tekst przygody (skądinąd, napisanej świetnym językiem) zawiera dużo szczegółów – ważnych, pomagających MG i budujących klimat. Przez to powstaje efekt uboczny – Mistrz Gry będzie musiał często zaglądać do scenariusza, być może będzie też musiał popodkreślać co ważniejsze fragmenty. Informacje dotyczące mechaniki są podane w bardzo pasujący mi sposób. Bohaterowie mają rozpisane statystyki, uproszczone zasady WoDa spokojnie wystarczą do jednostrzału, a od tego są fabularne opisy poziomów trudności w podręczniku, żeby MG mógł wymyślić je na poczekaniu bez sprawdzania ich w scenariuszu.

Bohaterowie graczy są wyraziści i prawdziwi, mają swoje marzenia i trapiące ich problemy. Nie da się ich nie lubić. Wyrazisty i prawdziwy jest też główny bohater niezależny przygody, Anton. Sceny retrospekcji są nastawione na maksymalne wyeksponowanie osobowości postaci. Bohaterowie będą dobrze znali Antona, gdy w finale będą decydowali o jego i swoim losie. To będzie decyzja o najwyższej stawce.

Pozostali bohaterowie niezależni mają mniej złożoną psychologię, ale wywołują emocje i działają na wyobraźnię. Inni goście hotelu są ludzcy, impertynenccy i zajęci swoimi sprawami. Zaczarowana obsługa hotelowa jest zaniepokojona, tajemnicza i przekonująco udaje prawdziwych ludzi. Postacie z baśni są dziwne i niecodzienne: poruszający się w zwolnionym tempie kryształowy posąg, brzegini o uszach jak płetwy, głupawy wodnik, stary bóg, stojący okrakiem po dwóch stronach pękającej rzeczywistości.

„Hotel Arkona” jest pełen baśniowego klimatu, którego powinno przybywać w miarę postępu sesji. Równocześnie raz za razem pojawiają się w nim niepokojące, wieloznaczne wskazówki, sugerujące bohaterom, że coś jest nie tak. Ostatecznie rzeczywistość, w której istnieją bohaterowie, zniknie i zostanie zapomniana. Bohaterowie nie mają ucieczki. Muszą zmierzyć się z tym, że przeminą i zadecydować, jaki świat przyjdzie po nich. To piękna, smutna i dramatyczna historia i jeden z moich dwóch, obok „Dobrze, Szybko, Tanio”, faworytów tej edycji.

Tomasz Pudło

Szczerze mówiąc podczas lektury tego tekstu pomyślałem sobie – o, modelowy scenariusz quentinowy. Pregenerowane postacie, jednostrzał, zbieramy informacje, odkrywamy tajemnicę, potem jeden ważny wybór na końcu. I to nie jest zarzut, a raczej pochwała – to właśnie znamy i lubimy. Wiele rzeczy może się tu podobać – setting, bohaterowie, równoległe rzeczywistości, antagonista, z lekka oniryczna, ale ostatecznie pełna sensu atmosfera tytułowej lokacji. Ja dodam jednak od siebie kilka uwag krytycznych.

Zacznijmy od drobiazgu – moim zdaniem nawet przy nakładających się rzeczywistościach obsługa nie ma prawa popełnić pomyłki, mówiąc, że do hotelu przybyła piątka postaci. Ostatecznie w obecnej wersji Antona zastępuje po prostu Kirył, a liczba głów się zgadza. Nie wiem zatem skąd ta piątka.

Po jednej scenie otwarcia to fajny pomysł, ale może nawet lepiej byłoby te sceny połączyć, żeby BG grali parami? Tutaj jest tak – grasz jedną scenę, a potem czekasz 3 – to nie jest optymalny wariant, chyba, że te sceny trwają minutkę, a tu, coś mi się wydaje, tak nie będzie. Dobra jest uwaga, żeby scenę walki z wilkołakiem rozegrać narracyjnie (i dać graczom improwizować szczegóły – tak!), ale już ta, że jak ktoś chce, to może to rozgrywać w pełni mechanicznie – moim zdaniem będzie szkodliwa dla flow sesji. Stawianie na szali czyjejś ciąży też wydaje mi się śliskim tematem – spodziewam się ostrej sieczki w finale takiego scenariusza.

Wątek z wampirem moim zdaniem powinien mieć jeszcze jedną scenę po drodze. Nie obraziłbym się też za uwagę, że wampira można użyć jako sojusnika w walce z Perepłutem (i “popsuć” w ten sposób przygodę, ale nie szkodzi :P). Ostatecznie jednak oba proponowane zakończenia są ciekawe i na pewno BG będą o nie walczyć.

Ostatecznie jest to scenariusz, w który moim zdaniem przyjemnie by się grało i przyjemnie prowadziło. Organizacja tekstu też jest dobra, a ona zgubiła już niejedną quentinową pracę. Dobra robota!

Jakub Osiejewski

Jedną z najfajniejszych rzeczy w byciu jurorem Quentina jest możliwość obcowania z przygodami takimi jak ta. Mityczne dark urban fantasy w odciętym od świata rosyjskim hotelu dla bogaczy… ze świetnym zwrotem fabularnym.

Mogę kadzić na jej temat długo – jest świetnym, funkcjonalnym one-shotem, który zapewni dobrej drużynie sporo zabawy. Polega w dużej mierze na odgrywaniu postaci i na konfliktach wewnątrzdrużynowych, co nie jest zawsze super pomysłem, ale uczciwie o tym uprzedza. Autorka w bardzo dobry sposób, poprzez stopniowe okazywanie konsekwencji pewnych decyzji, buduje konflikt, prowokując graczy do rozmawiania. Myślę, że sesje Arkony będą kończyły się emocjonującą rozmową – in character.

Zaginiona (nie chcę spoilować) postać Antona jest dość fajna. Z jednej strony jest idealizowana, jako świetny wojownik i dobry przyjaciel – z drugiej widać, że pod tym skrywa się wredny buc. Postać utracona musi być w pewnym sensie idealna – wtedy utrata bardziej boli. Tutaj zakończenie jest rozczarowujące… bo chyba musi być, cały ten scenariusz jest o cofaniu straconych szans.

Mam trochę żalu do autorki – dwie postaci w drużynie są w stu procentach za ingerencją, dwie w stu procentach przeciw. Ten schemat sprawdza się, będą emocjonujące dyskusje, ale fajnie byłoby dodać trochę postaci rozdartych, skonfliktowanych wewnętrznie. Anton może być mniej wredny na pogrzebie dziewczyny Wiktora.

Koncept rosyjskich łowców potworów biegających z magicznymi granatami jest trochę komiksowy – mnie to nie przeszkadza, ale myślę że zwolennikom psychodramy, którzy byliby chętni zagrać, może. (Mam też lekkie wrażenie, że zdolność magicznych granatów do niszczenia dusz powinna zostać usunięta podczas ich betatestów – “A tam, jaka jest szansa, że przypadkowo zmaterializujesz sobie duszę i zostaniesz wymazany z rzeczywistości?”).

Tak czy siak, jest to świetny scenariusz, na pewno warto zagrać, a potem przeczytać.

Michał Smoleń

Wzorzec z Sevres Quentinowego scenariusza – i jak na złość jest to praca rzeczywiście bardzo udana. Lekko Gaimanowski klimat (skrzyżowany z serią Nocny Patrol), doza oniryczności, wyrazisty, kameralny setting, koncentracja na bohaterach graczy, duży i świeży twist, dramatyczne wybory w finale… I wszystko zasadniczo po prostu bardzo dobrze działa. Można znaleźć wady: nieco zbyt “ekspozycyjne” sny / retrospekcje, zbyt czołowe zderzenie wewnątrz drużyny w finale (każdy z bohaterów ma wyraźną motywację do radykalnego poparcia jednej opcji, nie za bardzo jest pole do wewnętrznych rozterek czy kompromisu w drużynie, nie można też “rozejść się” do wybranych światów). Szczegółowe sceny są natomiast klimatyczne i kreatywne, scenariusz pełen jest dobrych, grywalnych pomysłów, praca nie jest też rozdęta i nie rozcieńcza swoich atutów. Po prostu świetna rzecz.

Michał Sołtysiak

Mam nadzieję, że ten scenariusz znajdzie się w finale. Jest naprawdę dobry i choć nie ustrzegł się kilku wad, to jednak to „kawał” (ponad pięćdziesiąt stron) wspaniałej roboty. Podsumować go można jako melodramat na rosyjską modłę w realiach Nocnego Patrolu, czyli Świat Mroku w pełniej wschodnioeuropejskiej krasie. Czemu melodramat? Bo to historia bardzo emocjonalna w swych założeniach. Na różnych płaszczyznach rozgrywa się bowiem dramat piątki ludzi zamkniętych w luksusowym hotelu, gdzie stwierdzenie „lokacja jak ze snów” nie oznacza czegoś pozytywnego. Mamy tu miłość kobiety do mężczyzny ze snów (czy na pewno ze snów), przyjaźń wystawioną na próbę i wzajemne animozje między współpracownikami, których podbudowa bynajmniej nie jest „zwyczajna”. Bardzo mi się podobało podejście do niby typowej grupy łowców, którzy jednak są postaciami z krwi i kości. Mają wady, zalety i choć widoczne jest mocne narzucenie graczom cech postaci, w jakie mają się wcielać i będą musieli oni odgrywać masę narzuconych z góry emocji, to jednak może to być niezapomniany jednostrzał. Takich właśnie scenariuszy szukamy na Quentinie. Historia w całości może się świetnie sprawdzić na konwencie lub jako pojedyncza sesja pełna emocji. Całość to świetny materiał do wykorzystania jako lokalizacji i intryga, żeby np. wprowadzić nowego gracza. Możliwości tego scenariusza są naprawdę duże.

Polecam. Aż chce się grać, choć po lekturze to bardziej prowadzić, więc ostrzegam przed spojelerowaniem sobie fabuły. Jak nie chcesz prowadzić to lepiej nie czytać, tylko polecić waszemu najlepszemu MG. Nie zawiedzie się. Ja się nie zawiodłem i cieszę się, że miałem okazję zobaczyć Hotel Arkona, choć na papierze. Warto.

Największy atut: Intryga i scenariusz pozwalający graczom na wykazanie się.

Co poprawić: Uporządkować zdarzenie w obu światach, bo czasem ma się wrażenie chaosu w intrydze.

Marysia Piątkowska

Solidny, przemyślany produkt. Myślę, że przypadnie do gustu przede wszystkim miłośnikom narracji i storytellingu.

Scenariusz jest napisany w sposób „user-friendly”. Stopniowo zaznajamia czytelnika z settingiem, wyjaśnia zasady panujące w tym świecie i przedstawia samą historię zbudowaną wokół hotelu i jego mieszkańców.

Postacie graczy są bardzo sprawnie związani z fabułą, przez co grają pierwsze skrzypce i mają realny wpływ na przebieg wydarzeń i zakończenie. Nie wiem tylko czy równy balans sił względem ostatniego wyboru jest dobrym założeniem w tego typu scenariuszu. Ja bym chyba zaszalała i wprowadziła jakąś kartę przetargową, która mogłaby wprowadzić więcej osobistej stawki. Z drugiej strony, może byłoby tu już za wiele jak na ten i tak przepełniony wątkami scenariusz ?

Boli mnie odrobinę fakt, że wskazówki leżą na tacy (list na biurku z ewidentną pomocą), tak jakby Autor przewidział, że intryga może przerosnąć graczy.

Troszkę też nie czuję idei granatów niszczących dusze. Jakoś ten rodzaj broni zupełnie nie pasuje mi do baśniowego, onirycznego i mrocznego klimatu Hotelu.

Postacie graczy są zbudowane naprawdę trójwymiarowo. Oprócz wspólnego celu i łączących ich relacji, każda z osobna ma również swoje małe „personale”. Mam wrażenie, że emocje mogą być czasami wywoływane zbyt sztucznie podczas rozgrywania niektórych scen, ale co bardziej „wrażliwi” gracze, lubiący taki styl grania nie powinni mieć z tym problemu.

Dobry scenariusz. Warty rozegrania, przeczytania i finału 🙂

Dominika Stępień

Są w tej edycji dwa scenariusze, które zostały napisane jakby specjalnie dla mnie – “Hotel Arkona” to właśnie jeden z nich. Ogromnie mi się podoba i z pewnością kiedyś go poprowadzę!

Właściwie wszystko mi się w tym scenariuszu gra i jest to dla mnie kandydat na, co najmniej, finał. Jednostrzał, w klimacie rosyjskiej baśni do tego barwni, gotowi BG, których wydarzenia rozgrywające się na sesji dotyczą w sposób bardzo osobisty, a końcowy wybór zachęca do emocjonujących dyskusji i odgrywania postaci. To jeden z tych scenariuszy, dla których warto czytać prace przysyłane na Quentina.

Zabawne, ale kiedy zobaczyłam spis treści i liczbę stron kompletnie nie miałam ochoty czytać “Hotelu Arkona”. Scenariusz odrzucał mnie strasznie, a doświadczenie podpowiadało mi się, że takie długie teksty zwykle są nie do końca jasne i wymagają od MG robienia drobiazgowych notatek, bo autorowi zabrakło czasu i cierpliwości na porządną redakcję. Już w tym punkcie autor “Hotelu…” naprawdę mile mnie zaskoczył, bo widać, że bardzo zadbał o to, aby jego praca była podana w funkcjonalnej formie. Wszystkie informacje są uporządkowane, wyjaśnienia podane tam gdzie trzeba, wiadomości podzielone na te dla graczy i te dla MG. Wystarczyło mi jedno czytanie, żebym od razu wiedziała nie tylko, że chcę ten scenariusz poprowadzić, ale też jak dokładnie to zrobię. Brawo! Tak właśnie powinno się to robić.

Koncepcja wyrwy w rzeczywistości i powstania alternatywnego hotelu, na której opiera się cała intryga bardzo mi się podoba – właściwie nie mam do zarzucenia nic samej fabule. Jedyne, co budzi pewne moje wątpliwości to tak bardzo wyraźne podzielenie drużyny pół na pół wobec najważniejszej decyzji przygody. Z jednej strony, rozumiem takie postępowanie i zdaję sobie sprawę z tego, że tego rodzaju symetria ma swoje zalety. Gdyby jeden gracz został sam z opcją A zwolennicy opcji B mogliby zupełnie go zakrzyczeć, zwłaszcza jeżeli byłaby to osoba o małej sile przebicia. Rozpisanie BG na dwie frakcje o takiej samej liczebności to coś, co skutecznie może zapobiec tej sytuacji. Z drugiej strony, może lepiej byłoby, gdyby postać Antona nie jawiła się jako jednoznacznie pozytywna lub jednoznacznie negatywna – tak, żeby gracze musi naprawdę zastanowić się nad wyborem, a nie podążać za jedną opcją, bo chciałabym, żeby finał był raczej emocjonującą dyskusją niż walką dwóch frakcji. Trudno tak naprawdę ocenić to rozwiązanie w oderwaniu od konkretnej grupy graczy.  Zresztą, w tej postaci “Hotel Arkona” to materiał na niezapomnianą sesję.

Marek Golonka

Ten scenariusz jak mało który w tej edycji wie, czym jest i o czym jest. Otwiera go rzeczowe streszczenie i solidny opis tego, o czym jest ta przygoda oraz do jakich graczy jest skierowana – to nastraja pozytywnie do dalszej lektury.

I z przyjemnością ogłaszam, że pojawiające się na początku oczekiwania nie rozczarowują, a wręcz zostają przekroczone. Hotel Arkona nie tylko wie, o czym jest, ale w dodatku potrafi to mistrzowsko zrealizować. Scenariusz ma być dramatem ukrytym w śledztwie i jest niebanalnym, poruszającym dramatem ukrytym w bardzo sprawnym śledztwie. To, że to dramat jest „dnem” fabuły oznacza między innymi, że to on powinien dostarczyć największego wyzwania – i tak istotnie jest, w finale mamy bowiem do czynienia z tragicznym konfliktem dwóch racji bez łatwego wyjścia. Śledztwo z kolei napisane jest tak, że, owszem, wymaga pewnego wysiłku, ale właściwie trudno go nie przejść, a nieudane testy często oznaczają po prostu, że gracze uzyskają coś większym kosztem. Bo i prawdę mówiąc jaką fabuła ma korzyść z tego, że postaci czegoś nie zauważą? Tylko by utknęła w martwym punkcie, a tutaj tego ryzyka na szczęście nie ma. W dodatku prowadzenie śledztwa powoli oswaja postaci z tym, co tak naprawdę zaszło w Hotelu Arkona – jest akcją, a jednocześnie ekspozycją finałowej niespodzianki.

Ta niespodzianka jest, jak już napisałem, konfliktem prawdziwie tragicznym. Co najmniej część drużyny musi wyjść z niego pokrzywdzona, ale nie jest to wybór pojawiający się znikąd. Poprzednie sceny dobrze do niego przygotowują, sugerując graczom, co właściwie jest nie tak z ich światem, a jednak pozostawiając dość niespodzianki, by finał był mocnym zaskoczeniem. Zastanawiam się tylko, czy opisowi finałowej sceny nie przydałoby się więcej uwag reżyserskich – widać tam założenie, że gracze rozegrają sytuację w całości między sobą, ale moim zdaniem może dojść do sytuacji, w której prowadzący będzie musiał moderować to zdarzenie. Na taką okoliczność rady, jak to robić, były by bardzo przydatne.

Hotel Arkona dobrze wie, jaką historią jest, i świetnie sobie radzi z byciem taką właśnie opowieścią. Jest na tyle pewny siebie, że może nawet pozwolić sobie na bycie otwartym – dużo w nim szacunku do różnych stylów gry, a zwłaszcza różnych stopni sięgania po mechanikę, i zawiera porady co do tego, jak mogą go rozgrywać ludzie z podejściem nieco innym, niż autorka. Za to też należą się brawa.

Ten scenariusz to tekst wybitny i jako fabuła, i jako podstawa sesji. Jest oparty na emocjonującym i skłaniającym do myślenia koncepcie, ale nie powstał w służbie jednego, finałowego efektu łał – poszczególne sceny są w nim grywalne i ciekawe, daje graczom fascynujące miejsce do zbadania i dużo możliwości poradzenia sobie z wyzwaniami. Mogę go z całym sercem polecić zarówno osobom, które chcą przeżyć na sesji coś niezwykłego, jak i tym, którzy szukają dopracowanego, dostarczającego rozrywki ze sceny na scenę śledztwa – a to rzadkie, cenne i podziwu godne połączenie.

[collapse]

Salem

Scenariusz Konkursowy:

Salem Tymoteusz Czyż

 

Setting: miasteczko Salem, Massachusetts, 1692
Mechanika: new World of Darkness
Modyfikacje mechaniki: dodatkowe zasady niepokoju, paranoi i zguby
Liczba graczy: do 5
Gotowe postacie: tak
Liczba sesji: 1-2

Opis (za wstępem do scenariusza):

„Gracze wcielają się w wybranych członków społeczności wybrzeża Massachusetts […]. Ich głównym zadaniem jest odnalezienie jednego z sędziów – Samuela Sewalla. Samuel zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach w trakcie procesów o czary. Sytuacja w mieście i okolicznym miasteczku jest już wystarczająco napięta, a zniknięcie jednego z bardziej szanowanych osobistości tylko pogłębiło paranoję społeczności. Dodatkowo, jako oficjalni wysłannicy gubernatora, bohaterowie zobowiązali się do sprawdzenia, czy podczas procesów nie dochodzi do wymuszeń lub nadużyć ze strony kadry sędziowskiej […].”

Spoiler

Komentarze Kapituły:

 

Aleksandra Mochocka

Po pierwsze – wykorzystanie znaków interpunkcyjnych woła w tym tekście o pomstę do nieba. W zasadzie nie tyle woła, ile nieludzko huczy potężnym rykiem Laury Palmer. Bardzo, bardzo utrudnia to lekturę i skupienie się na treści scenariusza.

Scenariusz bierze pod lupę ograny temat, procesy czarownic w Salem. Na ile się orientuję, realia historyczne zostały tu potraktowane z szacunkiem, z zastrzeżeniem, że są materiałem wyjściowym do dość swobodnej interpretacji. Być może znajdą się w scenariuszu jakieś historyczne bugi, ja się ich nie doszukuję, nie uważam, żeby było warto – duch epoki jest taki, jaki powinien być. Najważniejsze dla światotworzenia i opowiadania w tym świecie elementy są zaczerpnięte z historii, to w moim odbiorze wystarcza. Ujmujące jest, jak dobrze odwzorowane zostały nawet już nie chronologia zdarzeń czy stan prawny obowiązujący w przedstawianej społeczności, ile leżący u jej podstaw sposób postrzegania świata. Ludziom współczesnym trudno wejść w skórę mieszkańców XVII-wiecznych amerykańskich kolonii. Scenariusz kładzie ogromny nacisk na takie przedstawienie materiału, które niejako niezauważalnie wprowadza odbiorcę w klimat, podpowiada jak powinny być odgrywane postacie, jak w tym świecie reagują ludzie. Oczywiście gracze nie staną się mieszkańcami Salem, ale dzięki temu scenariuszowi osoba prowadząca sesję umożliwi im jak najgłębsze wejście w purytańskie postrzeganie rzeczywistości, nawet jeśli poszczególnych elementów można by się czepiać (o niezgodność z danymi z opracowań historycznych).

Scenariusz bardzo sprawnie balansuje między ilością informacji a ich przekazywaniem. Czytając go łatwo nie tylko wczuć się w klimat, ale także nadążyć za propozycjami fabularnymi, przyswoić fakty. Sporo miejsca poświęcono na przybliżenie tła kulturowego i realiów Salem. Ponieważ sprawa z Salem jest dość powszechnie znana (przynajmniej w zarysie), scenariusz oferuje kilka twistów, odświeżających nasze spojrzenie na sprawę, jak np. nieco przewrotne potraktowanie niewolnicy Tituby. Jego jądro nie jest może innowacyjne i niepowtarzalne (fabuła typu „akcja ratunkowa”), ale dzięki naciskowi na prawdopodobieństwo postaci i ich emocje, oraz powiązaniu tych emocji z przebiegiem zdarzeń otrzymujemy ciekawą, niebanalną propozycję, opartą o prostą, przejrzystą mechanikę (autorską), która posługuje się trzema wskaźnikami – Chaosu, Niepokoju i Paranoi – uzależnionymi od sytuacji w miasteczku.

Ogólnie, ciekawy scenariusz, nastawiony na „klimacenie” i odgrywanie postaci, niepozbawiony także opcji strategiczno-taktycznych (układy, układziki w miasteczku plus walka z siłami ciemności).

Michał Mochocki

Scenariusz imponuje rozmachem. Mistrz gry dostaje dobrze opracowaną lokalną społeczność: wątki ekonomiczne, polityczne, sąsiedzkie i romantyczne, szczegółową mapę okolicy, ważnych NPC-ów z ich dążeniami i motywacjami, tło historyczno-kulturowe. Bohaterowie graczy wchodzą w środek fabuły, która zaczęła się bez ich udziału i będzie toczyć się dalej, napędzana działaniami lokalnych mieszkańców. A jednak nie jest to „teatr NPC-ów”, na którego przebieg gracze nie mieliby wpływu. Przeciwnie, BG przybywają do Salem jako persony urzędowe, wyposażone w szerokie pełnomocnictwa. Dzięki temu scenariusz nie wpada w pułapkę nielogiczności, jaka często przytrafia się scenariuszom dochodzeniowym, w którym śledztwo prowadzi drużyna wędrownych awanturników bez autorytetu i uprawnień. Tu nie ma tego problemu. Od każdego z mieszkańców BG mogą wymagać informacji i pomocy w śledztwie. Każda ze stron miejscowego sporu będzie zabiegać o ich poparcie. Decyzje graczy mogą mieć istotny wpływ na rozwój sytuacji, na losy pojedynczych mieszkańców i całej społeczności.

Dobrze temu służy autorska mechanika trzech wskaźników: niepokoju, paranoi i zguby, których poziom zależy m.in. od społecznych akcji graczy, takich jak wystąpienia publiczne. „Miękkie”, niewymierne działania, jak dodawanie otuchy przestraszonym ludziom i bycie głosem rozsądku pośród fanatyków, nabierają konkretnego wymiaru i stają się potężnym narzędziem w zmaganiach z lokalnymi spiskowcami.

Autor przewiduje różne kierunki działań graczy, wpływające na zakończenie gry jak i na rozstrzygnięcie pojedynczych scen. Ważni BN-i mogą zginąć lub przeżyć, stracić lub zachować reputację. BG mogą opowiedzieć się po jednej lub drugiej stronie, mogą też zachować neutralność albo wyzyskać sytuację dla własnych korzyści. Moim zdaniem, scenariusz znalazł bardzo dobry balans między żywą symulacją świata (który będzie toczyć się swoim torem, jeśli gracze postanowią nie ingerować) a decyzyjnością i sprawczością graczy (którzy mogą zrobić bardzo wiele i na różne sposoby).

Adrian Skowroń

Scenariusz, jak to zwykle bywa ze wszelkimi przejawami twórczości związanymi z wydarzeniami w Salem, przedstawia dość stereotypowy obraz Purytan, pokutujący w zbiorowej świadomości dzięki dziełom Nathaniela Hawthorne’a, który nie pałał do tego ruchu miłością. To ciekawe, że jego przodkiem, jak wspomina zresztą sam Autor, był – obecny w scenariuszu – sędzia Hathorne; pisarz tak bardzo się tego wstydził, że dodał sobie „w” do nazwiska (jednak na zaprezentowanym przy opisie tej postaci portrecie – wbrew informacji podanej przez Autora – wcale nie znajduje się potomek Hathorne’a, a wielebny Thaddeus Mason Harris). Jest więc pop-purytańsko: mroczno, smutno, szaro, a w promieniu dziesiątek mil brak choćby kropli alkoholu czy dźwięku muzyki.

Tekst jest dość chaotyczny, ale może być to efekt jego rozmachu – wyobrażam sobie, że nie było łatwo nad nim zapanować. Zawiera dość rozwlekłe opisy, których nie jestem wielkim fanem. Wiem, że niektórzy Gracze po prostu muszą wiedzieć, że specjalność karczmy to zupa z rzepy, a sos pieczeniowy jest ciemny, jednak uważam, że nie ma sensu marnować klawiatury na informacje, które średnio rozgarnięty MG wymyśli na poczekaniu.

Wskaźniki niepokoju, paranoi i zguby, które pierwotnie wydawały mi się efekciarską wydmuszką, ostatecznie mnie do siebie przekonały – to fajna mechaniczna zabawka, a Autor zadbał o jej odpowiedni wpływ na wydarzenia. Jest to coś, co chętnie podpierniczę i zaadaptuję do jakiejś sesji. W ogóle bardzo podoba mi się cała ta warunkowość If-Then scenariusza.

Cieszę się, że przygoda kładzie nacisk na aspekty społeczne i psychologiczne, a nie diabelskie czary-mary; elementy paranormalne zdają się być tak naprawdę umieszczone tylko po to, żeby usprawiedliwić zastosowaną mechanikę. Z drugiej strony, zgadzam się z Autorem, że dzięki niej Gracze będą święcie przekonani, że za wszystkim stoją byty nie z tego świata (albo wręcz przeciwnie – z tego świata [Mroku]).

Martwi mnie trochę, że Gracze mogą mieć problem z analizowaniem relacji między BNami i ich motywacji – a są to czynniki niezwykle istotne dla rozgrywki. Do rozegrania scenariusza będzie potrzebna ekipa, która jest w stanie zapamiętać dużo więcej niż imię ostatniego zadanio-zlecacza; taka, która lubi notować i wszystkich o wszystko podejrzewać.

To pomysłowa, specyficzna, ale nie przekombinowana przygoda. Pozostawia pewne poczucie zmarnowanego potencjału. Ale to, co się nie zmarnowało jest całkiem w porządku.

Tomasz Pudło

Ciekawy patent, który czasami pojawia się w Quentine – scenariusz, który bierze historyczną lokację i przekształca ją na scenariusz o gęstym klimacie. Tym razem na tapecie są procesy czarownic z Salem.

Końcówka siedemnastego wieku i paranoiczna purytańska społeczność to może nie jest moje wymarzone środowisko gry, ale trzeba przyznać autorowi, że odrobił pracę domową – mamy tutaj całą galerię Bohaterów Niezależnych, mający różne cele i motywacje. Zazwyczaj taka sytuacja w scenariuszu RPG kończy się marginalizacją postaci graczy, ale tutaj autor wybrnął stawiając BG w roli przysłanych przez gubernatora śledczych. Podobnie jak w grze Dogs in the Vineyard nasi bohaterowie będą, jeżeli zechcą, pełnić rolę języczka u wagi, a śledztwo dotyczące zaginionego sędziego wpląta ich we wspomniane procesy.

Scenariusz lawiruje trochę pomiędzy tematami obyczajowymi a nadnaturalnymi, a autor zadbał, żeby było to na wierzchu – mamy tu zaproponowaną prostą mechanikę kontrolującą trzy wskaźniki: niepokój, paranoję i zgubę. Nie powiem, przypadło mi to do gustu, zwłaszcza, że końcowy poziom wskaźników wpływa na epilogi scenariusza, a tymczasowy – na wygląd niektórych lokacji.

Dość dobrze dobrane są też pregenerowane postacie – wiele z nich odnajdzie osobiste stawki w poszczególnych wydarzeniach, a w efekcie scenariusz będzie bardziej angażujący. Zresztą od tego, która postać gracza będzie najbardziej aktywna trochę zależy, o czym będzie ostatecznie opowiadać sesja – poszczególne postacie mogą bardziej ciążyć do procesów, konfrontacji z indianami lub po prostu zakończenia poszukiwań zaginionego sędziego.

To, co mniej mi się podoba, to fakt niezbyt uporządkowanego rozpisania tekstu – zwłaszcza że scenariusz ma wysoki próg wejścia. Na początku trzeba bardzo się skupiać, by rozeznać się w tym kto jest tu kim (a BNów jest co niemiara). Nie pogardziłbym nadaniem ważniejszym BNom przydomków typu chciwy ziemianin albo kaznodzieja-zelota, które byłby łatwiejsze do spamiętania niż suche nazwiska. W scenariuszu tak mocno opartym o relacje między bohaterami przydałby się też graf, który pozwalałby je zwizualizować, najlepiej od razu z zaznaczonymi postaciami graczy. Dzięki niemu prowadzący na sesji łatwo mógłby sprawdzić, czym ma grać, bo znalezienie tego w bałaganiarskim czystym tekście będzie na pewno kłopotliwe.

Nie jestem też przekonany, czy wszystkie stawki będą interesujące dla graczy – np. wątek miłości Abigail Williams i Johna Hale’a nikogo z BG bezpośrednio nie dotyczy. Kuriozalnym pomysłem jest też postać diabła-komentatora, który tak naprawdę reprezentuje… prowadzącego grę.

Ogólnie jest to ciekawy, choć nieco nieuporządkowany scenariusz. Wyobrażam sobie emocjonujące sesje na jego podstawie.

Airis Kamińska

Salem” to scenariusz bardzo nierówny. Podoba mi się podejście do tematu – potraktowanie sprawy czarownic z Salem od strony społecznej. Ciekawa jest też zaproponowana mechanika trzech wskaźników, zwłaszcza, że ma wpływać nie tylko na wydarzenia, ale i na to, jak niektóre miejsca czy sceny będą opisywane. Intryga jest przemyślana, motywacje NPCów jasne, wybory graczy mają wyraźnie zarysowane konwekwencje i naprawdę zmieniają sposób, w jaki rozwija się fabuła – między innymi całkowicie od graczy zależy jaki będzie wynik pierwszej rozprawy. Ale ta władza graczy nad światem w pewnych momentach się kończy i to wcale nie tam, gdzie pałeczkę przejmuje MG, tylko w momentach, kiedy na scenie pojawia się Los.

Moim zdaniem największą wadą scenariusza jest wprowadzana na siłę losowość. Pomijając fakt, że nie do końca rozumiem dlaczego to kto ma być oskarżony o czary jako kolejny ma zależeć od rzutu kością (może poza satysfakcją ze zmuszenia MG do improwizacji 😉 ) widzę w zakresie losowości znacznie większe „przewiny”. W kilku momentach gracze mogą stracić możliwość kontynuowania gry nie ze względu na swoje decyzje, ale przez zwykły pech na kościach (np. Należy rzucić na tabelę spotkań w lesie. Jeśli gracze przetrwają (…) albo Gracze muszą wykonać test Siły woli. Jeżeli nie uda im się go zdać (…) ich ciało zapadnie w śpiączkę, trzeba będzie odtransportować ich do specjalistów w Bostonie). No nie. Tak nie powinno być. Porażka na kościach może popsuć szyki postaciom, nie graczom, a więc wprowadzić dodatkowe komplikacje, zagrożenie czy pokazać negatywne konsekwencje w świecie gry, a nie popsuć graczowi zabawę czy wyłączyć go z gry do końca sesji.

Szkoda też, że brakuje emocji. Gracze oglądają spektakl z zewnątrz, mogą wybrać stronę albo pozostać obserwatorami, ale prawdziwy dramat rozgrywa się w sercach i duszach NPCów – rozdartej między rządzą władzy a miłością Abigail, pełnego idealistycznego zapału Johna, trawionych chciwością Putmanów. Gdybym była graczem wolałabym grać jednym z nich, a nie człowiekiem z zewnątrz, który zwyczajnie przyjechał na questa.

No i ja rozumiem, że specyfika czasów, ale nad opisaniem ról kobiecych, czy to NPCów czy postaci graczy, można by się pastwić kolejny długi akapit…

Jakub Osiejewski

Ten scenariusz jest chyba najbardziej kontrowersyjny w tej edycji, i najtrudniej było mi do niego podejść. Przygodę o konfliktach społecznych, o dosłownym polowaniu na czarownice, o paranoi, diabłach i niepokojach z pewnością doceniłbym i ocenił wysoko…

Gdyby nie fakt, że Salem do końca nie wie, o czym jest. Teoretycznie ma być przygodą inspirowaną „The Crucible” Millera, gdzie polowanie na czarownice jest metaforą dla McCarthyzmu… tylko że cholera, w przygodzie jest diabeł sprzedający magiczne księgi, indiański szaman i kraina duchów. Podstawowe założenie przygody znika i jest bezużyteczne.

OK, super, przygoda jest także o purytańskiej mizoginii… tylko dlaczego autor wydaje się seksualizować demoniczną Abigail Williams, czy pisać o „zniewieściałych” rysach diabła-Toma? Autor kładzie nacisk na historyczną wierność realiom purytańskiej Ameryki… wprowadzając katolicką księgę „Młot na czarownice”. Ta przygoda nie wie, czym chce być.

Kolejną rzeczą, do której muszę się przyczepić jest skrótowy, irytujący styl typu „Na planie prostokątu, ze spadzistym dachem, drewniany.” Autorze, to scenariusz dla potencjalnego MG, nie twoje notatki na sesję.

Największym problemem scenariusza jest więc to, że nie wykorzystuje w pełni swoich sił. Autor chciał stworzyć przygodę o paranoi i niepokoju, ale nie osiągnął tego efektu (paranoja jest wtedy, kiedy myślisz że wszyscy są przeciwko tobie. Kiedy wszyscy są przeciwko tobie, to bycie realistą.). Tym niemniej należy docenić fakt, że przygoda opiera się na konflikcie społecznym, umożliwia graczom interwencję w kluczowych momentach, i co miłe – wspiera zmiany w społeczności przy pomocy mechaniki.

O ile nie jestem pewien, czy w „Salem” warto zagrać, przygodę chyba można przeczytać.

Michał Smoleń

Ambitna, wielowątkowa przygoda łącząca śledztwo z interesującym wymiarem lokalnej polityki – bohaterowie oprócz odkrycia prawdy na temat wypadków w Salem, muszą przekonać do niej opinię publiczną oraz zadbać o to, by kryzys nie rozniósł po drodze całej miejscowej społeczności (wprowadzono prostą mechanikę, oddającą narastające napięcie). Bohaterowie mają sporą swobodę i mogą sami zadecydować, z kim nawiążą sojusz. Prowadzący otrzyma zaś długi spis postaci o własnych agendach oraz niezły opis funkcjonowania purytańskiej społeczności, jednak będzie musiał wykonać sporo pracy, by przetłumaczyć gąszcz spisków i schemat fabuły na plan przebiegu sesji. Wykorzystania przygody nie ułatwia niestety średni poziom językowy tekstu.

Przygoda zawiera zasadniczy opis fabuły. Niektóre wydarzenia budzą pewne wątpliwości, np. gdy na samym początku obwoźny kupiec (o rysach… prowadzącego) niemal namolnie ujawni, że przewozi magiczne księgi (w purytańskim miasteczku, w samym środku procesu o czary! – powinien stać się głównym obiektem zainteresowania drużyny i bohaterów niezależnych, ale nie za bardzo jest taka opcja, bo to ucieleśnione Postmodernistyczne Mrugnięcie Okiem Autora). Fabułę podzielić można zresztą na sekwencje o bardzo konkretnym przebiegu (np. rozprawy), w których bohaterowie mogą interweniować w przebieg wypadków, który zasadniczo dotyczy przede wszystkim zaangażowanych w walkę o rząd dusz bohaterów niezależnych (i niestety jest zupełnie możliwe, że gracze, którzy zrezygnują z pochopnych działań w niejasnej i ryzykownej sytuacji, będą przez długie minuty słuchaczami wcielającego się w kolejnych bohaterów niezależnych prowadzącego), oraz sceny opisane często nawet w jednym zdaniu i sprowadzone do jednego wyboru, wymagające sporo własnej inicjatywy prowadzącego, jeżeli zechce on utrzymać klimat sesji. Drużyna z pewnością ma własną rolę do odegrania, może nawet decydującą, ale są jednak „zewnętrzną stroną”, stojącą obok głównej intrygi. Być może gracze powinni dostać do odegrania postacie bardziej kluczowe dla przebiegu historii, tak, by ograniczyć do minimum monodramy prowadzącego? Przydałby się też graficzny schemat historii, dzięki której łatwiej można by śledzić całkiem liczne fabularne rozjazdy i okoliczności, w różny sposób wpływający na dalsze wypadki.

Salem z pewnością da się poprowadzić, a z pomysłowym mistrzem gry przygoda może potoczyć się w wielu różnych kierunkach, wykorzystując różne wątki (polityczne, nadnaturalne, kulturowe) ze sporym potencjałem. Jednakże poziom zaproponowanej historii oraz poszczególnych scen nie jest wystarczający, by zyskać najwyższe oceny. Gdybym miał to poprowadzić, ograniczyłbym pewnie liczbę bohaterów niezależnych, przetransferował niektóre funkcje fabularne na bohaterów graczy i „dopieścił” poszczególne sekwencje, ograniczając liczbę tych, które są prostym załatwieniem sprawy czy ustaleniem czegoś z którymś z licznych bohaterów niezależnych.

Paweł Bogdaszewski

Scenariusz rozpoczyna streszczenie. To dobry zabieg i w tym przypadku spełnia swoje zadanie. Dziwi natomiast brak informacji o mechanice, potencjalnej liczbie graczy oraz pozostałego wstępu. Odrobinę rażą przestawione litery i generalna surowość tekstu, ale nie to jest najważniejsze. Wstęp do scenariusza sprawia pozytywne wrażenie choć razi brakami.

Dalszy tekst również wymagał by wygładzenia, mam wrażenie czytania wstępnej wersji, która nie przeszła jeszcze etapu wycinania zbędnych słów. Na uwagę zwraca mechanika „wskaźników” zapowiadająca się ciekawie choć nieco niepokoi mnie umieszczenie magii zarówno jako przyczyny fałszywych oskarżeń, jak i „prawdziwego” wątku. Kolejnym elementem jest opis zwyczajów purytańskich, co bez wątpienia jest wartościowym wyjaśnieniem tła dla potencjalnego mistrza gry.

Spis BNów zniechęca. Rozumiem intencję, ale tak ogromna grupa bohaterów niezależnych nierówno rozpisanych na prawie stronę każdy to przesada. Ten element nie musiał by być wadą scenariusza gdyby poświęcić mu więcej uwagi i w kreatywny sposób pogrupować bohaterów tworząc jasną sieć zależności a ich samych rozpisać w kilku prostych lecz pełnych znaczenia zdaniach z dodatkiem mechaniki. Niestety, zaprezentowani są nieczytelnie. Wielka szkoda, bo bohaterowie niezależni są potencjalnie wyraziści i powinni tworzyć trzon przygody. Moim ulubieńcem jest pomocny lecz wycofany diabeł w skórze obwoźnego sprzedawcy, zacierający ręce obserwując zło które ludzie sami tworzą. Najmniej przypadają mi do gustu jednowymiarowe postaci takie jak Proctor czy Putnam. Gdyby tylko autor poświęcił więcej czasu na wyklarowanie tego elementu scenariusza mogło by powstać coś naprawdę świetnego.

Sama fabuła cierpi na tę samą wadę co reszta scenariusza. Jest niewygładzona, pełna zbędnych słów i dłużyzn co przykrywa ogromny potencjał na intrygujące śledztwo w bardzo ciekawych realiach. Rola BG jako ludzi z zewnątrz rozwiązujących intrygi bohaterów niezależnych bardzo pasuję do konwencji, tworząc specyficzny nastrój. Ciekawym zabiegiem jest nie oczywistość niektórych zdarzeń – niewolnica molestowana jest przez swego pana, jednak nie traktuje to jako nieprzyjemności a okazję. Młode dziewczęta słusznie buntują się przeciw patologicznemu układowi, lecz robią to w patologiczny sposób oraz gotowe są wykorzystać każdy swój atut. Może to budzić pewne zastrzeżenia, jednak ja jestem zdania że ma to być nieoczywista acz ciekawa historia i taki zabieg spełnia te role.

Generalnie uważam salem za bardzo dobry scenariusz pogrzebany przez brak prawdziwego dopracowania. Jeśli MG poświęcił by czas by to dopracować grał bym z ogromna przyjemnością. Sam natomiast nie chciał bym być tym MG.

Zalety

  • Mechanika wskaźników.
  • Socjalny charakter konfliktów.
  • Ciekawe i wytłumaczone realia.
  • Nastrój.

Wątpliwości

  • Bohaterowie niezależni. Ciekawi, ale słabo opisani.
  • Mechanika świata mroku co prawda ma swoje godne miejsce w scenariuszu, ale dowiadujemy się o niej jedynie pośrednio z lektury. Początkowo miałem wrażenie że to tzw. scenariusz do dowolnego systemu.

Wady

  • Niewygładzony chaotyczny tekst. Tak naprawdę to niedopracowany szkic bardzo dobrej przygody.

 

Michał Sołtysiak

Scenariuszy i utworów o polowaniu na czarownice było bardzo dużo. To popularny i ograny motyw, więc w RPG trudno coś nowego dodać do fabuł o tym traktujących. Trzeba więc znaleźć jakąś płaszczyznę, gdzie da się stworzyć frapującą historię dla graczy, odgrywających głównych bohaterów. Autorowi ta sztuka się udała moim zdaniem. Brawo.

Jest to scenariusz socjologiczny, gdyż fabuła jest tak naprawdę na drugim planie i dotyczy standardowego oskarżenia o czary. Główną rolę odgrywa tu zanurzenia bohaterów w gąszczu intryg, relacji między grupami społecznymi, niesnasek społecznych, ambicji różnych jednostek i generalnej psychozy polowań na czarownice. Kocioł emocji nabrzmiewających i grożących tragicznym wybuchem. Gracze mogą temu zapobiec i zostało to wspaniale oddane. Mogę jeszcze dodać, brawa za dopracowanie i mechanikę narastania psychozy. Dobry MG zrobi z tego perełkę, tylko potrzebuje graczy, którzy podejdą refleksyjnie i bez nadmiernego „karnewalizowania dla ubawu”. To jest pierwszy w tej edycji scenariusz do grania na poważnie i za to brawa.

Muszę jednak zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo, że poziom komplikacji społecznych interakcji może spowodował, że MG będzie tylko opowiadał co się dzieje, jak atmosfera tężeje i zaczyna się robić dramatycznie napięta, a tym samym zmonopolizuje sesję swoimi opisami. Na początku tego scenariusza powinno być napisane wprost jakie są ewentualne drogi dla graczy, żeby osiągnąć dane zamierzenia fabularne. To powinno być przypomnienie dla MG, że gra z drużyną, a nie opowiada im jak wyglądało polowanie na czarownice w Salem XVII wieku, bez magii (która jest obecna, ale mam wrażenie pretekstowo, żeby coś było dla miłośników horrorów), ale z całą grozą rodzącej się nienawiści i psychozy.

Co poprawić (subiektywne zdanie):

  • Więcej rzeczy zależnych od graczy (najlepiej to zrobić przez spisanie co mogą gracze a co BN-y, a potem sprawienie, żeby pierwsi mieli więcej do roboty).
  • Dodatkowe sceny dla postaci przy każdym poziomie rosnącej paranoi, żeby gracze lepiej mogli wczuć się w klimat. Można z tego zrobić minikampanię na kilka sesji. Moim zdaniem tekst jest tego wart.

 

Marysia Piątkowska

Przyznaję, że biorąc się za Salem podeszłam do tematu bardzo standardowo – czarownice, magia, demony, a na koniec piekielny ogień. Otóż nie. Pomyliłam się, a przełamanie stereotypu bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Autor postawił sobie za cel ukazanie przede wszystkim narastającego konfliktu społecznego w małej mieścinie niżeli okultystyczne rytuały czy inkwizytorskie zabiegi. Niemniej nie rezygnuje w pełni z mistycyzmu, o czym możemy przekonać się w indiańskim rytuale przywrócenia Sewella, który na chwilę pozwala Graczom zanurzyć się w świecie „poza”.

To co przede wszystkim zasługuje na uznanie to samo związanie Bohaterów Graczy z fabułą i wprowadzenie ich w przygodę. To oni rozdają tutaj karty, przybywając z rozkazu gubernatora. Mają więc logiczne prawo węszyć wszędzie i to nie dlatego, że są „po prostu” drużyną BG. Niektórzy mogliby doszukać się tutaj zbytniej łatwości i braku wyzwań stawianych BG, ale w tej przygodzie wydaje mi się, że ważniejsza jest dynamika i sprawny przebieg wydarzeń.

Decyzje i wybory Graczy wpływają na rozwój wypadków i realnie odciskają piętno na końcowych wydarzeniach. Autor zadbał, aby odpowiedzialność za losy miasteczka rzeczywiście spoczywała na barkach Bohaterów Graczy. Przygotował także warianty poszczególnych scen i ich zakończeń, zależnie od podjętych przez BG kroków. Plus za przemyślenie.

Warto zwrócić uwagę na mechanikę wskaźników, która odpowiada za nastroje społeczne w miasteczku – niepokój, paranoja i zguba. Pomysł doskonały, chociaż wymaga obszerniejszego i jaśniejszego wytłumaczenia, jeśli mamy korzystać też z „kolorów” przypisanych do poszczególnych NPCtów.

Być może na brak przejrzystości wpływają liczne błędy językowe – tekst zdecydowanie wymaga redakcji. Na miejscu Autora przemyślałabym również układ scenariusza – w pierwszej kolejności dostajemy długi i szczegółowy opis BNów z poszczególnymi wątkami. Może to wprowadzać lekki chaos, kiedy jeszcze nie znamy przebiegu i detali przygody. Zastanowiłabym się nad przeniesieniem tego rozdziału na koniec i dodaniu małej rozpiski z zależnościami poszczególnych wątków i NPCtów.

To, co moim zdaniem stanowi główną wadę scenariusza to potraktowanie po macoszemu niektórych wątków personalnych związanych zarówno z BG (którym Autor wyraźnie poświęcił mniej uwagi niżeli bohaterom niezależnym), jak i z NPCtami. Dobrym przykładem tutaj jest Tituba – pomysł kapitalny, ale jaka tak naprawdę jest jej rola? Czemu nie związać jej bardziej z fabułą lub chociażby z którymś z BG? Albo z diabłem-Flaxem, którego kreację też można by przy okazji wzbogacić? Niektóre wątki zwyczajnie giną podczas rozgrywki.

Podsumowując, Salem czytało mi się naprawdę przyjemnie (pomijając językową warstwę tekstu) i chętnie sprawdziłabym czy równie przyjemne okazałoby się prowadzenie tej przygody.

Marek Golonka

Erpegowa adaptacja słynnych historycznych procesów o czary w Salem starająca się oddać charakterystyczną dla nich atmosferę nieufności, paranoi i wzajemnych oskarżeń. Interesujący i ambitny zamysł, poparty w dodatku trafnymi rozwiązaniami – przytoczeniem reguł protestanckiej społeczności, rozpoczęciem właściwej treści scenariusza od opisu najważniejszych Bohaterów Niezależnych i oddających sytuację miasteczka wskaźników Niepokoju, Paranoi oraz Zguby, mających w dodatku realny wpływ na przebieg wydarzeń. Salem ma w arsenale liczne rozwiązania pomagające w poprowadzeniu otwartego, wielowątkowego śledztwa wymagającego zarówno szukania poszlak, jak i konfrontacji z opinią publiczną.

Bardzo interesuje mnie to, jak w grze zadziałały by wątki paranormalne. To, że w świecie scenariusza działa prawdziwa magia nie musi podważać jego założeń – to dość typowy motyw we współczesnych historiach tego rodzaju: magia istnieje, ale nie zawsze musi służyć złu – ale jestem ciekaw reakcji graczy i szans na to, że odkrycie jednego zaklęcia czy formuły radykalnie zmieni przebieg wydarzeń. Nie musi być to wada sesji, choć jeśli takie ryzyko istnieje było by dobrze, gdyby autor(ka) napisał(a) więcej o tym, jak go uniknąć.

Obawiam się jedynie, że forma spisania przebiegu wydarzeń może ograniczać możliwości zawarte w samym pomyśle. Z jednej strony postaci graczy mają dużą swobodę w badaniu całej sprawy, z drugiej niektóre kluczowe tropy – jak choćby to, by szukać w lesie – pojawiają się w konkretnym, z góry ustalonym momencie. Z jednej strony rodzi to ciekawe dylematy (pokazać się na mszy czy badać sprawę?), mimo tego jednak nie wydaje mi się najlepszym sposobem na spisanie tak otwartego scenariusza. Być może lepiej było by zacząć od wypisania miejsc i osób, u których bohaterowie mogą liczyć na poszlaki, a dopiero potem podać przykładowy przebieg przygody?

Dominika Stępień

“Salem” to scenariusz, wobec którego mam mocno mieszane uczucia. Koncepcja jest ciekawa, ale realizacja niestaranna. Do tego autor stoi okrakiem między poprawnością polityczną, a przyznaniem, że RPG nie jest dla kobiet i nie może zdecydować się, w którą ostatecznie pójść stronę.

“Salem” próbuje być tekstem użytkowym. Autor zadbał o spis treści, streszczenie przygody, opisanie podstaw mechaniki – wszystko to, co pozwoliłoby z powodzeniem wykorzystać scenariusz do poprowadzenia sesji. Niestety, praca jest bardzo niestaranna. Zabrakło czasu i chęci na poddanie jej kolejnej lekturze, wycięcie zbędnych fragmentów, wygładzenie tekstu. Przez to “Salem” nie tylko napisane jest niejasno, ale wręcz roi się od błędów (ortograficznych, interpunkcyjnych, fleksyjnych, rzeczowych – “piędź” to jednostka miary, którą miałeś na myśli, drogi autorze!). Wszystko to sprawia, że lektura jest trudna i niezbyt przyjemna.

Mimo to, czuć, że autor w większym niż mniejszym stopniu odrobił zadanie domowe – w “Salem” dostajemy bowiem dość dokładnie opisane miasteczko, sytuację polityczną i związki pomiędzy poszczególnymi bohaterami, co daje jasny obraz niewielkiej społeczności. Podoba mi się, że konflikt ma przede wszystkim charakter socjalny, a nie nadprzyrodzony i to, jak wpływa na całą społeczność. Świetnie wspiera ów fakt zaproponowana przez autora mechanika trzech wskaźników, które w zależności od nastrojów w mieście modyfikują obraz poszczególnych lokalizacji, a nawet całych scen (epilog).

Autorowi udało się stworzyć całkiem ciekawą drużynę gotowych bohaterów, dobrze osadzonych w świecie gry ze względu na swoje urzędowe stanowiska i pewne powiązania z tytułowym Salem. Mam zastrzeżenie do bohaterki kobiecej, która jest płaska, nieciekawa, a do tego łatwo można odnieść wrażenie, że tak naprawdę w scenariuszu nie ma dla niej miejsca, a dodana została tylko dlatego, że tak wypada. Podobnie rzecz ma się z NPC-ami. Dostajemy ich całą plejadę, wszyscy są nieźle opisani, mają swoje dążenia i plany, brak jest jednak ciekawych bohaterek. O ile nie można oczekiwać (z wiadomych
względów) zbyt wiele po Abigail Williams, o tyle interesująca mogłaby być Tituba, odnoszę jednak nieodparte wrażenie, że autor właściwie nie wie, co można by z nią zrobić.

Doceniam próbę zbudowania scenariusza w którym fabuła opiera się na interakcjach społecznych i chociaż gracze ze względu na temat przygody we wszystkim doszukują się magii ostatecznie zmuszeni są przyznać, że jedyne co znajdują to zwyczajna chęć zysku. “Salem” sporo potencjału i można by poprowadzić na jego podstawie świetną sesję, opartą na interakcjach graczy i NPC, którzy próbują przeciągnąć na swoją stronę urzędników gubernatora. W tym kontekście razi mnie wątek nadnaturalny, który wydaje się do scenariusza wciśnięty na siłę, na wszelki wypadek.

“Salem” mogłoby być naprawdę dobrym scenariuszem, ale za bardzo stara się wszystkich zadowolić. W efekcie, otrzymujemy tekst, który jest co najwyżej średni.

[collapse]

Piramida strachu

„Piramida strachu”

Tomasz Pruski

Spoiler

Komentarze:

Magdalena Madej

W mojej karierze erpegowca miał miejsce krótki romans ze światem
World of Darkness i bardzo miło wspominam tamte czasy. Dlatego
też z nutką melancholii sięgnęłam po scenariusz Piramida Strachu,
którego akcja rozgrywa się wśród ciemnych uliczek miast zamieszkanych
przez armie nadprzyrodzonych istot. Tak jak się spodziewałam,
prócz sprawnie wymyślonej gotyckiej estetyki, nie odnalazłam nic,
co wskazywałoby na jakiekolwiek pokrewieństwo prezentowanego scenariusza
z korzeniami gatunku, którego ojcem jest Edgar Allan Poe. Dobry
wygrzew nie jest zły i krwawe bitwy między przedwiecznymi istotami
mają swój niezaprzeczalny urok, a na brak tego typu przyjemności
fabuła Piramidy narzekać nie może. Narzekać natomiast można na
parę innych cech scenariusza: brak pomysłu na postaci, nierówne
rozłożenie znaczenia roli bohaterów między poszczególnymi graczami,
brak wpływu graczy na rozwój wypadków, trochę chaotyczny pomysł,
który na domiar złego nie posiada zakończenia.

Krystyna Nahlik

Joanna Szaleniec

Scenariusz uwzględnia fakt, że gracze nie zawsze poruszają się
zgodnie z założeniami linii fabularnej – zawiera rozwidlenia i
omawia różne ścieżki; jest przy tym bardzo przejrzysty i ma wyraźnie
zarysowaną strukturę. Ponadto w tekście autor umieścił ramki ze
szczegółowymi radami dla MG dotyczącymi nastroju poszczególnych
scen i odpowiedniej muzyki, a także podrozdział, w którym sugeruje,
jak należy odgrywać bohaterów niezależnych – uważam, że jest to
wartościowa lektura nie tylko dla początkujących Mistrzów Gry…
Ładny język, niestety od czasu do czasu zupełnie bez potrzeby
okraszony jest rażącymi kolokwializmami („zanim ktoś się
skapnie”). Warsztat autora jest więc godny naśladowania,
jednak przygoda nie jest specjalnie oryginalna. Tylko kwestia
przepowiedni sprawia, że nie można jej nazwać banalną – ale tak
naprawdę to jedynie tło, a nie prawdziwa treść przygody.

Julian Czurko

Kolejny „mistyczny rytuał” odprawiony bez skutku na fali „Blade:
Wieczny Łowca”. Wydarzenia i postaci mało przekonywujące. Zwłaszcza
przepakowani książę, dostojnik Camarilli i „Nosferatu”, oraz wyłożona
marmurem piramida w hangarze na Wyspie Psów. Wszystko nastawione
na wywołanie efektu… który wcale się nie pojawia. Brakuje jakiejkolwiek
pointy.

Tomasz Z. Majkowski

Co za idiotyzm.

Po pierwsze, pokonała mnie wariantowość tego scenariusza. Pogubiłem
się w gąszczu Aktów IIb, VIIe i XIXó. Za diabła nie potrafię zrozumieć,
w jaki sposób łączą się tej przygodzie wątki, kim są bohaterowie
niezależni, dlaczego gracze się w to wplątali, czemu wampiry zajmują
się włamaniami, czemu niby Francuz jest gorącokrwisty, kim jest
wampir John, z jakich powodów książę, żyjący od początku naszej
ery nie wie o tajnym przejściu z 1666 i toleruje, żeby gnieździły
się w nim wilkołaki i oraz całej masy innych rzeczy.

Za to na dwa fakty jestem w stanie postawić. Po pierwsze, Armand
to Ukochana Postać Mistrza Gry. Po drugie, przygoda powstała następująco:

>>>SCENKA RODZAJOWA<<<

[dzwonek do drzwi]

MG: Chłopaki, to wy? Właśnie miałem dzwonić i odwołać sesję.
Nie mam

przygody.

CHÓR GRACZY: Eeeeee no! Poprowadź coś! Jesteś taki świetny! Na
pewno coś

wymyślisz!

MG: No dobra. Skoro tak uważacie… A więc – dostaliście zlecenie,
by

się włamać do posesji.

>>>KONIEC SCENKI<<<

Nie wątpię, że wszyscy cudownie się bawili – i że MG wiele włożył
potem wysiłku, by nadać sens temu, co przychodziło mu do głowy
podczas sesji. Ale luki fabularne są zbyt oczywiste, by rzecz
była świadomie zakomponowana.

Bo choćby taki Nosferatu John… W przygodzie pojawił się niby
Robin DobryDruch, żeby podpowiadać drużynie, co teraz robić. Ale
drużyna zaczęła zadawać niewygodne pytania – skąd niby taki nosferatu
tyle wie? Więc MG szybciutko powiedział „wyczuwasz, że to nie
jest taki zwykły nosferatu”.

I takich śladów jest w tekście multum.

Stąd właśnie Bohaterowie Niezależni rzucają się po scenariuszu
jak opętani, stąd nie wiadomo, kim jest Główny Zły (zauważcie,
że jego tożsamość zatajono do samego końca), a bohaterowie, którzy
najpierw nie mają o czymś pojęcia potem okazują się doskonale
o tym wiedzieć.

Poza tym – warto wspomnieć i o tym, że Autor niby wprowadza warianty,
ale tak naprawdę wkleja w kolejne akapity ten sam tekst. Nie wiem,
jak czytelnicy, ale ja poczułem się urażony. Po pierwsze tym,
Autor jest zbyt leniwy, by opisać alternatywny przebieg wypadków.
Po drugie, że obraża moją inteligencję, sądząc, że tego nie zauważę.

No i zakończenie! Oskar za najgłupszy finał roku. Wampir wchodzi
do wanny i się kuli. Zaprawdę, rozwiązanie godne polskiej szkoły
filmowej.

A więc, podczas sesji gracze albo coś spaprali, albo wtłukł im
wszechpotężny Banderas, pardon, Armand i do rytuału doszło. Ale
cwany MG nie zamierzał unicestwić swojego uniwersum.

Kończę i idę pod prysznic. Skulę się pod nim – i niech obmyje
mnie krew.

Łukasz M. Pogoda

Maciej Reputakowski

Wampir zazwyczaj kojarzy się nam z „personal horrorem” i dużą
dozą rozterek natury moralnej, które MG stawia przed graczami.
Można jednak grać inaczej, bardziej swobodnie i nastawić się na
szybką, efektowną akcję i walkę przy użyciu supermocy. I to też
jest fajne.

Problem z „Piramidą” jest jednak taki, iż gracze będą mieli tu
również do czynienia z intrygą, która (poza niezbyt zgrabnym i
zbyt potocznym sposobem opisania) grzeszy nieskładnym przebiegiem
i pozbawionym dramatyzmu finałem. Zakończenie scenariusza, w którym
gracze nie mają w zasadzie szans dowiedzieć się, o co chodziło
(choć to niewielka strata, bo wyjaśnienie niepowodzenia rytuału
jest bardzo nieefektowne), wywołuje ogromne rozczarowanie.

Co gorsza – pojawiającym się w scenariuszu bohaterom niezależnym
gracze w zasadzie nie mogą nic zrobić, a wprowadzenie nietykalnej
i wypasionej postaci ex-egzekutora stanowi typową zmorę scenariuszy
rozgrywających się w Świecie Mroku. Jest w tym zresztą pewna ironia,
albowiem nawet taki super potężny wampir nie dowie się, że cały
rytuał nawalił z totalnie błahego powodu.

Marcin Segit

Michał 'Puszon’ Stachyra

Mrok… Oj do tej przygody to nie mogłem się zabrać już w ogóle.
Dwukrotnie zaczynałem.. teraz trzecie podejście… do boju…
Chyba moje wątpliwości były słuszne. „Buńczuczny Toreador powinien
szybko zginąć”. I znów będą mówić, że się z WODu nabijam. Fajną
rzeczą są z kolei wstawki o muzyce, ja za tym nie przepadam jakoś
szczególnie, ale wielu MGów chętnie lubi korzystać z muzy na sesji.

Totalne pomieszanie z aktami IIb, IVc. Chaos. Chyba jest to po
prostu zapis odbytej sesji.

…Mrok… Cierpienie….

Krzysztof Świątek

PLUSY: ???

MINUSY: cała reszta. Totalny mętlik aktów i możliwych
zakończeń – VIB,VC,IIIA itd. Intryga – jakaś jest ale ofiaruję
suszoną mątwę temu kto mi powie o co w niej chodzi? A ten wielki
zły to w końcu kim jest? A Nosferatu to Nosferatu czy nie Nosferatu?
Jak nie toperz to ja nie wiem co…

WRAŻENIA: pozostaje zgodzić się z Puszonem:
…mrok…cierpienie…gorsze niż ból zęba.

[collapse]

Tor wiecznościowy

„Ton wiecznościowy”

Marcin Ostrychacz

Spoiler

Komentarze:

Magdalena Madej

Krystyna Nahlik

Joanna Szaleniec

W rękach utalentowanego Mistrza Gry ta przygoda może się przerodzić w sesję o naprawdę niezwykłym klimacie (zwłaszcza wizja umysłu szaleńca, która jest po prostu szokująca!) Główny problem polega jednak na tym, że – jak sądzę – większość graczy w ogóle nie zgodzi się na kluczowy dla scenariusza rytuał i w ten sposób cały pomysł weźmie w łeb. Martwią mnie również wątpliwości autora co do inteligencji Kapituły, której zaleca kilkukrotne przeczytanie scenariusza – myślę, że większość z nas zrozumiała, o co chodzi, już za pierwszym razem (?)

Michał Madej

Tomasz Z. Majkowski

Jeśli jest w tej przygodzie wątek atrakcyjny, nawet bardzo atrakcyjny, to zostaje dokumentnie i bez reszty zaprzepaszczony. A wątkiem tym jest Vicki, czyli Wampirze Twin Peaks. I gdyby rzecz działa się w oparciu o dziwaczne wybryki dziewczyny (które trzeba zatuszować) i przyczynę jej zachowania (którą trzeba wykryć), byłoby wszystko dobrze – niewielka mieścinka, jej ksenofobiczni mieszkańcy i problem z ukryciem prawdziwej natury, co w takich realiach staje się znacznie bardziej kłopotliwe, niż w wielkim mieście.

Niestety, rzecz okazuje się piramidalną bzudrą o transplantacji duszy, która nie dość, że zbudowana jest wadliwie (bo znów gracze są tylko obserwatorami, w dodatku postawionymi przed dylematem: zginie mi wypasiona postać albo nie), to jeszcze w oparciu o fatalny gust.

Niedorzeczne wynurzenia o wartości symbolicznej oraz perspektywie moralnej scenariusza, uzupełnione adnotacją „jak nie rozumiesz, to przeczytaj kilka razy, może ci się w małym rozumku ułoży” obrażają moją inteligencję. Katedra wzniesiona z płodów obraża moje poczucie piękna. Ta przygoda jest patologiczna.

Maciej Reputakowski

Niestety, właśnie takie scenariusze sprawiają, iż tak opinia o osobach prowadzących systemy spod znaku WoD jest tak niepochlebna… O tym jednak w dalszej części. Najpierw zwróćmy uwagę na kilka błędów konstrukcyjnych.

[W ramach dygresji można by się zastanowić, czy sensowne jest założenie, iż wampiry nie posiadają duszy. Wydaje się, iż w myśl systemu oraz funkcjonującego w kulturze toposu, posiadają jak najbardziej. Są przecież w zasadzie ludźmi, może nieśmiertelnymi, bliższymi drzemiącej w każdy Bestii, ale jednak ludźmi… Jak by jednak na ten problem nie patrzeć, nie kwestia braku duszy jest sednem grania w Wampira.]

Przede wszystkim – klasyczny, powtarzany w wielu przygodach do Wampira [vide Ja nie jestem potworem] błąd: motorem napędowym fabuły mają być emocje jednego z Bohaterów Niezależnych. Oczywiście są to emocje całkowicie przed graczami ukryte, dostępne tylko Mistrzowi Gry, który może się nimi w zaciszu swojej głowy bawić. W scenariuszu nie pojawia się jednak ani jedna scena, w której gracze mogliby poznać je, skonfrontować się, spróbować nawiązać dialog.

Podobnie rzecz ma się z historią w tle, która stanowi prolog fabuły i motywację dla głównego BNa. Niestety – dla graczy nie ma ona większego znaczenia. To samo dotyczy historii „Franka Blacka” – nie ma większego sensu w przedstawianiu historii postaci niezależnych, jeśli nie wprowadzi się sceny, w której ta historia mogłaby odegrać istotną rolę, wpłynąć na postaci graczy, zostać przez nich poznana.

Autor nie przedstawił również przekonującego sposobu na związanie bohaterów z Vicki [Hm, Qiunia? Przepraszam za dygresję…]. Jest to założone odgórnie, narzucone. Owszem, dobry gracz zagra takie przywiązanie bez problemu, ale nie zaszkodziłoby wprowadzić prostej sceny retrospekcji, by gracze sami tą wieź stworzyli. Tymczasem jeśli pojawia się przeszłość, to w formie opowiadania, co zawsze działa słabiej niż pozwolenie graczom na rozegranie jej na własną rękę i wprowadzenie skutków ich działan do teraźniejszych wydarzeń.

Wymienione usterki dotyczą konstrukcji, można je zrozumieć, wytłumaczyć. Niestety Ton wiecznościowy jest scenariuszem, który przykłada rękę do rozwoju patologicznych zachowań osób bawiących się grami fabularnymi.

Po pierwsze, jaki normalny gracz pójdzie na układ z Alanem? Pomijając fakt, iż cała sprawa na kilometr pachnie podstępem, to jaki człowiek przyzna mu rację i stwierdzi, że dla osoby psychicznie chorej śmierć jest wybawieniem? Można by ten motyw jeszcze dopuścić, gdyby scenariusz zakładał, że na miejscu gracze zrozumieją ohydę tej decyzji i się sprzeciwią. Tymczasem autor zakłada, że raczej powinni zgodzić się na całe przedsięwzięcie i zamordować niewinne osoby.

Po drugie, cala akcja w dworku-zakładzie odbywa się bez udziału graczy, którzy są niemal biernymi widzami. Mistrz Gry [choć ciężko dociec, jaki] pewnie ma się dobrze bawić postacią Alana i pojedynkiem, w którym gracze nie mają nic do powiedzenia, stoją sobie z boku.

Po trzecie, nagle – w chwili wejścia do umysłu Briena – mamy scenariusz w scenariuszu. To byłoby jeszcze całkiem ciekawe pousnięcie, gdyby tylko zostało w jakikolwiek sposób dopasowane do scenariusza „podstawowego”. Tymczasem trudno się oprzeć wrażeniu, że chore wizje, których świadkami będą gracze, pojawiają się tylko po to, by szokować.

Sam temat aborcji nie musi być kwestią tabu w grach fabularnych, ale by napisać scenariusz poruszający tak drażliwą kwestię, należy ustawić pod nią całą fabułę, nie sprowadzając go do roli ozdobnika. Wprowadzony bez
żadnego
przygotowania wzbudzi raczej niesmak lub, co gorsza, rozbawienie.

Poza tym, co jest niezwykle niepokojące, autorowi nie przyszło do głowy, iż temat ten może zranić uczucia gracza na sesji. Być może w drużynie autora są sami mężczyźni, ale ten scenariusz idzie w świat i może trafić na drużynę, w której znajdzie się kobieta. Nie potrzeba wybitnie rozwiniętej wyobraźni, by przewidzieć, że wśród grających znajdzie się ktoś, kto sam przeżył taką sytuację… Dlaczego więc zabrakło prostego zdania: „Mistrzu Gry, pamiętaj, by spytać się swoich graczy, czy taki motyw nie sprawi im przykrości, nie zrani ich uczuć!”

Na koniec jeszcze kilka drobnych usterek, który pojawiają się w finale:

– zupełnie zbędne furtki do kolejnych scenariuszy,

– wprawiające w konfuzję stwierdzenie autora, iż on sam nie wie, jak przekonać Briena,

– polecenie dla MG „W tym momęcie należy wzbudzić w graczach uczucie piękna i radości” pozbawione jakichkolwiek wskazówek, jak w zaistniałej sytuacji wywołać takowe uczucie.

Scenariusz Ton wiecznościowy posiada jednak jedną całkiem dobrą scenę, mianowicie scenę finałową. Niestety, wszystko, co znajduje się przed nią, zupełnie do niej nie pasuje.

No i nie zapominajmy o genialnym zdaniu, które jest jednym z głównych kandydatów do zdobycia nagrody „Cytat roku”: Piętro szpitala przesiąknięte jest psychodelicznością.

Ponieważ rozmiar recenzji nie pozwala omówić wszystkich aspektów tekstu, jestem otwarty na rozmowę przez e-maila – repek@repe.k.pl lub na GG: 1416169. Zapraszam serdecznie!

[collapse]

Ja nie jestem potworem…

„Ja nie jestem potworem…”

Adam Jasiński

Spoiler

Komentarze:

Magdalena Madej

Krystyna Nahlik

Joanna Szaleniec

Odważny to doprawdy pomysł, zacząć przygodę od tego, że bohaterowie się nudzą. W drugiej z kolei scenie autor podkreśla, że „nie dzieje się nic ciekawego”, a na dodatek nie daje graczom szansy na dowiedzenie się czegokolwiek. W trzeciej scenie bohaterowie plączą się bez celu. W kolejnej zostają wystawieni do wiatru i nie mogą nic na to poradzić. Dalej czytamy, iż „to co zrobią gracze nie ma większego znaczenia dla dalszej fabuły przygody”. Jaki sens ma pisanie scenariusza, w którym najważniejsze wydarzenia rozgrywają się właściwie poza sceną?

Michał Madej

Tomasz Z. Majkowski

Wbrew pozorom, to jest właśnie typowy WoD – nie jakieś tam strzelaniny z Sabatem, ale pojawienie się w mieście starego wampira, który robi niezrozumiałe rzeczy, a gracze obserwują wynik jego działania. Plus przyjęcie u księcia, z którego nic nie wynika, dziwaczny Malkavian o niezrozumiałych motywach i złamanie Maskarady.

Scenariusz przeciętny z tendencją ku słabemu, w którym nic się nie dzieje. Nawet spotkanie z enpisem nie dochodzi do skutku. A zatem rzecz pozostaje od początku do końca (a właściwie jego braku) poza jakimikolwiek poczynaniami graczy.

Maciej Reputakowski

To, co najciekawsze, w tym poprawnie i sprawnie spisanym scenariuszu, znajduje się poza zasięgiem graczy.

Najpierw Preludium, którego treść znana jest tylko Mistrzowi Gry. Jest to jeszcze do przyjęcia, ale pod warunkiem, iż w czasie przygody gracze również odkryją choćby część tajemnicy i historii z przyszłości. Z tym będą jednak raczej problemy.

Następnie – Bohaterowi Niezależni. Marcus Flint, czyli klasyczny wodziarski wampir, z klasycznym wodziarskim imieniem, ale. o to chodzi! Dobra postać do zagrania, więc przydałoby się ją oddać graczom. Jak inaczej którykolwiek z uczestników sesji ma poznać targające nim emocje? Podobnie rzecz ma się z Patrickiem Wrightem – dlaczego nie pozwolić komuś zagrać tej postaci?

Bohaterów niezależnych zasadniczo jest zbyt wielu, co może sugerować, iż scenariusz jest elementem Kroniki, którą prowadzi autor, „zawampirzając” tło BNami, których na co dzień [czy raczej co noc] wprowadza. Tymczasem całkiem ciekawie zorganizowana została koteria. Każda z postaci w jakiś sposób łączy się z historią z przeszłości, ma własny interes, by poznać prawdę. Można się oczywiście zastanawiać, czy nie lepiej byłoby uczynić z Nicoli BNa, a z Marcusa – jak wspomniano wyżej – postać gracza, ale to kwestia indywidualna.

Tym bardziej, iż idea postaci młodego wampira, który nie zna swojego ojca jest doprawdy doskonała. Można na tej podstawie opowiedzieć bardzo ciekawą, jakże „życiową” historię o poszukiwaniu własnej tożsamości, swoich korzeni, a wreszcie – najważniejszej osoby w swoim życiu. Problem w tym, iż autor chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z geniuszu swojego pomysłu, gdyż w przebiegu scenariusza brakuje sugestii, by prowadzić akcję tak, by uwypuklić ten aspekt intrygi.

Największą zaś wpadką jest fakt, iż bohaterowie, a szczególnie Nicola, w ogóle nie mają możliwości spotkać się z zaginionym wampirem. Doprawdy, trudno zrozumieć, dlaczego nie dochodzi do tak intrygującej i emocjonującej sceny, jak klasyczne „spotkanie po latach”. Marcus się zabija, a gracze raczej nie zrozumieją, o co mu chodziło, gdyż nie zostali dopuszczeni do jakiejkolwiek interakcji z nim.

Na minus policzyć trzeba jeszcze dwa znamienne szczegóły, które świadczą o tym, iż za dużo w scenariuszu nieprzemyślanych, dodanych bez istotnej przyczyny motywów.

Do takich zaliczyć należy wywabienie graczy przez Patricka – wydarzenie to nie ma najmniejszego znaczenia, czy konsekwencji [chyba, że jakieś bardzo głęboko ukryte], a także scenę, w której koteria spotyka uwięzioną wampirzycę. W tym miejscu czytamy, iż nie jest istotne, czy gracze ją uwolnią, czy nie. A skoro nie jest to istotne, to sam motyw nie jest istotny, więc można było z niego spokojnie zrezygnować.

Ja nie jestem potworem to klasyczny, w miarę solidny scenariusz do Wampira. Posiada tylko jedną wadę, która charakteryzuje wiele ŚwiatoMrocznych tekstów – jak na system, który opowiada o emocjach, w ogóle nie wprowadza elementu dialogu i interakcji na linii gracze-bohaterowie niezależni. Emocje nie znajdują ujścia we wzajemnych relacjach, duszą się gdzieś w głębi graczy oraz MG prowadzącego BNów, nie stają się głównym tematem przygody.

Ponieważ rozmiar recenzji nie pozwala omówić wszystkich aspektów tekstu, jestem otwarty na rozmowę przez e-maila – repek@repe.k.pl lub na GG: 1416169. Zapraszam serdecznie!

[collapse]

Dusza i krew

„Dusza i krew”

Łukasz Doliński

Spoiler

Komentarze:

Magdalena Madej

Krystyna Nahlik

Zmęczyła mnie lektura tego scenariusza. Styl jest zagmatwany i ciężki, choć zdarzają się w nim naprawdę urokliwe wyrażenia (jak krople deszczu wybijające dziką sambę). Odnoszę wrażenie, jak gdyby autor miał raczej zamiar napisać opowiadanie – tekst ma wyraźnie na celu wywołanie nastroju, a nie dostarczenie materiału przydatnego do przekazania tego nastroju graczom. Nastrój oczywiście nie przeszkadza, ale po pierwsze mnie się zupełnie nie udzielił, a po drugie w „Krwi i duszy” zastępuje niestety wszystko inne. Żeby tę przygodę poprowadzić, MG musiałby całość w zasadzie napisać na nowo. W scenariuszu skupionym niemal wyłącznie na wewnętrznych przeżyciach postaci przydałoby się choć minimum wskazówek, jak je prowadzić (szczególnie artystkę z Nefretete w głowie). Bez tego niestety ich rozterki ciężko przekazać wcielających się w nich graczom. Byłam blisko zdyskwalifikowania tego scenariusza jako opowiadania udającego jedynie przygodę…

Pomijając niestrawną formę i niemożebnie irytującego narratora, główną wadą historii jest jej pompatyczność. Gdyby tylko zdjąć jej bohaterom koturny, mogłaby być nawet interesująca. W tym celu należałoby jednak dołożyć nieco wydarzeń, choćby takich jak kuszenia Aurchiego, które mają największy potencjał z całej historii, ale nie takich jak zupełnie pretekstowe porwanie na końcu. Nie wiem czemu autor jest przekonany, że akcja musi koniecznie wykluczać głębię postaci? Przecież właśnie przez konfrontację z otoczeniem bohaterowie dojrzewają i ujawniają swoją głębię. Kiedy pozostaje im samotne wałkowanie swych uczuć i wspomnień, mogą najwyżej zanudzić się na śmierć. Brak limitu znaków w konkursie nie zmienia faktu, że historia ta zmieściłaby się na połowie stron. Duży plus należy się za dołączenie materiałów dodatkowych, chociaż po tekście konkursowym napisanym przez osobę zainteresowaną tematem oczekiwałabym choćby minimalnej ich redakcji.

PS. Autor na forum Poltera zaprotestował przeciw określaniu jego przygody mianem „niegrywalnej”. Oczywiście wierzę mu, że przy rozgrywaniu tego scenariusza drużyna mogła się świetnie bawić. Niestety nie udało mu się tego przekazać, a czytelnicy – potencjalni MG – nie są jego drużyną i jedyną podstawą do oceny grywalności (czyli tego, czy da się przy pomocy niego w miarę łatwo i przyjemnie poprowadzić przygodę) jest dla nich lektura tekstu. A ten niestety jest chaotyczny, absolutnie nieprzyjazny dla prowadzącego i po prostu nudny.

Joanna Szaleniec

Nie będę się wypowiadać czy „Dusza i krew” to dobre opowiadanie, czy też nie, ponieważ moim zadaniem jest ocena tekstu jako scenariusza RPG. A jako scenariusz jest na pewno zbyt długi, zawiera mnóstwo zbędnych Mistrzowi Gry informacji, a przede wszystkim jest absolutnie niegrywalny.

Michał Madej

Tomasz Z. Majkowski

Jeśli, przy dużej dozie dobrej woli, uznać ten tekst za scenariusz, powiedzieć muszę wprost – jest wręcz fantastycznie zły. Przekracza wszelkie wyobrażalne granice – dobrego smaku, konstrukcji przygody, proporcji tła do faktycznej akcji, dopuszczalnych sposobów prezentacji wydarzeń – i to pomijając zupełnie nieuprawniony w żaden sposób, bluźnierczy wątek, skonstruowany tak nieudolnie, że nie szarpie nawet moich, czułych wszakże, przekonań religijnych, lecz wzbudza uśmiech politowania. Nie chodzi tu o zwykłą nieudolność, która jest grzechem głównym większości złych prac, jakie otrzymujemy. By napisać coś tak fenomenalnie niedobrego, trzeba mieć prawdziwy talent.

Dostajemy zatem grafomańskie opowiadanko, którego narrator jest wszechwiedzącym, przedwiecznym daimonionem, bóstwem może, i w którym pretensjonalne wstawki fabularne splatają się z egzaltowanym sposobem prezentacji samej fabuły. Próżno szukać tu postaci, zanadto bowiem nasz narrator upaja się ich cudacznymi przydomkami, by zbudować ich wizerunek, fabułę zaś odnaleźć można wyłącznie z największym trudem. I ten trud sobie zadałem – aby Wam rzecz uprościć, streszczę:

W preludium dochodzi do zawiązania drużyny, do której nie należy jedna z postaci graczy (czyli Nefretete). Sama akcja to wernisaż, podczas którego jeden z graczy opierać się musi pokusom grzechu (wprowadzonym prawdopodobnie dla chęci zabłyśnięcia znajomością ich łacińskich nazw) – a potem porwany zostaje primogen Toreadorów i wszyscy jadą go odbijać, a dziewczyna zostaje uprowadzona i skonfrontowana z enpisem.

Jak na zadęcie, z którym rzecz jest opowiedziana, natchnione tezy o naturze religii i oskarżenia przeciwko Bogu, grafomańskie opisy oraz ogólny bełkot, ta pozorowana fabułka jest żałosna.

Podsumowując, gdyby to było opowiadanie, wykpiłbym je tylko. Jako scenariusz rzecz jest kompletnie nie do przyjęcia.

Maciej Reputakowski

W zeszłym roku na konkurs przyszło opowiadanie, pod którym znajdowały się krótkie opisy występujących w nim postaci. Zostało – ze względów regulaminowych – odrzucone.

Zanosiło się na to, że podobny los stanie się udziałem tekstu Dusza i krew. Jednakowoż, nie można powiedzieć, że to nie jest scenariusz. Jest – na jednej z ostatnich stron otrzymujemy jego szkielet. Aby obłożyć go mięsem, należy przeczytać dość obszerne opowiadanie i wszystko sobie dopasować.

Jeden z punktów regulaminu mówi, iż scenariusz powinien nadawać się do poprowadzenia bez nadmiernych przygotowań. Dusza i krew ten warunek zdecydowanie ignoruje.

W kapitule znajduje się co prawda troje polonistów, jednakże ich zadania nie stanowi ocenianie opowiadań, temu służą inne konkursy. Być może gdyby autor postawił na przygotowanie konspektu spotkania grupki znajomych przy grze fabularnej, a nie na literaturę, ktoś mógłby z jego wysiłku skorzystać.

Niestety stało się inaczej i raczej wątpliwe jest, by ktoś miał na tyle samozaparcia, by napisać ten „scenariusz” dla siebie na nowo.

Ponieważ rozmiar recenzji nie pozwala omówić wszystkich aspektów tekstu, jestem otwarty na rozmowę przez e-maila – repek@repe.k.pl lub na GG: 1416169. Zapraszam serdecznie!

[collapse]

W niczym nie ma więcej życia niż w śmierci

„W niczym nie ma więcej życia niż w śmierci”

Jakub Bętkowski

Spoiler

Komentarze:

Magdalena Madej

Krystyna Nahlik

Joanna Szaleniec

Autor posiada niewątpliwy talent narracyjny i potrafi sprawnie budować nastrój poszczególnych scen. Jednak z dwóch pomysłów, na których opiera się przygoda, jeden jest mało oryginalny (starcie Camarilli z Sabatem!), a drugi, choć intrygujący, kompletnie się rozmywa. Ponadto to kolejna przygoda, w której gracze właściwie nie mają szans nic zrobić i ich zadaniem jest jedynie podziwianie, jakie atrakcje przygotował dla nich Mistrz Gry.

Michał Madej

Tomasz Z. Majkowski

Zaskakująco niezłe, jak na tekst o takim tytule.

Mam wielką nadzieję zapoznać się w tym roku ze scenariuszem do WoDu, który naprawdę mi się spodoba – wprawdzie ten jeszcze się do tej kategorii nie zalicza, ale przynajmniej mnie nie odrzucił. Oczywiście, jest w nim typowe wodziarskie zadęcie, za które „Maskaradę” znamy i kochamy, troszkę cierpienia i dziwaczna tajemnica, ale poza tym efektowna walka o władzę, pościgi samochodami, powiewanie czarnymi płaszczami po Warszawie, a nawet bitwa w PKiNie. Podoba mi się kreacja NPCów (może poza dokumentnie zbytecznym nosferatu) i fakt, że tekstu nie zaludniają Artyści, co Nie Mogą Tworzyć, Rozsądni Wariaci i Piękni Brzydale – a wszystko jest takie, jak w podręczniku napisano. Znaczy, miastem rządzi nieudolny Ventrue, jest idealistyczny anarchista, dystyngowany artysta, a Sabat jest zły zupełnie bezinteresownie.

Najlepsza scena przygody, autentycznie poruszająca, to ta, w której gracze muszą powiedzieć maluchowi, że jego siostra właśnie podcięła sobie żyły. W morzu ogranych motywów, które kumulują Mrok i Cierpienie ten jakże prawdziwy problem wypada naprawdę interesująco.

Maciej Reputakowski

Zacznijmy od szeregu plusów, które zasługują na wyłowienie ze scenariusza o najdłuższym w tej edycji tytule.

Przede wszystkim – sugestie muzyczne. Choć tyle się mówi o roli podkładu na sesji, nie wszyscy autorzy zwracają na to uwagę, a wielu prawdopodobnie zakłada, że „coś się tam w tle puści”. Autor scenariusza do Wampira nie idzie na łatwiznę, otrzymujemy pokaźną (być może nawet za pokaźną dla mniej sprawnego MG) listę kawałków. Na tyle, na ile można to z pamięci ocenić, utwory dobrano całkiem trafnie. Do tego dochodzi bardzo wodziarski (w pozytywnym znaczeniu tego epitetu) motyw sztuki zaspokajającej Głód. Gotyckie, mroczne, trafione.

Doskonały, warty wykorzystania pomysł (być może stosowany, lecz nie powszechnie) stanowi nagranie audycji radiowej. Wymaga to z pewnością nieco wysiłku oraz dozy umiejętności głosowych, ale z pewnością się opłaci. Łatwiej pójdzie z SMS-em, który można sobie zawczasu przygotować i wysłać w odpowiednim momencie (podobnie można uczynić z nagraniem się na skrzynkę głosową gracza – to rzeczywiście działa).

No i chwyt z narracja w oknie z odgłosami miasta w tle. Rewelacja.

Lektura W niczym… przypomina wędrówkę po sinusoidzie. Z jednej strony mamy wzloty – świadomość konwencji systemu, nieunikanie walki (tak, pojedynek z innym Kainitą to jest to!), dobrze dobrany wątek przewodni… Równocześnie nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż autora cały czas coś hamuje i powstrzymuje przed pójściem na całość. Przyczyn takiego stanu rzeczy wydaje się być kilka.

Przede wszystkim zarysowuje się mocny wpływ faktu, iż scenariusz oparty jest na rozegranej już przygodzie. W efekcie autor jest zbyt mocno przywiązany do tego, jak postąpili jego gracze, a nie ma przy tym pewności, jak zagra obca drużyna. Stąd powszechny w tej (ale i w poprzedniej) edycji Quentina błąd polegający na unikaniu podawania jakichkolwiek rozwiązań. Otwartość działa bowiem dzięki elastyczności Narratora, który potrafi dopasować nieprzewidywalne nigdy do końca (oczywiście!) działania graczy do ogólnej konstrukcji scenariusza. Ale ta konstrukcja musi być zamknięta, by prowadzący wiedział, jak łączyć dwie sceny, których planowane połączenie przerwała jakaś decyzja grających.

Cieszy to, iż autor pamięta o graczach. Chociaż przez chwilę nie daje bohaterowi pokonać Tzimisce, to już po chwili się reflektuje i pozwala koterii znaleźć się na świeczniku. Ta pozycja pozostaje w czasie przebiegu fabularnego mocno zagrożona, gdyż W niczym… jest w dużej mierze opisem settingu, przez co świat przedstawiony cierpi na zatłoczenie i nadmiar postaci drugoplanowych, które można by bez problemu powierzyć graczom. Wydaje się, że wcielenie się w Dorwana, Nostromo, Samuela i Zavoyę mogłoby być całkiem interesujące…

Na koniec malutka uwaga odnośnie estetyki, która również nieznacznie faluje lub zaburza spójność świata. Przykładem pierwszego niedociągnięcia może być dobór imion: Misiek dla ziomala Brujah – bardzo celne, ale już Sopel dla dziewczyny brzmi nieco zabawnie.

Co do drugiego problemu, w oczy rzuca się sposób, w jaki bohaterowie trafiają w kolejne miejsca. Pomysł z obrazami, na których widać sytuacje zagrożenia nie jest zły, lecz bezpośrednie przechodzenie od scen w muzeum do miejsc, w których toczy się akcja, wydaje się nie posiadać wystarczająco mocnego uzasadnienia i poparcia w konstrukcji fabuły.

Warto również pamiętać, iż aby takie mocne sceny, jak ta z dzieckiem oglądającym kreskówki, w czasie gdy za ścianą dochodzi do tragedii, zadziałały na graczy, należy ich wcześniej związać emocjonalnie z ofiarami. A do tego nie wystarczy przelotne spotkanie w knajpce.

[Mam jedną wielką prośbę na koniec. Proszę o maila od autora, w którym powie mi, co oznacza sformułowanie „muzyka a la manieczki”? – repek] [zgaduję, że chodzi o muzykę a la słynna dyskoteka w miejscowości Manieczki właśnie. Czyli taką, jaka dobiega z przesterowanych merców należąych do wygolonych ziomali, a od której foczki falują. Krysia ]

Ponieważ rozmiar recenzji nie pozwala omówić wszystkich aspektów tekstu, jestem otwarty na rozmowę przez e-maila – repek@repe.k.pl lub na GG: 1416169. Zapraszam serdecznie!

[collapse]

Pantha rhei

„Panta rhei”

Tomasz Czekajło

Spoiler

Komentarze:

Magdalena Madej

Zadziwiające, jak często autorzy scenariuszów twierdzą, iż spisane przez nich pomysły można zrealizować w dowolnym systemie, czasie i miejscu. Podobnie sytuacja ma się w przypadku Panta rhei, gdzie już w samym wstępie przygody czytelnik dowiaduje się, iż jest ona dostosowana do dowolnego świata i mechaniki. Tezie tej całkowicie przeczy zawartość tekstu, którego fabuła jest charakterystyczna dla świata WoD, a dzięki tej specyfice zyskuje na wyrazistości i czytelności konwencji.

Autor Panta rhei stworzył scenariusz, w którym gracze otrzymują wymagające role wszechpotężnych avatarów ognia, mających za sobą niezliczoną ilość wcieleń, przed sobą finalną część kosmicznego cyklu i totalnie nic do roboty przez większość przygody. Zdawałoby się, iż obawa przed graczami wcielającymi się w istoty demiurgiczne, zdolnymi popsuć nie tylko misterne założenia fabuły, ale również zmieść Ziemię z map Układu Słonecznego, spowodowała odebranie im wpływu na kształt opowieści, kierowanej w całości poczynaniami bohaterów niezależnych. Na całe szczęście, w finale autor przekazał zakończenie w ręce drużyny. Pytanie, dlaczego tok fabuły nie przygotował graczy na podjęcie decydujących o wydźwięku historii decyzji, pozostaje bez odpowiedzi.

Pomysł na prezentowane w Panta rhei zagadnienie jest oryginalny i ciekawy, a przygotowane dla graczy postaci doskonale wpisują się w poetykę świata WoD (niepokojąca jest drastyczność niektórych elementów, w których autor powinien zalecić wyjątkową ostrożność z ich stosowaniem). Pozostaje jedynie żałować, że początkowy rozmach i siła konceptu szybko się wypala.

Krystyna Nahlik

Czemu „Panta Rhei” osadzone jest w realiach Maga, skoro zawarta w niej pseudofilozoficzna historia nijak się do Maga nie ma? W tym kontekście nieśmiertelne hasło o możliwości adaptacji do dowolnego systemu brzmi zupełnie zabawnie, bo nie ma tu nic do adaptowania. Nawet lokalizacja jest pretekstowa. Praga to miasto ociekające fascynującą okultystyczną historią (zarówno w rzeczywistości jak i w Świecie Mroku) i umiejscowienie w niej tego typu scenariusza z całkowitym jej pominięciem woła o pomstę do nieba. Rzecz równie dobrze mogłaby się rozgrywać w Warszawie czy Singapurze .

Gwoli wyjaśnienia: historię uważam za pseudofilozoficzną, gdyż wprowadzenie nieszczęsnego Heraklita i jego idei (całkiem ciekawie na początku przedstawionych i obiecujących coś dużo lepszego) nie służy zrozumieniu natury świata, jakimkolwiek przemyśleniom czy nawet budowaniu niesamowitego nastroju, a jedynie służy jako pretekst do wprowadzenia efektów pirotechnicznych. I tu dochodzę do jedynej rzeczy, która w tym scenariuszu mnie urzekła, a mianowicie do opisów. Motyw ognia przewijający się przez scenariusz jest świetnie wyeksponowany i konsekwentnie zobrazowany. Sam opis bohaterów jest smakowity, a scena u Cyganki mnie urzekła i zainspirowała, mimo że nie ma większego sensu. Miasto Ognia również przedstawia się interesująco i jakoś tak bardzo lovecraftowsko.

Niestety poza owymi opisami nie znajdziemy w scenariuszu prawie nic. Zdarzyło mi się narzekać na autorów serwujących bohaterom zbyt wiele okrutnych trudności, ale tu mamy przegięcie w drugą stronę. Wszyscy bohaterowie niezależni są papierowi i zupełnie bez powodu niezwykle dla bohaterów pomocni, nawet jeśli przyprawi się ich o ból głowy czy spali na ich oczach kogoś żywcem, a poza tym wyręczają BG w jedynym potencjalnie trudnym zadaniu, zdobyciu przedmiotów niezbędnych do wizji. W efekcie bohaterowie plątają się od jednej lokacji pełnej usłużnych BNów do drugiej i w zasadzie po drodze nie napotykają żadnych wyzwań. Nawet obecność Avatarów nie przeszkadza im w niczym (a mogłoby być ciekawie, gdyby Avatary próbowały przejmować kontrolę i robić okrutne rzeczy), a jedynie zapewnia ekspresowy przejazd do ostatniej lokacji, pewnie dlatego, że gracze sami by się nie domyślili, by iść do muzeum, bo nie mają ku temu żadnych wskazówek.

Należy pochwalić pozostawienie ostatecznej decyzji w rękach graczy, ale jak napisała Asia, jeden „przełącznik” na końcu nie wystarczy by dać graczom wrażenie, że wpływają na historię. Poza tym biorąc pod uwagę epicką skalę tego, co ma się na końcu wydarzyć, poprzedzającym finał wydarzeniom kompletnie brakuje rozmachu. Kilku kultystów, jakiś wampir, ktoś tam się pali, a na końcu bach, koniec świata. Gdyby po drodze spłonęła doszczętnie Praga, wybuchła jakaś rewolucja czy choćby Avatary zaczęły siać po mieście zniszczenie, taki finał miał by dramatyczny sens. Niestety, nagłe zderzenie skali daje efekt kompletnej sztuczności i wywołuje raczej śmiech pusty niż jakiekolwiek emocje.

Michał Madej

Tomasz Z. Majkowski

Jak Quentin Quentinem, przychodzi na niego zawsze scenariusz do Świata Mroku. Od lat liczę, że tym razem dostanę naprawdę dobrą, interesującą i dobrze zrealizowaną przygodę. Co roku się rozczarowuję. Kochani miłośnicy WoDu, zachęcam i proszę – w przyszłym roku dajcie mi scenariusz, który zwycięży.

Tymczasem pozostaje nam „Panta rhei”, przygoda do Maga obciążona właściwie wszystkimi grzechami scenariuszy swojego pokroju. Otwiera ją mikrowykład z filozofii, sam w sobie dość rzetelny i budujący nadzieję na fajną przygodę. Z perspektywy całości, niestety nieprzydatny. Właściwie zaczerpnięto z niego wyłącznie pomysł na ogień jako pramaterię (a i to niekonsekwentnie, nigdzie bowiem w scenariuszu nie mówi się o tym, jakoby świat powstał z ognia – jest tylko tajemniczy zaświat, z tegoż wykonany. Ale kto nam zaręczy, że takich samych nie ma dla innych żywiołów?) oraz fakt cykliczności, bo świat bynajmniej się nie odradza. Po cóż wiec bawić się w filozofię, jeśli ma być tylko ozdobnikiem?

Bohaterowie graczy są inkarnacjami postaci historycznych, co znów nie ma żadnych konsekwencji. Gracze mogą dowiedzieć się, który z nich bijał niewiernych, a który eksperymentował na dzieciach, to jednak obciążenie wpływa wyłącznie na ich samopoczucie. Nie budzi jednak żadnych dylematów, a raczej pytanie: skoro duchy ognia tak mocno wpływają na historię, dlaczego nie animują właśnie dyktatorów w Ameryce Południowej i prezesów międzynarodowych koncernów, ale nic nie znaczącą grupę potencjalnych magów? Cóż, pozostaje im być dumnymi, że to w ich piersiach rozgościł się Robespierre i brnąć dalej w przygodę.

Sam scenariusz polega na, jak to mawia mój znajomek, podbijaniu pieczątek: gracze muszą odwiedzić kilka miejsc, w których nie mają nic do zrobienia, by „zaliczyć” przygodę i dotrzeć do finału. Miejsca te dobrane są w sposób chaotyczny i właściwie bez związku. Kultyści, kabaliści, narkomani, cyganki i muzea tańczą w obłędnym korowodzie, a zdezorientowani gracze biegają pomiędzy nimi. Nie muszą jednak ani zdobywać informacji, ani wykonywać zadań, ani nawet specjalnie się trudzić. Wystarczy, że podejdą do właściwej osoby, a ta, niczym magnetofon, odtwarza dla nich kolejną część słuchowiska. Przygoda nie wymaga od graczy nawet wymyślania, dokąd się udać – szczególnym kuriozum jest podróż do muzeum (którego? Miasta Praga? Galerii Narodowej? Na Hradczany?), do którego bohaterowie trafiają nieświadomie, „chcąc – nie chcąc”. Tam zresztą dochodzi do jedynej potencjalnej konfrontacji, która rozstrzyga się. między bohaterami niezależnymi. Graczom pozostaje cierpieć.

Scenariusz zamyka zwyczajowe złamanie konwencji. Zawsze zaskakuje mnie, jak trudno utrzymać przygodę w ryzach świata i zapewnić rozwiązanie mieszczące się w obrębie tego, co napisano w podręcznikach. Tu nagle i bez ostrzeżenia nasza grupka zostaje wciągnięta do miasta spiżowych salamander, by na końcu pojąć jedyną decyzję w całej przygodzie, czyli uratować świat lub go zniszczyć. Niestety, nie są do niej wcale przygotowani, a dylemat wydaje się sztuczny, dęty i nieciekawy. Gdybym w to grał, zrobiłbym cokolwiek, żeby tylko szybciej się skończyło.

Ogromne zastrzeżenia budzi też umiejscowienie przygody. Rozumiem, że Praga jest romantyczna i tajemnicza, jednak wybór taki niesie pewne konsekwencje. Dlaczego w scenariuszu nie ma nikogo, kto by się po czesku nazywał? Czemu nie ma prawdziwych miejsc, akcja nie rozwiązuje się w istniejącym muzeum, nazwy ulic są wyssane z palca? W dobie Internetu nie trudno jest przygotować scenariusz osadzony w prawdziwej rzeczywistości. Jeśli więc ma rozgrywać się w Pradze, to niechże w tej Pradze się rozgrywa.

Scenariusz jest więc, niestety, fatalny, i to pod wieloma względami. Bełkotliwy, niezrozumiały, nielogiczny, osadzony w pozorowanych realiach, wyłamujący się z kanonów systemu nie stawia przed graczami żadnego zadania i sprowadza ich do roli obserwatorów niezbyt przekonującej historyjki. Szkoda na niego czasu.

Maciej Reputakowski

Autor całkiem słusznie zauważa, iż powrót do korzeni i początków to wydarzenie ważne w życiu każdego gracza. Ciekawie z tym zamysłem łączą się filozoficzne podstawy historii, choć jest to dodatek czysto estetyczny. Autor podaje przy tym kilka wskazówek mających uatrakcyjnić sesję (jak wprowadzenie drugiego MG – pytanie tylko: po co?), ale chyba zapomina, że w momencie pisania tekstu rzeczywiście panowała zima, a teraz mamy już pełnię wiosny, a gra może się toczyć w środku lata. Warto przy tym zaznaczyć, iż w tej przygodzie standardowy rekwizyt, jakim jest świeca, ma swoje znaczenie.

Na pewno atutem scenariusza jest skład i budowa drużyny. Ciekawe postaci, z ciekawym tłem (choć dla niektórych Mengele może być zbyt kontrowersyjny jak na tło do zabawy – osobiście nigdy bym się nie zgodził na wprowadzenie takiego NPCa tylko w charakterze ornamentu), ale wyraźnie po macoszemu potraktowano wiedźmę.

Jednym z tematów tego scenariusza jest stopniowe poznawanie przez graczy natury ich postaci. Z tym pomysłem kłóci się dość mocno scena spotkania z jednym z członków Kabały, w której część wiadomości zostaje podana jak na tacy… Przydałoby się poświęcić nieco czasu na sekwencje, które wprowadzałyby postaci w świat magów w bardziej efektowny sposób.

Autor na samym początku zakłada, iż gracze będą mieć realny wpływ na przebieg scenariusza. Niestety, jako osoby nieświadome tego, co się dzieje, pozostaną raczej skazane na podążanie za prądem przygody i kolejnymi Nocami odkrywającymi powoli prawdę… Dla gracza, który po raz pierwszy uczestniczy w sesji Maga może to być ciekawe, dla bardziej doświadczonego lodziarza – już mniej. Starych wyjadaczy trzeba zaskoczyć czymś więcej, opowiedzieć im to wszystko na nowo.

Wolność wyboru sprowadza się do decyzji w scenie finałowej. Dlaczego gracze mają powiedzieć „tak”? Czy coś wcześniej mogło ich do tego nakłonić? Odpowiedź, może poza przypadkiem Marka, który stracił żonę, powinna być przecząca. Jeśli odpowiedzą „nie”, tracą władzę nad postaciami, a MG kończy historię ich bohaterów sam. Szkoda, że autor nie dał bohaterom szans na rozmowę z kimkolwiek z Miasta Ognia. Może MG ją stworzy?

Scenariusz „Panta Rhei” cierpi na jedną, poważną chorobę – brakuje w nim dramatyzmu. Akcja posuwa się stopniowo, mozolnie do przodu, a w całej fabule brakuje choćby jednego mocnego, dynamicznego akcentu.

Jeśli autor chciałby porozmawiać o swoim scenariuszu, zapraszam:

GG 1416169, e-mail: repek@polter.pl

Aleksander Ryłko

Nie znałem Maga. Dlatego też, gdy zacząłem lekturę tego scenariusza zdałem sobie sprawę, ze musze uzupełnić braki. Dlatego też najpierw zdobyłem i przeczytałem podręcznik, a dopiero potem powróciłem do przygody. Mogłem sobie podarować tego Maga, jego znajomość nie wpływa w żaden sposób na odbiór tekstu.

Nie lubię tego rodzaju scenariuszy – z wierzchu filozofia (jak pisał Gałczyński – „Mam w Efezie pańskiego Heraklita”), historyczne tło postaci, fajne miejsce akcji (romantyczna Praga), ale gdy zagłębić się w to bardziej okazuje się, że gracze nie mają nic do roboty. Docierają do punktu A, tam BN mówi im co i jak i wysyła ich do punktu B, gdzie kolejny BN mówi im znowu co i jak i tak dalej. Cała robota graczy to odwiedzanie kolejnych BNów, którzy pchają fabułę do przodu. Ktoś porównał to do urzędu, gdzie podbija się kolejne pieczątki – moim zdaniem to strzał w dziesiątkę. Na końcu zaś jest wielki wybór – przy czym autor zaznacza, że w tym momencie zostaje już tylko opowiadanie graczom co się stało. Owszem, opis wcześniejszych wcieleń jest atutem, ale na dobrą sprawę nic z niego nie wynika – no bo gdyby zamiast Simona de Belleme dać np. Napoleona, to nijak by to na tekst nie wpłynęło. Co wynika z tego, ze przodkiem postaci był akurat Mengele? Problemem jest też osadzenia akcji w Pradze – z tego, ze jest to Praga nic nie wynika. Brak tu czeskich nazwisk, charakterystycznych punktów miasta itd. To równie dobrze mógłby być Bejrut, czy Oslo. Nie jestem urzeczony tym tekstem.

Marcin Segit

Michał Stachyra

Typowy przedstawiciel scenariuszy z kategorii „przeintelektualizowane scenariusze wodziarskie okraszone filozofią i mądrymi słowami”. Maksymalnie linearny, przy czym gracze w zasadzie nie mają nic do roboty, wszystko dzieje się samo. Wprowadzenie postaci graczy jako kolejnych wcieleń znanych historycznych postaci mogłoby być ciekawe gdyby miało jakikolwiek wpływ na fabułę. Mamy tu także Pragę, cyganów, narkotyki, kultystów, magów, ogień – wszystko to bezsensownie zmieszane tworzy niestrawną potrawkę. Do tego spisany męczącym stylem, momentami bełkotliwy. Dziękuję – wolę WFRP czy D&Dki.

Joanna Szaleniec

Trudno odmówić temu scenariuszowi pomysłowości, jednak fabuła wydaje się ślizgać po powierzchni zdarzeń, nie pozwalając graczom na autentyczne emocjonalne zaangażowanie w przygodę. Prostacie pozostają pionkami, a może nawet jeszcze mniej, bo widzami, nie mającymi wpływu na przebieg przygody. Nie przeczę, że ostateczny wynik zależy właśnie od bohaterów graczy, ale odnoszę wrażenie, że interaktywność scenariusza nie powinna sprowadzać się do podsunięcia graczom pojedynczego „przełącznika” w kulminacyjnej scenie.

[collapse]

Po tej stronie lustra

„Po tej stronie lustra” (pdf, doc)

Jakub „Fingrin” Tabisz

Wyróżnienie

Spoiler

Komentarze

Marcin Blacha

Bardzo ciekawy pomysł i interesująca fabuła. Scenariusz należy do grupy tekstów „dobrych”, o których piszę przy okazji Lalkarza. Jestem pewien, że rozegrany przez ludzi, którzy lubią świeże pomysły i niekoniecznie trzymają się mechaniki systemu, przyniesie dużo dobrej zabawy i będzie pamiętany długo. Co sprawiło, że nie stał się moim faworytem? Z pewnością nie drobne niedociągnięcia i potknięcia, na które przymknąłem oko, lecz fakt, że brak informacji o „świecie po drugiej stronie lustra” może znacząco obniżyć fun factor sesji, bo przecież na zderzeniu światów opiera się cała intryga. Wydaje mi się, że część odbiorców z tego właśnie powodu nie poradzi sobie z rozegraniem scenariusza. Gorąco zachęcam do lektury – inspirującej, poprawiającej nastrój i wywołującej podziw dla pomysłowości Autora.

Piotr Brewczyński

Wojciech Doraczyński

Tekst ten posiada trzy zasadnicze zalety. Po pierwsze autorowi udało się przekazać pewien określony nastrój, a nie jego niezamierzoną parodię. Po drugie pomimo przygotowania klimatycznych scen, scenariusz daje graczom pewną swobodę. Po trzecie wreszcie unika wodziarskiej egzaltacji. Nie wszystkie fanowskie przygody do WoDu są tak błogosławione.

Wnikliwa ocena oryginalności tej przygody jest dla mnie niełatwa, gdyż opiera się ona na motywach zaczerpniętych z Changelinga, do czego autor się zresztą przyznaje. Nie jestem znawcą tego systemu, ale z tego co poczytałem wynika, że motyw z ucieleśnionym snem został zaczerpnięty stamtąd, prawda? Machnąłem jednak na to ręką, oryginalność wątków nie jest tym co mi się tutaj podoba najbardziej.

Najbardziej podoba mi się oczywiście klimat (a dokładniej – narzędzia pomagające wykreować go na sesji). Ale zaraz za nim idzie konstrukcja tej przygody, bardzo rzetelnie zrobiona. Mamy tu do czynienia z szeregiem następujących po sobie scen. Układ jest dość elastyczny, gracze mogą zmieniać ich kolejność, niektóre pomijać. Ponadto poszczególne sceny są opisane bardzo szczegółowo, autor nie pokazuje tylko założonego przebiegu fabuły, ale także różne możliwe zachowania BN, dodatkowe informacje które można odnaleźć, itp. W przygodzie widać także wiele ścieżek, są różne drogi prowadzące do tych samych informacji. Właśnie ten styl spisania przygody, sprawił że zwróciłem na nią baczniejszą uwagę. No i nastrój. Pisałem już o nastroju?

Przygoda ma jednak kilka usterek, najbardziej nie podobała mi sie pierwsza scena, w której bohaterowie obserwują imprezę kilku BN, a następnie po kolei przejmują ich ciała. Scena jest niegłupio rozpisana, ale wygląda ładnie tylko na papierze. Na sesji wyglądałoby to tak, że MG musiałby odgrywać kilku BNów naraz (strasznie tego nie lubię), a gracze nie mogliby zbyt wiele zrobić. Podobnie motyw z szokiem po przejęciu ciał nie specjalnie nadaje się na sesję. Bo cóż my tu mamy? Mamy graczy (z tej strony lustra) którzy udają bohaterów z drugiej strony lustra, którzy próbują nieudolnie udawać ludzi z tej strony lustra. Trochę to karkołomne, sami przyznacie. Także świat którym włada Książę powinien być gdzieś pokrótce opisany (wiem, że są książki, ale…)

Finałowa scena nie jest jakaś wystrzałowa, aczkolwiek zła też nie jest i dobrze pasuje do nastroju przygody. Mało prawdopodobne by ktoś uwierzył Galate, ale chyba właśnie chodzi o to by się tak nie stało. Osobiście jednak zmieniłbym imię ukochanej Orfego, za dużo ono zdradza.

Cokolwiek jednak nie wytknąć tej przygodzie, to muszę powiedzieć, że ma ona w sobie jednak to „coś”. Dałem się uwieść nastrojowi, a na zimno podziwiałem ładną fabularną konstrukcję. Z tego powodu tekst ten stał się jednym z moich faworytów.

Artur Ganszyniec

Niestety nie jest to scenariusz do nWoDa. Owszem, korzysta z nowej wersji mechaniki, jednak zupełnie pomija to, co jest główną siłą obecnej odsłony Świata Mroku: sposób prezentacji świata, NPCów i mechaniki. Szkoda.

Sam pomysł na przygodę jest, trzeba to powiedzieć, urzekający. Wszystko, co dotyczy snów, podoba mi się praktycznie bez warunków wstępnych. Sny ucieleśnione, stracone, sny będące esencją czyjegoś życia – to są tematy warte opowieści. A mimo to „Po tej stronie lustra”, bardzo dobre jako opowieść, jako scenariusz do gry fabularnej nie urzekło mnie. Pierwszy powód to motywacja graczy. Bo jak to dobrze czuć się grając postać pochodzącą ze świata o którym gracz nic nie wie, podszywającą się pod inną postać, w świecie o którym odgrywana postać nic nie wie, ale gracz wie wszystko? 🙂 Drugi powód to nie dotrzymanie obietnicy: w materiałach do nWoDu standardem jest pewien zestaw narzędzi, które autor daje użytkownikowi – zahaczki fabularne, sposób prezentacji postaci, sposoby dostosowania przygody do drużyny, osadzenie jej w kontekście reszty podręczników itd. Niestety „Po tej stronie lustra” nie oferuje nic z tych rzeczy.

Zalety: Doskonały pomysł, bardzo klimatyczna, oniryczna opowieść, świetne rozwiązanie z „osobistym snem”.

Wady: Zupełny brak informacji o rodzinnej krainie postaci. Niekompatybilność z nowym światem mroku.

Jednym zdaniem: Bardzo dobry scenariusz do starego Świata Mroku, posługujący się nową mechaniką.

Magdalena Madej

Scenariusz Po tej stronie lustra jest pod wieloma względami wyjątkowy i z pewnością dostarczy graczom niezapomnianych przeżyć. Nawiązania do książek autorstwa Lewisa Carolla i magiczna atmosfera, która wypełnia fabułę, to największe atuty przygody. W tali kart, jaką żongluje autor, znajdzie się również oryginalny pomysł na krainę Lustrzan oraz doskonale skonstruowane postaci, które stanowią wyzwanie dla umiejętności graczy. Z czterech centralnych bohaterów opowieści, dwójka zdecydowanie się wyróżnia – para nieszczęśliwie zakochanych, gdzie jedno goni za ulotnym snem, a drugie usycha z nieodwzajemnionej miłości. Niestety pozostała cześć drużyny ma zdecydowanie mniej znaczące role w fabule, przez co ich wątki schodzą na drugi, a nawet trzeci plan opowieści.

Pomimo dramatycznego potencjału, jaki autorowi udało się zawrzeć w scenariuszu, brak w nim scen kreujących indywidualne postaci graczy, pozwalających odegrać przydzielone im wątki osobiste – jak na przykład niezaplanowana w fabule prezentacja relacji pomiędzy Orfe i Arią (warto zauważyć jak imiona tych postaci doskonale do siebie pasują). Kolejną nieco słabszą stroną Po tej stronie lustra jest dający się we znaki brak plastycznych opisów miejsc i wydarzeń. Melancholijny nastrój oraz oniryczna poetyka aż proszą się o piękną ramę, która zespoli całość w odbijające wyobrażenia graczy lustro.

Po tej stronie lustra to scenariusz wyróżniający się niezwykłością i świeżością pomysłów, która urzeknie każdego gracza i Mistrza Gry.

Tomasz Z. Majkowski

Czytałem tę książkę – każdy ją czytał, i na tym właśnie zasadza się siłą tej bardzo dobrej przygody. W mojej opinii dobrej w dwójnasób, domagałem się bowiem w zeszłym roku fajnego scenariusza do WoDu. Ten tekst nie jest może kanoniczny, ale z jednej strony opiera się (a przynajmniej sugeruje, by opierać się) na konstrukcji i mechanice nowego Świata Mroku (choć bez nakładek w postaci Wampirów i innych Magów), z drugiej zaś stara się korzystać z jego atmosfery, wypełniając przy tym lukę po „Changelingu”.

Przygoda oferuje przede wszystkim niezapomnianą atmosferę, osiągają wspaniałym chwytem udziwnienia zwyczajnego świata przy jednoczesnym uczynieniu zwyczajnym tego co niezwykłe. Tekst podsuwa niejedno rozwiązanie, które pomaga podtrzymać nastrój i unika przy tym szarży – ani epatuje makabrą, ani popada w egzaltację, wprawnie porusza się też w krainie znanych motywów (takich, jak gasnące światła latarni), wykorzystując je subtelnie i umiejętnie. W nastrojową scenerię wpisany jest scenariusz o pól-otwartej budowie, mocniej skoncentrowany na prezentacji miejsc i tropów, niż przewidywaniu posunięć graczy, którzy z jednej strony otrzymują dużą dowolność postępowania, z drugiej – odpowiednią ilość tropów, by nie zgubić się ze szczętem.

Gracze wcielają się w przygotowane zawczasu postaci, wyposażone we wszystko, co postaci powinny posiadać – zgrabne historie, ciekawe motywacje, interesujące motywy, opracowane charakterystyki i przewrotne imiona. Do tego dochodzi motyw bardzo ciekawy, czyli możliwość wybrania sobie ciała, niekoniecznie korespondującego z właściwą postacią Lustrzanina. Być może scena wyboru jest nieco rozwleczona, rekompensuje to jednak modus całej operacji – jakże ucieszyłem się, że tak przewrotnie wykorzystana została autentyczna zabawa w „Bloody Mary”! Wierność realiom to, ja wiadomo, balsam na moje serce. Podobnie ucieszyłem się widząc, że wybrane ciała nie są zupełnie przypadkowe i że fakt porwania doczesnych powłok niewinnych studentów sprowadzić może na graczy kłopoty podczas śledztwa (o którym przecież wiedzą tak niewiele).

Trudno mi wyliczyć wszystkie elementy przygody, które wzbudziły mój zachwyt – dość skonstatować, że podobało mi się bardzo. Niestety jednak, w beczce miodu pojawia się łyżka (a nawet dwie łyżki) dziegciu, które nie pozwalają mi ronić nad scenariuszem łez szczęścia i śpiewać „Te Deum”. Pierwszą z nich są pewne niezgrabności fabularne – scena, w której pojawiają się policjanci oraz dramatyczny finał z udziałem Galate są wprawdzie poprawne, ale brakuje im błysku, którym odznaczają się inne fragmenty scenariusza. Po wtóre, doskonały motyw kotów z Cheshire został właściwie roztrwoniony – gracze trafiają do ich kryjówki bez emocji, na miejscu zastają zaś nieco pretekstową, obłąkaną gociarę, która nijak przystaje do podprowadzanego tak długo wątku ruchu oporu wobec Księcia. Szczęśliwie trzeci wątek, czyli problem demonicznego satrapy krainy Po Drugiej Stronie Lustra oraz jego motywacji rozwiązuje się bez zarzutu, rekompensując mi płyciznę pozostałych konkluzji.

Drażnił mnie jeszcze jeden drobiazg – kwestia pozwolenia na broń. Druga poprawka do konstytucji, drogi autorze. Druga poprawka.

Krystyna Nahlik

Jeden z najbardziej obfitujących w niesamowite pomysły scenariuszy tej edycji. Sama idea świata „lustrzanego” jest rewelacyjna, świetne jest tez jej konsekwentne wprowadzenie w życie i równie konsekwentnie poprowadzony efekt dziwności codziennego świata. Choć tekst czerpie z „Alicji w krainie czarów” i opiera się na niektórych założeniach Changelinga, to jedynie inspiracje, które wykorzystuje niezwykle twórczo. Wymienię tylko te, które spodobały mi się najbardziej: odwrócone napisy, maszyna do handlu snami i terroryści posługujący się znakiem kota z Cheshire. Niestety ten ostatni motyw przysporzył mi nieco rozczarowania ? zamiast całej szalonej organizacji i konspiracyjnych klimatów, na które szykowałam się podczas lektury otrzymałam samotną Alicję, która jest co prawda ciekawa, ale gdzie podziali się jej towarzysze? Akcja spisana jest precyzyjnie i obfituje w tajemnice do rozwiązania, ciekawych BNów do spotkania i emocjonujące decyzje do podjęcia przez bohaterów graczy. Podoba mi się również oparcie bohaterów na wyrazistych stereotypach, co bardzo pomaga wczuć się w było nie było istoty z innego świata. Można by się jedynie przyczepić, ze Me nie ma silnego osobistego wątku i najmniejszy potencjał emocjonalny. To łączy się z pewną szkicowością opisu świata po drugiej stronie lustra – postać Księcia i jego motywacji jest zaledwie zarysowana, a w końcu opozycja do niego ma być głównym motorem działań bohaterów, a Me w szczególności. Informacje dozowane są we właściwym tempie, znakomity klimat nie znika ani na chwile a w śledztwie pomaga bardzo przejrzysty układ tekstu. Na pochwałę zasługuje jasne wypunktowanie wszystkich wskazówek dostępnych w każdej scenie i wzięcie pod uwagę różnej kolejności, w jakiej mogą się po nich poruszać. „Po tej stronie lustra” trzyma poziom do samego końca, finał jest dramatyczny i może dostarczyć graczom wielu niespodzianek, a ich wybór co do losu Galate nie jest przesądzony. Miło również, ze tę otwartość autor uzyskał opisując rożne możliwości, a nie zwalając ciężar opisu na MG.

Główna słabością tego scenariusza jest skonfrontowanie onirycznej rzeczywistości fantastycznej z dość słabo zarysowanym światem rzeczywistym. Wszędzie tam, gdzie autor porzuca świat lustrzany a zabiera się do opisu realiów USA, idzie mu gorzej. Może lepiej byłoby umieścić akcję w znanych mu realiach, choćby i Polsce? Choć zabawa w „Bloody Mary” jest prawdziwie amerykańska, młodzież ją rozgrywająca jest opisana mało przekonująco a inne szczegóły świata również niezbyt grają. W szczególności policjanci, szczególnie Elle, która zaczyna flirtować z bohaterem w sposób nie pasujący do jej charakteru, są zbyt ugodowi, a powinni stanowić dla bohaterów poważne wyzwanie do pokonania. Na marginesie, uważam, ze policjantka powinna zainteresować się Orfem niezależnie od tego, czy wcieli się kobietę czy w mężczyznę. W końcu jego charyzma jest uniwersalna, a sytuacja mogłaby się zrobić dzięki temu dużo ciekawsza, szczególnie, jeśli do akcji wkroczyłaby zazdrosna Aria. Na koniec jeszcze wątpliwość: skoro Galate jest tylko snem, to jak Aria mogła ją widzieć? Zaznaczam przy tym, ze wszystkie te słabości są niezbyt poważne, ale kiedy czyta się naprawdę dobry tekst, stawia mu się automatycznie większe wymagania. Czekam na kolejne prace autora z prawdziwym zainteresowaniem.

Dozwolony od: lat 12
Akcja: 3
Emocje: 3
Humor: 2
Pomysły: 4
Ciekawostki:Klimat nieodparcie kojarzący się z ?Nigdziebądź? Gaimana.
Wpadki: Pozwolenie na broń w USA?

Skala 0/4

Maciej Reputakowski

W każdej edycji Quentina pojawiają się scenariusze po prostu godne przeczytania oraz, jeśli przypadną do gustu, poprowadzenia. Przewrotna natura perfekcji sprawia również, iż to w takich tekstach dostrzega się najwięcej wad, które zgrzytają i proszą o komentarz. Z takim tekstem mamy do czynienia w przypadku „Po tej stronie lustra”.

Ten scenariusz jest najlepszym, spośród nadesłanych na dziewiątą edycję, przykładem na to, jak umiejętnie stosować nawiązania i zapożyczenia ze znanych utworów, a także twórczo jest przekształcać. Dzięki temu przygoda aż roi się od świetnych pomysłów i smaczków, które powinny sprawić wielką frajdę tym osobom, które cenią Świat Mroku, a szczególnie klimaty okołochangellingowe (choć „Po tej stronie lustra” z Changellingiem poza klimatem zbyt wiele wspólnego nie ma).

Do takich arcymiodnych motywów zaliczają się: przechodzenię na TĘ stronę lustra, Koty z Cheshire, pismo z błendami, poznawanie Lustrzan po oczach, ożywające sny, wcielanie się w ludzi, budowa imion… Jest z czego wybierać i czym zaskakiwać graczy w czasie sesji, aby ciągle czuli się zaintrygowani.

Na tej samej zasadzie do gustu powinny przypaść im stworzone postaci. Każda z nich ma swój własny wątek, jest do czegoś potrzebna, a wręcz niezbędna. Z treści scenariusza wynika, iż nieco mniej do roboty ma Me – na to uwagę powinien zwrócić prowadzący i dokonać ewentualnej korekty.

Dobrze dobrano motywacje dla bohaterów, lecz propozycja realizacji – a w zasadzie jej brak – osłabia efekt. Jeżeli autor podaje bardzo ciekawe pomysły na pobudki graczy, powinien nieco częściej stwarzać sytuacje, w których mogą one wpłynąć na losy przygody. Tutaj gracze je po prostu otrzymują i reszta należy do nich, sami muszą stwarzać sobie sytuacje, w których osobista motywacja będzie mogła wysunąć się na pierwszy plan. Najsłabiej z wątków postaci wypada zaś romans Aria-Orfe. Jest wrzucony pretekstowo, nie dochodzi do głosu i nie buduje napięcia w końcowych scenach. Miłość jest zbyt mocnym i ważkim tematem, by traktować go po macoszemu.

Troszkę do życzenia pozostawiają postaci drugoplanowe, a raczej sposób ich przedstawienia. Kapitan pojawia się bardzo deus ex machina, konfrontacja z nim nie została odpowiednio przygotowana. Podobnie Elle – twarda policjantka, która po chwili rzuca „powłóczyste spojrzenie”? Cały urok tej postaci umiera w dwóch słowach. A szkoda, bo para glinarzy to naprawdę ciekawy duet BNów. Na koniec Galate – jak na centralną postać brakuje scen, które by związały z nią pozostałych bohaterów, w jakiś sposób przedstawiły relację między nią a postaciami graczy. Co ważniejsze, aby pokazać, że Galate była snem, brakuje wskazania, iż inni bohaterowie jej nie pamiętają. W obecnym kształcie zapewne nie dojdą do własnych wniosków i dowiedzą się tego dopiero na końcu przygody.

Drobniutki błąd na koniec to założenie, iż Orfe w swojej ludzkiej postaci, gdyby wcielił się w kobietę, powinien przestać działać na płeć piękną. Tymczasem taki motyw, zastosowany z wyczuciem, mógłby dodać trochę dyskretnej pikanterii przygodzie, której tematem przewodnim jest przecież miłość.

Mimo wszystko i pomimo wszystkiego – jeden z najciekawszych scenariuszy tej edycji. Lektura obowiązkowa.

Jeśli autor chciałby porozmawiać o swoim scenariuszu, zapraszam:

GG 1416169, e-mail: repek@polter.pl

Michał Stachyra

Joanna Szaleniec

Przygoda oparta na interesujących i niestandardowych założeniach, osadzona w realiach o niezaprzeczalnym potencjale. Szczególnie wysoko oceniam postawienie graczy przed wyzwaniem odegrania postaci, których fizyczność i psychika są od siebie odrębne, a nawet mogą się okazać wzajemnie sprzeczne! W mojej opinii jednak gracze otrzymują zbyt mało informacji o świecie po tamtej stronie lustra, aby przekonująco wcielić się w role Lustrzan i odpowiednio odegrać sceny, których atrakcyjność tkwi w zetknięciu z obcym dla nich światem z „Tej Strony”. Ponadto scenariusz obfituje w drobne nieścisłości, co może spowodować, że sesja (mówiąc kolokwialnie, acz dobitnie) „rozejdzie się w szwach”. Historia wymagałaby co najmniej kilku poprawek, a koncepcja pewnego dopracowania. Tym niemniej setting uważam za godny polecenia – sytuacja zarysowana przez autora scenariusza może stanowić inspirację dla wielu interesujących i oryginalnych przygód.

[collapse]

Połykacz

„Połykacz”

Oskar „Fenran” Usarek

Zwycięski scenariusz

Spoiler

Komentarze

Marcin Blacha

Wielki szacun dla Autora: jego tekst uznałem za najlepszy w tegorocznej edycji, mimo że nie przemawia do mnie pomysł na horror osadzony w realiach współczesnych, w scenerii blokowiska. Gdybym zaledwie usłyszał ideę Połykacza, najzwyczajniej w świecie nie miałbym ochoty zagrać w przygodę. Po lekturze nie tylko zmieniłem zdanie, ale również nabrałem chęci, by rzecz poprowadzić. W scenariuszu jest wszystko co trzeba: wprowadzenie w stylu filmowych horrorów, ciekawi bohaterowie i zależności między nimi, świetne miejsce, w którym rozgrywa się akcja, opisane zresztą zgodnie ze złotymi zasadami dreszczowców. Jest wreszcie to co najważniejsze: odpowiednio stopniowane napięcie i autentyczna groza, pod postacią Przeciwnika, którego bohaterowie nie spotkają.

W tegorocznej edycji Quentina wyróżniały się adaptacje literackie. Połykacz powstał dzięki opowiadaniu Łukasza Orbitowskiego, nie jest więc pracą całkowicie oryginalną. I to właściwie jedyna pozycja, którą można zapisać w rubryce przeciwwstawnej do kolumny „zalety”. Nie ma jednak mowy o zatytułowaniu tej kolumny „wady”. Gorąco zachęcam do zapoznania się z tym tekstem.

Piotr Brewczyński

Wojciech Doraczyński

Tłem ktulowych przygód prowadzonych we współczesności (w przeciwieństwie do innych okresów) są często środowiska patologiczne, funkcjonujące na marginesie społeczeństwa. Klimat ten dobrze wyczuwa autor „Połykacza”, miksując Lovecrafta ze współczesnymi tematami.

Właśnie miejsce akcji tej przygody urzekło mnie najbardziej. Stary, zniszczony blok, zamieszkany przez wyrzutków jest wprost wymarzonym miejscem dla rozegrania mrocznego horroru. Autor umiejętnie portetuje mieszkańców squatu oraz relacje między nimi, dzięki czemu dramat ludzi osaczonych przez siły z Mitów staje się bardzo realistyczny. Spirala narastającego strachu i paranoi została oddane bardzo umiejętnie i bardzo wiarygodnie – daje to duże pole do popisu graczom. Właśnie spora elastyczność scenariusza, nacisk na działania graczy jest także jego wielką zaletą.

Uwielbiam wprost stare, dobre Cthulhu podane w nowej, ożywczej formie – i dlatego tak przygoda tak idealnie trafia w moje gusta. Nie wymagajmy jednak od niej zbyt dużej oryginalności. Głównym tematem jest to, że Wielkie Zło zostało przyzwane Bluźnierczym Rytuałem i Rytuałem równie Bluźnierczym musi zostać odesłane (fakt, że ta scena została opisana bardzo fajnie). Mi ten stary schemat nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Ciekawy jest Przedwieczny, którego wrzucił do przygody autor – nigdy go wcześniej nie wykorzystałem, nie spotkałem się z nim także jako gracz. Jakież było moje zdziwienie gdy gdy odkryłem go w podstawce. Jak widać z bestiariusza da się wycisnąć jeszcze coś ciekawego. Na podkreślenie zasługuje fakt, iż potworek nie służy do kiepskiego straszenia – bardzo dobra jest rada by go w ogóle nie pokazywać bohaterom. Ładna jest też mechanika, choć ja bym nie umieszczał jej w przypisach – jakoś mi to do przygody nie pasuje.

Trochę mało wiarygodny wydał mi się sposób uwięzienia wszystkich w bloku – wydaje mi się, że drzwi od klatki schodowej czy piwnicy powinny przepuszczać wodę. No, ale przyjmijmy, że peerelowscy budowniczy postanowili zamontować tam coś na kształt wrót bunkra – nie takie rzeczy w socjalistycznym budownictwie się zdarzały. Ja jednak tą sprawę załatwiłbym inaczej – albo dając bohaterom silną motywację, która zmusi ich do pozostania we wnętrzu Połykacza, nawet gdy sprawy przybiorą zły obrót, albo załatwił to z graczami na meta-poziomie (hmm, może tak: gracie w horror; jesteście głupimi nastolatkami).

Scenariusz został zainspirowany opowiadaniem Orbitowskiego, które nawiasem mówiąc bardzo lubię, więc być może odkryłbym nawiązanie, nawet jakby autor się nie przyznał. Rodzi to pewien problem: czy tekst jest oryginalnym dziełem autora? Moim zdaniem – tak. Owszem sam motyw zniszczonego bloku jest wzięty z opowiadania, można się też dopatrzyć podobieństwa niektórych BN (Izydor). Sens i fabuła „Połykacza” jest jednak różna od tekstu Orbitowskiego – najlepszym dowodem, niech będzie to, że w tę przygodę można zagrać nawet po przeczytaniu wzmiankowanego utworu.

Mimo wszystko jednak podczas lektury ciągle mnie męczyło to, że najfajniejszy motyw przygody – stary blok w którym straszy – nie jest samodzielnym tworem autora. Ponadto czytając tę przygodę miałem wrażenie, że większość wątków, choć spójnie i elegancko połączona, została niejako „logicznie” wyprowadzona z założeń przygody (Zew Cthulhu+squat) i ich oryginalność nie jest powalająca. Z tego powodu czuję się zmuszony zaniżyć trochę ocenę temu scenariuszowi. Ale i tak znajduje się on wysoko na mojej liście.

Artur Ganszyniec

No jak dla mnie bomba. Chyba pierwszy dobry scenariusz do horroru, który czytałem. Nie do pulpowej opowieści grozy, nie do surwiwalowej strzelaniny do zombiaków, nie do gotykpunkowego kryminału, ale do prawdziwego horroru. Takiego w którym stajesz oko w oko z nieznanym, boisz się i wychodzisz z tego zmieniony. Albo nie wychodzisz wcale.

Scenariusz oprócz emocji i klimatu daje duże pole do manewru i realny wpływ na przebieg rozgrywki. Dostajemy solidnie przygotowaną, zamkniętą, konsekwentną całość, wsparcie mechaniczne, opisane prawdopodobne warianty przebiegu zdarzeń i reakcji graczy, porady dla MG. No i ten klimat.

Zalety: Doskonały klimat, napisane z myślą o grywalności, z szacunkiem dla graczy i prowadzącego a przy tym czytelne i zrozumiałe. Odświeżenie Cthulhu jednak bez przełamania gatunku. Horror w całym tego słowa znaczeniu. W pełni w konwencji.

Wady: Nic naprawdę wartego tej nazwy.

Jednym zdaniem: Doskonały scenariusz horroru.

Magdalena Madej

Inspirowany „Kacprem Kłapaczem” scenariusz, nie powiela wzorów z opowiadania, ale jest twórczą interpretacją i udanym rozwinięciem wątków dzieła Łukasza Orbitowskiego. Tekst Połykacza jest bardzo klarowny i logicznie spisany, dzięki czemu od razu nadaje się do poprowadzenia. Autor przygotował dla graczy ciekawe postaci i wprowadził je w zaskakującą dla starego, poczciwego Zewu Cthulhu scenerię. Umieszczenie akcji scenariusza w opuszczonym gierkowskim bloku i odświeżenie konwencji opowieści grozy jest niczym rześki wiatr, który zdmuchnął kurz z zapomnianego strychu.

Na pochwałę zasługuje mistrzowskie zbudowanie narastającego napięcia i poczucia odizolowania bohaterów, którzy zostali uwięzieni w znajdującym się na krawędzi rzeczywistości budynku. Zawieszony pomiędzy teraźniejszością z przeszłością blok, z zalanymi wodą piwnicami, gdzie grasuje banda skejtów-zombie, zamieszkany przez wyrzutków społeczeństwa i starożytne bóstwo, to coś, czego nawet gracze, którzy zjedli zęby na mitach Cthulhu, się nie spodziewają.

Kiedy emocje opadną, a pradawne istoty zostaną odesłane w niebyt, orientujemy się, iż zasygnalizowane na początku scenariusza osobiste wątki postaci graczy nie odgrywają w scenariuszu znaczącej roli. W trakcie śledztwa wiele wydarzeń rozgrywa się bez udziału grających, którzy dopiero w finale zaczynają skreczować pierwsze skrzypce. Problematyczna młodzież, która ukrywa się przed policją, przybywa do tytułowego Połykacza i ganiając po piętrach rozwiązuje problemy Bohaterów Niezależnych. Brakuje osobistego zaangażowania postaci w dramatyczne wydarzenia, przez co pod koniec przygoda zamienia się w rozkoszną rzeź napierających na drużynę zombie. Oczywiście krwawa jatka z umarlakami ma swój specyficzny urok, jednak recenzowany scenariusz było stać na znacznie bardziej emocjonujące zakończenie z uwzględnieniem indywidualnych wątków każdego z bohaterów.

Tomasz Z. Majkowski

Przyznam się uczciwie, żem „Kacpra Kłapacza” nie czytał – a przynajmniej nie przed lekturą scenariusza. Dlatego początkowo się nim zachłysnąłem i trwałem w niemym osłupieniu (przerywanym tylko raz przez paroksyzm nieudanego motywu, na szczęście drobnego) aż do ostatniej strony, kiedy to autor tekstu zaanonsował, skąd czerpał inspirację. To natychmiast obudziło we mnie rewolucyjną czujność i na wszelki wypadek przestałem „Połykacza” lubić – relacje osób, które opowiadanie Orbitowskiego znały budziły niepokój co do charakteru i stopnia jego wpływu na scenariusz.

A potem, by uczciwie oddać głos, zapoznałem się z „Kacprem” i zrozumiałem, że moje uprzedzenia były bezpodstawne. Tak, „Połykacz” czerpie garściami z Orbitowskiego. I tak, pozostaje bardzo dobrym scenariuszem.

Wyjściowa sytuacja jest właściwie analogiczna: jest sugestywny, porzucony blok gdzieś za Bieżanowem podpisany przez bezimiennego mistrza graffiti i zamieszkany przez wyrzutków społeczeństwa. Jest bytujący w nim obłąkany fanatyk oraz grupa złotej młodzieży. Są podobni bohaterowie, czyli troje drobnych przestępców na dorobku. I wreszcie – jest tajemnica sprzed lat i zabite na głucho drzwi do jednego z mieszkań.

Można by zatem powiedzieć, że „Połykacz” bierze sytuację z „Kacpra Kłapacza” – rozlicza się z nią jednak zupełnie po swojemu, przewartościowując wszystkie właściwie obecne w opowiadaniu wątki i obficie dosypując swoich. W ten sposób powstaje utwór mocno wprawdzie inspirowany, ale bez żadnych wątpliwości autorski, przesycony zupełnie inną atmosferą – i o zupełnie innym sensie, nie ma w nim bowiem ani słowa o karze i odkupieniu, wiele mówi się za to o igraniu z mocami, których się nie rozumie.

Jeśli bowiem w „Kacprze” popełniono zbrodnię w afekcie, w „Połykaczu” będzie ona wyrachowana. Jeżeli tam samozwańczy kapłan ma rację, tu myli się straszliwie (i wcale nie jest samozwańczy). Pogodni ziomale z opowiadania zastąpieni zostali przez śmiertelnie niebezpiecznych młodocianych przestępców, wśród których rozgrywa się brutalna walka o władzę. Narkotyki, które u Orbitowskiego pełnią wyłącznie rolę kolorytu tu stają się integralną częścią fabuły. Tego rodzaju katalog można by jeszcze poszerzyć, więcej jest bowiem w „Połykaczu” różnic, niż faktycznych podobieństw do „Kacpra Kłapacza”.

„Połykacz” nie jest opowieścią o duchach, które zza grobu mszczą się na nieprawych. Jest od początku do końca osadzony w lovecraftowskich realiach „Zewu Cthulhu”, nie ma tu zatem miejsca na romantyczne wątki grzechu i życia po śmierci – i choć to ostatnie się pojawia, to w wynaturzonej i pokracznej postaci. Jest tu więc wszystko, co w przygodzie do „ZC” znaleźć się powinno: Wielki Przedwieczny (osobiście, ale incognito – scenariusz proponuje bardzo przytomnie, by go graczom nie pokazywać, ani nie nazywać. Prawdopodobnie nigdy nie dowiedzą się, z kim mieli do czynienia. I bardzo dobrze – Mistrz, pardon, Strażnik ma komfort wykorzystywania wątku kanonicznego, a Badacze – tajemnicę.), zagadki z przeszłości, bluźniercze rytuały oraz księgi mitów (pod postacią dzienników gotyckich lolit oraz wspomnień narkomanów – bardzo ożywcze wykorzystanie motywu dziennika uczonego, powszechnego w przygodach do „ZC”). Wszystko to zamaskowano bardzo błyskotliwie elementami opowieści blokerskiej oraz doprawiono bardzo smakowitymi bohaterami niezależnymi, znakomicie do tej konwencji pasującymi. Ożywia to skamieniałą z dawna konwencję lovecraftowskiego horroru i nadaje jej nowego ducha, za co chwała niech będzie „Połykaczowi” i cześć.

Przy tym wszystkim przygoda jest bardzo grywana – choć wymaga od prowadzącego niebagatelnych umiejętności, by płynnie dostosowywał percepcję postaci do ich stanu odurzenia lub narkotycznego głodu. Korzysta jednak z doskonałego schematu, opisując zamierzenia bohaterów niezależnych oraz ślady, które postaci graczy mogą badać wedle własnego upodobania, w kolejności, która przyjdzie im do głowy. Nie zapomina przy tym o popychaniu akcji naprzód i proponuje różne sposoby rozwiązania przygody oraz sugeruje alternatywne zakończenia: szczęśliwe i tragiczne. Na dodatek rzecz przedstawiona jest bardzo komunikatywnie – tekst przytomnie rozpoczyna się od prezentacji pełnego obrazu sytuacji i nie usiłuje zaskakiwać czytelnika: pada w nim nawet przytomne stwierdzenie, że to gracze, nie prowadzący, mają odkrywać prawdę powoli. Rzecz zamykają zupełnie dorzeczne uwagi dotyczące rozgrywania przygody oraz charakterystyki, uzupełnione o charakterystyczne dla „ZC”, na pół humorystyczne umiejętności. Zresztą, mechanika obecna jest w całym tekście, bardzo czytelnie podana w postaci przypisów.

Cóż zatem z tego, że „Połykacz” inspirowany jest opowiadaniem? Jest świeży, twórczy, oryginalny, a przy tym solidny konstrukcyjnie i wierny przyjętym realiom. Jeśli macie zamiar przeczytać tylko jeden scenariusz niniejszej edycji, zdecyduje się na ten właśnie. Nie pożałujecie.

Krystyna Nahlik

Dwa scenariusze, które zwyciężyły w tegorocznej edycji są najlepszym przykładem na to, że nie ma uniwersalnego przepisu na dobry scenariusz. „Połykacz” i „Bitwa na Mokradle Roasz” różnią się niemal wszystkim. W dużym stopniu zalety jednego odpowiadają słabościom drugiego, dlatego tez postanowiłam zrecenzować je po części wspólnie.

Najmocniejszą stroną „Połykacza” jest mistrzowskie odświeżenie atmosfery horroru w najmniej oczekiwanej scenerii i umiejętne wymieszanie go z bardziej przyziemną grozą umysłu pogrążonego w narkotycznym głodzie. Swój cel tekst osiąga bardzo precyzyjnymi metodami – każdy bohater niezależny swoją historią i zachowaniem dokłada mały kamyczek do ogólnej atmosfery, każdy opis spełnia podobny cel a żadne wydarzenie nie jest zbędne. Prostota fabuły wzmaga sile jej działania a przejrzysta narracja pozwala MG poprowadzić tę przygodę niemal od razu. Jeśli do czegoś można się przyczepić, to do dość pobieżnego potraktowania postaci graczy – ich osobiste historie, poza narkotycznym aspektem, nie odgrywają w scenariuszu większej roli, a choć to od nich zależy ostateczny rozwój wydarzeń, są uzależnieni od kaprysów bohaterów niezależnych w stopniu, który może ich przyprawić o kompletne poczucie bezsilności (choć w horrorze może się to liczyć za dodatkowy plus).

Autor „Bitwy” podchodzi do swojego zadania zupełnie inaczej. O sile tego scenariusza stanowi ogromna swoboda pozostawiona graczom i ich bohaterom, którzy mogą je na dodatek podejmować aż na dwóch różnych płaszczyznach, oraz naprawdę ciekawe, mocno zarysowane charaktery tych ostatnich,. Niestety, w połączeniu z i tak skomplikowana siecią intryg snutych przez bohaterów niezależnych, ilość możliwych w scenariuszu zmiennych zaczyna przerastać możliwości intelektualne przeciętnego MG, szczególnie, ze tekst spisany jest gęsto i niejasno do tego stopnia, ze nawet plany i motywacje BG zrozumiałam do końca dopiero podczas powtórnej lektury. Choć wielowątkowość i bogactwo fabuły są niewątpliwą zaletą, kilka motywów można by bez szkody dla scenariusza wyciąć a inne watki uprościć bez szkody, a może i z zyskiem dla ogólnego efektu. Jak widać, obydwaj autorzy mogą się od siebie sporo nauczyć.

Zazwyczaj nie przepadam za umieszczaniem akcji gier RPG w realiach „tu i teraz”, ale Połykacz” przekonał mnie, ze nie miałam racji. Niezwykle subtelnie opisana istota z Mitów Cthulhu w takim otoczeniu wydaje się być jeszcze straszliwsza, a rozpadający się blok przywołał koszmary z dzieciństwa z wielkiej płyty o piwnicach prowadzących w nieznane. Z drugiej strony zaś, ale to już moja dość subiektywna opinia, jak na historie osadzona w środowisku społecznych degeneratów, banda z trzeciego piętra jest zbyt pokojowa, a narkotyki, którymi upaja się bohaterowie zbyt miękkie by prowadzić do przestępstwa, przez co miałam wrażenie, ze po tekście przeszła się cenzura obyczajowa. Niemniej jednak, i mimo wspomnianych przez mnie słabości, to najbardziej przerażająca historia, jaka miałam okazję czytać od dawna, a przy tym jedna z najoryginalniejszych.

Dozwolony od: lat 18
Akcja: 3
Emocje: 4
Humor: 1
Pomysły: 4
Ciekawostki:Bardzo fajne ksywy, zarówno BG jak i BN.
Wpadki: Żadnych nie znalazłam. Może poza optymistycznym wyobrażeniem o rozmiarze gierkowskiego m2.

Skala 0/4

Maciej Reputakowski

W każdej edycji Quentina pojawiają się scenariusze po prostu godne przeczytania oraz, jeśli przypadną do gustu, poprowadzenia. Przewrotna natura perfekcji sprawia również, iż to w takich tekstach dostrzega się najwięcej wad, które zgrzytają i proszą o komentarz. Z takim tekstem mamy do czynienia w przypadku „Połykacza”.

Na wstępie dwie uwagi. Po pierwsze, szacunek dla autora za podanie źródła inspiracji. Po drugie, w tym wypadku Lilith (trzecia w tegorocznym Quentinie) znalazła się w znacznie lepszym scenariuszu i na dodatek wyraźnie zastosowana żartobliwie. Trafione, zatopione.

Recenzja tego scenariusza nie będzie długa, bo to tekst stosunkowo krótki i spójny, w którym nie ma wielu rzeczy, do których można mieć zastrzeżenia, a znacznie więcej jest wartościowych, dobrych koncepcji. Jedyne, czego we wstępie mi zabrakło, to uwagi autora o tym, jak ten scenariusz może zdryfować w realizacji. Mamy tu bowiem niewątpliwie do czynienia z horrorem, który – w zależności do rozłożenia akcentów – może przerodzić się w głupawą komedyjkę lub w naprawdę głęboką opowieść grozy. Osobiście lubię, gdy autor potrafi taki wybór zasygnalizować. Tutaj groteska może zarówno wypalić wspaniale, jak i pogrzebać przygodę – warto, by prowadzący był ostrożny. A przynajmniej świadomy zagrożenia.

„Połykacz” opiera się na niecodziennie doskonałym pomyśle, którzy tworzy atmosferę grozy w gierkowskim wieżowcu, trafiając w idealnie w ponury klimat polskich blokowisk. Do tego dochodzi wybór bohaterów, z którymi łatwo się zżyć i „zaprzyjaźnić”, poczuć ich problemy jak własne. Podobnie prezentują się postaci niezależne, wśród których można by co najwyżej pokusić się o większe zróżnicowanie subkulturowe lub społeczne. Gdyby do tego doszło, MG na sesji miałby szersze pole do popisu, mógłby bawić się rzeczywistością naszego kraju.

„Połykacz” urzeka przede wszystkim klimatem i doborem motywów, które mają wywołać grozę. Rozpadający się budynek, odcięcie od świata, ciekawi NPCe, zalana piwnica i zombie. Całość chwilami, szczególnie gdy ginie cieć, przypomina kultowe „Delikatesy”. Co prawda obarczenie postaci graczy obowiązkiem rozwiązania zagadki jest zdecydowanie umowne, ale trzyma się konwencji horroru.

Trochę gorzej jest z samym śledztwem i wątkami osobistymi bohaterów. Przede wszystkim brakuje możliwości zdemaskowania Szpika (ten sam się ujawnia), więcej zaś jest ganiania po piętrach i wchodzenia w interakcję z różnymi NPCami. Dużo dzieje się przez to poza graczami, a dopiero finał stanowi dla nich wyzwanie i okazję do wykazania się.

Co do bohaterów – calkowicie chybiony i nierozegrany jest wątek miłosny w obrębie drużyny (lepiej sprawdziłaby się przyjaźń, a sam autor zauważa, że na romantyzm nie ma tu miejsca – więc jest niekonsekwentny), a już zupełnie niepotrzebne uzależnienie od narkotyków. To temat poważny, a tu nie został w ogóle uwypuklony i lepiej, by tak zostało. Sam fakt wyrzucenia poza nawias społeczeństwa jest wystarczająco silny, by połączyć bohaterów w grupę (choć przydałoby się rozegranie sceny kradzieży lub jakiejkolwiek innej scalającej ich w całość).

Nie jestem wielkim fanem horrorów. Ten mnie urzekł, w paru momentach trafił w sedno i, nawet pomimo pomniejszych błędów, przekonał do siebie.

Na koniec jeszcze jeden cytat roku: „Nazywa się Jaro, bo jara”.

Jeśli autor chciałby porozmawiać o swoim scenariuszu, zapraszam:

GG 1416169, e-mail: repek@polter.pl

Michał Stachyra

Joanna Szaleniec

„Połykacz” jest wprawdzie przygodą bazującą bardziej na pomysłach Orbitowskiego niż samego autora, ale autor tak umiejętnie je przetworzył i z taką maestrią wprowadził w nie graczy, że bezsprzecznie zasłużył na nagrodę. Doskonale budowana jest w tej przygodzie upiorna atmosfera, z biegiem czasu nabierająca opresyjnego charakteru. Co więcej, jest to atmosfera, jaką przyzwyczailiśmy się kojarzyć raczej z wiktoriańskimi dworzyszczami niż z… odrapanym gierkowskim blokiem. Do zwrócenia uwagi na ten tekst zachęcam szczególnie wszystkich wielbicieli Mrocznych Sekretów, którzy kiedykolwiek mają zamiar wziąć udział w tym konkursie. Przeczytajcie i uwierzcie, że tajemnica, nawet najmroczniejsza i najbardziej bluźniercza, nie musi wcale być nielogiczna i wewnętrznie niespójna! Autor „Połykacza” udowodnił, że stworzenie na sesji atmosfery tajemniczości jest możliwe nawet wtedy, gdy Mistrz Gry orientuje się, o co chodzi w jego własnej przygodzie (i za ten przekaz jestem mu wdzięczna, po tym jak od kilku lat mam okazję czytać „mroczne” teksty na bardzo zróżnicowanym poziomie).

[collapse]

Polowanie

Scenariusz Konkursowy:

Polowanie Paweł „Gilbert” Swiatek

System: Świat Mroku (stara edycja)

Setting: opuszczony dom

Gotowa mechanika: oryginalna

Modyfikacje zasad: brak

Ilość graczy: 3

Gotowe postacie: tak

Ilość sesji: 1

Dodatki: mapka

Opis: Jeden z bohaterów znajduje się w posiadaniu walizki z bardzo cenną zawartością. Jak szybko się okazuje, staje się przez to celem dla różnych wrogów, w tym tych znajdujących się bardzo blisko, pośród innych graczy. Ponieważ grupa zostaje osaczona w zamkniętym domu, konfrontacja interesów jest nieunikniona. Na tym sensacyjnym tle rozgrywają się jednak bardziej osobiste dylematy, które stanowią prawdziwą istotę opowieści.

Spoiler

Komentarze:

Marcin Blacha

Wymienię najpierw, co w tym scenariuszu dobre: jest dobrze napisany, fabułę łatwo ogarnąć, postacie przygotowano poprawnie, mamy wstęp, rozwinięcie i zakończenie. W sumie całkiem nieźle, bez ironii. Zdaje mi się jednak, że tekst powstał na bazie przygody, przygotowanej pod konkretnych graczy o jasno sprecyzowanych preferencjach. I tylko ludzie o podobnych upodobaniach ucieszą się z rozegrania tej przygody, ponieważ jedzie ona po emocjach graczy jak kombajn po ukraińskiej pszenicy. Doprawdy, autor wymaga od grających bardzo wiele, a niektóre z postawionych przeszkód są wręcz kuriozalne. Współczuję na przykład temu, który wcieli się w biedaka związanego przez postacie współgraczy, bo niby z jakiej racji ktoś miałby go uwolnić? Byłbym bardziej wyrozumiały, gdyby tekst opisywał interesującą historię, ale ucieczka przed owładniętym żądzą zemsty łowcą nie wzbudziła mojego zachwytu.

Artur Ganszyniec

Nie podoba mi się ten scenariusz. Jest w nim wiele rzeczy, które kłócą się z moim postrzeganiem RPG. Szczucie na siebie graczy, nadmierne i nieuzasadnione jechanie po emocjach, mnóstwo trudnych do poprowadzenia, wrzuconych bez wyraźnej potrzeby sztuczek narratorskich a do tego wszystkiego zero mechaniki ani porad dla prowadzącego. Całość dopełnia przejmowanie kontroli nad postaciami graczy w kluczowych miejscach akcji. Po trzykroć nie.

Zalety:

Wady: Niegrywalne.

Jednym zdaniem: Ciężka, emocjonalna, popaprana monodrama dla Narratora, gracze mogą jeść popkorn i popijać sokiem z czarnej porzeczki.

Magdalena Madej-Reputakowska

Uwielbiam przygody z wampirami, dlatego na początku bardzo spodobał mi się scenariusz Polowanie. Autor włożył w fabułę dużo pracy i należą mu się też pochwały za przygotowanie świetnie umotywowanych bohaterów. Przygoda została spisana w sposób przystępny i łatwo nadający się do szybkiego poprowadzenia.

Niestety wraz z kolejnymi przeczytanymi akapitami mój zachwyt malał. Najbardziej zawiodłam się na sprowadzeniu wampirzego erotyzmu i magnetyzmu do wzbogaconej proteinami krwi, a problemów z jakimi borykają się nieśmiertelni do zabawy w „policjantów i złodziei”. Również wątki osobiste są pozbawione romantyzmu i „wodziarskiej głębi”.

Tomasz Z. Majkowski

Ten scenariusz to swoiste kuriozum i pewnie znajdzie swoje miejsce w mojej osobistej gablotce z osobliwościami. Często czytałem teksty, w których brakowało początku („Nie ważne, MG, jak gracze się tam znaleźli…”) albo końca („Nie sposób przewidzieć, co zrobią gracze, więc dalej musisz radzić sobie sam…”). Ale chyba pierwszy raz w życiu trafił mi się scenariusz pozbawiony środka.

Bo wszystko zaczyna się dość składnie, choć po WoDziarsku: są postaci z silnymi wątkami osobistymi (nawet za silnymi, jak na mój gust, ale o gustach przecież dyskutować nie będziemy), jest zawiązanie akcji, są rzekomo jakieś cele i motywacje. Potem przypadkowo zawiązana drużyna trafia do straszliwego domostwa, gdzie ukrywa się obłąkany enpis w damskich ciuszkach. Dalej następuje ciąg dziwacznych wizji, nie powiązanych ze sobą scen i spostrzeżeń. Nie pojawia się natomiast informacja, co z tym wszystkim należy zrobić: czy scenariusz ma śmieszyć? Tumanić? Przestraszać? Wzruszać i rozczulać? Kopać po nerach i innych wrażliwych partiach ciała? A może po prostu zająć czymś dwie i pół godziny sesji, żeby gracze nie połapali się aby, o co w tym wszystkim chodzi?

A chodzi przecież o to, żeby doprowadzić do finału. Z tym, że ten finał nie ma żadnego związku z silnymi emocjami, które, jak sądzę, powinien wywołać środek przygody, ani z WoDziarskim quasi-katharsis przez spełnienie psychologiczne postaci. Tutaj cała Mroczna Pomysłowość spożytkowana została na kulminację, w której drużyna kainitów wieje przed Demonicznym Podtatusiałym Komandosem. A że Komandosowi z dawna podpali, a ten ma ich na raz, można całą przygodę zobaczyć jako pretensjonalną wersję „Życzenia Śmierci” na opak. Ale to nie sprawi, że w cudowny sposób urośnie jej brakujący środek.

Krystyna Nahlik

Tomasz Pudło

Ten tekst to raczej ciekawa impresja niż faktyczny scenariusz – nie pisano go bowiem pod kątem użyteczności dla Narratora (pada w nim z resztą dziwaczne określenie “hipoteza przebiegu przygody”). Nie ustrzeżono się drobnych niedociągnięć – na początku nie bardzo wiedziałem kto jest z Camarilli a kto z Sabatu, pojawiają się też literówki. Mimo to czytało mi się go całkiem przyjemnie. Nie przeszkadzał mi w tym wcale klimat – zaszczute przez policję wampiry trafiają do zapomnianego domostwa, gdzie mieszka szalony Malkav i czai się… komandos chcący pomścić swoją narzeczoną. Możnaby przyczepiać się do scen jechania po psychice jednego z graczy, ale mi osobiście pasowały do szalonej atmosfery Polowania. Gdyby tylko skupiono się bardziej na pomocy prowadzącemu, mogłoby coś z tego być.

Maciej Reputakowski

Na tak:

  1. Dobrze wprowadzone retrospekcje, w odpowiednich momentach. Błąd polega na tym, że gracze już wcześniej wiedzą, co się w nich stało – z karty postaci. To powinno być dla nich tajne do czasu rozegrania retrospekcji – wtedy ten chwyt działa najmocniej.
  2. Intrygujący, dynamiczny początek, oryginalnie zawiązujący grupę.
  3. Umiejętnie wprowadzane cięcia i przerywniki. Ich zaletą, ponieważ nie ma w nich graczy, jest ich krótki czas.
  4. Niby detal, ale imię „Betra” zapisuje się w galerii dobrze nazwanych bohaterów.
  5. Obecność spisu treści, choć przydałoby się napisać, co w poszczególnych rozdziałach się znajduje.

Na nie:

  1. Brak streszczenia. Jeśli chce się zachęcić potencjalnego MG do lektury, warto takowe zamieścić.
  2. Autor pisze: „Pamiętaj, że w świecie mroku nikt nie gra zespołowo.” To teza, którą można łatwo zbić. Autor powinien raczej założyć, że w jego scenariuszu nacisk zostanie położony na samotną walkę. To, że wygrywa jedna osoba, nie znaczy, że uczestnicy sesji nie grają razem i nie mogą współpracować, by innym dobrze się grało. Postaci walczą ze sobą, gracze – nie.
  3. I dalej: „Dlatego pamiętaj, że każdy z graczy powinien uzyskać wgląd tylko do własnego wydarzenia z przeszłości!”. Wcale nie jest to konieczne. Gracze mogą znać swoje wzajemne historie, by nie psuć sobie sesji akcjami, które uniemożliwią innymi graczom rozegranie ich własnych wątków.
  4. Bardzo ryzykowna motywacja dla gracza w postaci choroby dziecka. Wystarczy, że ktoś w drużynie ma dziecko lub kogoś chorego (rak to jednak dość powszechna choroba) i będzie ciężko. Do tego niedoszły samobójca. Za ostro. To samo z postacią, która ma dziecko w sierocińcu. Wszystkie te „ambitne” i „poważne” motywacje zbliżają scenariusz do kategorii patologicznych.
  5. Niestety, potwierdza to następująca sugestia: „Zachęcam jednak do podsunięcia graczowi prowadzącemu Biancę najwygodniejszego rozwiązania – rezygnacji z synka na rzecz nagrody w Camarrilli. On i tak umrze, zresztą Sabatnicy rzadko dotrzymują słowa.” Taką akcją można wyrządzić graczce sporą krzywdę.
  6. Betra i Cassidy – romans należy odpowiednio przygotować. Tu nie ma zasugerowanego żadnego chwytu, który ma w tym pomóc.
  7. W scenariuszu kuleje spójność stylistyczna. Do tematu i tego, co się dzieje, nie pasuje zwłaszcza Marines. Z tego wynika poważniejszy problem: gracze uczestniczą w całkowicie różnych grach.

Nominacja do cytatu roku:

Czarnoskóry imigrant mieszkał w nowojorskich slumsach z matką i bratem. […] Atrybutem, dopiero dwudziestoletniego wampira, są czarna, wyświechtana skóra i ciemne okulary.

W trzech słowach:

Ten scenariusz zdyskwalifikował się niestety już na samym początku. I to tym, co zazwyczaj przesądza o porażce tekstów do Świata Mroku: przegiętymi w stronę patologii motywacjami dla graczy. Co gorsza, scenariusz jest w połowie nawalanką i nie ma z nimi nic wspólnego. Szybciej piekło zamarznie, niż tego typu scenariusz wygra Quentina. Wystarczy przeczytać komentarze do paru scenariuszy z minionych lat.

Gdyby autor chciał porozmawiać o scenariuszu, jestem – w miarę czasu i możliwości – do dyspozycji. GG: 1416169, e-mail: repek@polter.pl

Aleksander Ryłko

Przez długie lata nie mogłem się do Wampira przekonać. Czytałem publikowane tu i ówdzie scenariusze i za każdym razem przekonywałem się, że to gra nie dla mnie. Nie mam nic przeciwko poruszaniu na sesji tematów poważnych, ale nie lubię cierpiętnictwa i nurzania się w błocie tego świata w ramach „Ambitnego RPG”, a przede wszystkim – nie lubię kopania graczy. Minęło parę lat zanim polubiłem system o krwiopijcach. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w Polowaniu znajduję wszystko, co mnie przed laty odrzucało od Wampira. Już przedstawienie BG jest takie, że tylko się ciąć. Z BNami jest jeszcze gorzej. Sama fabuła również nie powala – wizja gromadki krwiopijców ściganej przez jednego śmiertelnika budzi uśmiech. Jasne – dopóki korzysta on z przewagi, jaką daje mu ogień wszystko jest w porządku, jednak ostateczna konfrontacja… no wedle zasad Wampira to raczej egzekucja komandosa. Poważne zarzuty mam również do samych retrospekcji – jak rozumiem ich przebieg nijak nie wpływa na późniejsze wydarzenia w domu – Jim i tak zabije siostrę, niezależnie od decyzji Charlesa. W jaki sposób ma to być jego rozgrzeszenie? Przecież cały czas będzie miał świadomość, że to tylko wizja, bo w rzeczywistości dziewczynka nie żyje. To jak przyjemny sen, który sprawia, że po przebudzeniu rzeczywistość wydaje się jeszcze gorsza.

Michał Sołtysiak

Gdyby sobie wyobrazić standardowy scenariusz do Starego Świata Mroku, ze wszystkimi wymaganymi elementami, byłby to scenariusz w stylu Polowania. Mamy tutaj bardzo drobiazgowo opisane pod względem psychologii postacie, mamy mrok i cierpienie, oraz fundamentalne „światomrokowe” pytania o naturę bestii. Nie wyklucza to jednak akcji i konkretnej ilości przelanej krwi. Fabuła jest wprawdzie dość prosta i mało zaskakująca, ale nie psuje ona odbioru całości.

Trzeba przyznać, że scenariusz ten należy do kategorii tych, które bardzo łatwo poprowadzić, bo otrzymujemy wszystko co trzeba, a dodatkowo gracze mają duże pole dla popisu dla swoich postaci. Mamy wybory moralne i konflikty pomiędzy człowieczeństwem, a instynktem drapieżników. Gdyby tylko było coś więcej niż elementy obowiązkowe dla WoD-u, na pewno scenariusz ten by został lepiej oceniony.

plusy:

  1. klimat Świata Mroku
  2. duża grywalność
  3. przemyślana fabuła

minusy:

  1. mrok i cierpienie w ilości strasznej, co może owocować przerysowaną rozgrywką i pastiszem, zamiast horroru.
  2. mało odkrywcze motywy i stereotypowość postaci

Joanna Szaleniec

W „Polowaniu” szczególnie podoba mi się konstrukcja bohaterów. Każdy z nich jest na swój sposób postacią tragiczną (i to właściwie bez odwoływania się do wywołującego już mdłości „cierpienia z powodu bycia potworem mimo woli”). Autor rozstawia postacie na szachownicy i pozostawia przygodę własnemu biegowi – to właśnie prawdziwe RPG! Mistrz Gry nie dostaje gotowego opisu przebiegu wydarzeń, autor posługuje się raczej określeniem „hipoteza przebiegu przygody”. Interesującym pomysłem wydaje się przeplatanie przeszłości z teraźniejszością. Gracze mogą w tej przygodzie liczyć na przeżycie silnych emocji – wzruszenia, strachu, poczucia winy, a w scenie kulminacyjnej na sporą dawkę adrenaliny („mocne wrażenia gwarantowane” – autor).

Ulubiony cytat: Niestety, takie jest (nie)życie.

[collapse]

Gore

Scenariusz Konkursowy:

Gore Marcin Kudla

System: Nowy Świat Mroku

Setting: Współczesne miasto i hotel z lat 60.

Gotowa mechanika: oryginalna

Modyfikacje zasad: brak

Ilość graczy: dowolna

Gotowe postacie: brak

Ilość sesji: brak sprecyzowania, raczej jedna

Dodatki: brak

Opis: Stary przyjaciel prosi bohaterów, by odzyskali pewien przedmiot, który podarował ukochanej (która już nie żyje), by sam mógł zaznać spokoju. Spełniając jego prośbę trafiają do upiornego hotelu, co do którego nie ma pewności, czy naprawdę istnieje, a zamieszkujący go ludzi są naprawdę żywi. Ich celem, poza ujściem z życiem, będzie rozwikłanie zagadki tego miejsca.

Spoiler

Komentarze:

Marcin Blacha

Po lekturze „Gore” poczułem lekki niesmak i to nie ze względu na drastyczne, nieapetyczne treści. Autor przedstawia sprytny w jego mniemaniu sposób na wykiwanie graczy – zmyłka polega na zasugerowaniu, że przygoda oparta jest na motywach opowiadania Stephena Kinga pt. „Mgła”. Tymczasem scenariusz inspirowany jest powieścią „Lśnienie” tegoż autora, o czym twórca nie raczył wspomnieć. Zresztą tekstowi bliżej do opowiadania niż do scenariusza, ponieważ gracze mają w „Gore” niewiele do roboty, a jeśli mogą już coś zrobić, ich działanie nie ma większego znaczenia dla historii.

Rzecz jest stanowczo przegadana i chociaż nie wykluczam, że da się na podstawie tekstu poprowadzić przygodę, bez większych zmian będzie to po prostu kolejna przygoda o nawiedzonym hotelu zła, z retrospekcjami i denerwującymi zagadkami. Tekst polecam zatwardziałym miłośnikom grozy. Oni i inni czytelnicy docenią zapewne scenę przenikania się rzeczywistości, w której bohaterowie przedzierają się przez mięso w rzeźni. W tym jednym miejscu lektury „Gore” powiedziałem do siebie: „mniam!”.

Artur Ganszyniec

Horror eksplorujący klasyczne wątki tajemnicy z przeszłości, nawiedzonego hotelu i przenikających się rzeczywistości. Mam wrażenie, że może z tego powstać ciekawa sesja, jednak sam tekst czytało mi się ciężko. W scenariuszu nie ma zbyt wiele miejsca na inwencję graczy i jest w nim parę miejsc, w których sesja może zacząć się sypać. Czegoś mi w tekście brakowało, tak jakby potencjał pomysłu nie został w pełni wykorzystany.

Zalety: Klasyczny pomysł i wiele elementów, z których można zbudować dobrą sesję grozy.

Wady: Brak mechaniki, spora liniowość.

Jednym zdaniem: Scenariusz, z którego może wyjść fajna sesja grozy – choć nie jest to niestety pewne.

Magdalena Madej-Reputakowska

Słowo scenariusz użyte do Gore byłoby ogromnym nadużyciem. Tekst określić można raczej jako chaotyczny freestyle na klawiaturze.

Postaci graczy zostają wplątane w ciąg nielogicznych wydarzeń, które w zamyśle autora mają imitować poetykę sennego koszmaru lub wizji. Jest to oczywisty błąd, gdyż jak wykazali Jung i Freud sny nie są pozbawione wewnętrznej logiki i konwencja senna ma bardzo wyraźnie określone zasady. Banalna intryga Gore sprowadza się do biegania po piętrach hotelu i podróżach w czasie, które nieudolnie maskują zupełny brak pomysłu.

Autor zdecydowanie za mocno wczuł się w konwencję gore, przez co tekst przypomina poszatkowany piłą mechaniczną kawałek mięsa. Rozczłonkowanie uniemożliwia identyfikację i dokładne określenie, jakie są podstawowe założenia fabuły.

Tomasz Z. Majkowski

Zwykle, kiedy tekst scenariusza zaczyna się od deklaracji, jak to gracze drżeć będą podczas sesji ze strachu, mam złe przeczucia. Jeśli poprawione jest to sosem meta-gry, na przykład sugestią, by wprowadzić graczy w błąd odnośnie inspiracji, jestem dwakroć bardziej podejrzliwy. I zwykle przekonuje się, że sceptycyzm popłaca.

W „Gore”, jak zwykle w takich wypadkach, góra urodziła mysz: po zapowiedziach, jak to będzie straszno a ambitno, dostaliśmy nader cieniutką historyjkę. W dodatku historyjkę dla Mistrza Gry – gracze mogą co prawda załapać się na gapę na noc duchów w Strasznym Hoteliku, ale ani nie dowiedzą się niczego o przyczynach dziwacznego zajścia, ani się nim przejmą – co najwyżej zastanawiać się będą, czy nie stracą aby postaci. Wszystkie podstarzałe legendy srebrnego ekranu, ich lesbijskie romanse i skłonności do czekoladek taktownie pozostaną poza sceną: gracze zobaczą tylko kawałek przyjęcia, zaliczą początek śledztwa, a potem pooglądają zmasakrowane trupy. Doprawdy, włos się jeży.

W pierwszych akapitach tekstu scenariusz przyznaje się do fałszywej inspiracji „Mgłą” Kinga – i doprawdy, zarówno lektura, jak i rozgrywka jest czymś w rodzaju błądzenia we mgle. Niestety, błądzenia na obszarze doskonale znanym i całkiem przewidywalnym. A w takich wypadkach niemożność rozeznania tonącej w tumanach okolicy nie jest przerażająca. Po prostu irytuje.

Krystyna Nahlik

Tomasz Pudło

Bardzo zły scenariusz. Zacznijmy od tego, że szwankuje wykonanie – tekst jest miejscami urwany, przystępność dla użytkownika jest bardzo niska – po prostu istny mętlik. Co więcej autor ot tak porzuca dobre, nakręcające fabułę pomysły (np. ten z wynajęciem przez ducha), a dla złych graczy proponuje równie złe rozwiązania. Nikt tu też nie ukrywa, że momentami działania graczy są zupełnie bez znaczenia – bo Narrator ma obowiązek ukryć przed nimi intrygę (po co?). Dalej – zdarza się, że następują jakieś wydarzenia, nikt nie wie co sie dzieje i nie ma na nic wpływu, a potem dopiero prowadzący ma zadanie opowiedzieć jakie to wszystko było sprytne. Oj, chyba nie za bardzo. Jakiś pomysł może w tym był, ale zgubił się w drodze z głowy autora na e-papier.

Maciej Reputakowski

Na tak:

  1. Jest opis, o co będzie chodziło. To zawsze ułatwia „pracę” MG.
  2. Ciekawy chwyt z wykorzystaniem horroru naprawdę widzianego przez graczy. O ile nie ma służyć wywołaniu strachu, a jedynie napięcia – ciekawe i warto zapamiętać. Można zresztą wykorzystać ten chwyt także z innymi gatunkami, sugerując, że będzie się prowadziło w takiej konwencji.

Na nie:

  1. Autor pisze: „Pragnę by w tej przygodzie poczuli prawdziwy strach, ten wywołany ich własnym charakterem,” – Gry fabularne nie powinny służyć wywoływaniu PRAWDZIWEGO strachu.
  2. Warto dać sobie spokój z takim tonem: „Tak naprawdę prowadzisz na dwóch poziomach. Graczy i postaci w grze, wykorzystuj strach i wyobraźnię obu by wystraszyć graczy. Och, to takie nieuczciwe. Machiavelli byłby z Ciebie dumny.” Scenariusz to tekst użytkowy, a nie forma (i to raczej groteskowa) łechtania ego czytelnika.
  3. Również ten scenariusz zakaził wirus „questowości” (patrz „Sprawa Honoru”). Objawia się on w BARDZO pretekstowej motywacji, rodem z fantasy – odzyskanie przedmiotu, który dało się ukochanej. Pasuje to do zlecającego ducha, ale jakoś słabo do takiego horroru, jaki zapowiada autor. Jeszcze słabiej ten motyw wypada w motywacji psychologicznej jako coś, czego utrata może spowodować cały szereg nieszczęść.
  4. Zły układ scenariusza. Czytający nie ma pojęcia, o co chodzi w fabule, a już dostaje motywacje BNów. Najpierw przydałoby się rozpisać tło, a dopiero potem mówić, co kim kieruje. Przykład: „W tym momencie przypominam, że pomiędzy śmiercią kochanki a przyzwaniem bestii minęło wiele dni, tylko w przygodzie wszystko wydarza się w jedną noc, gdyż wszystkie te wątki doprowadziły do zawalenia hotelu.” – Tymczasem czytający na tym etapie lektury wie tylko tyle, że Hotel się zawalił.
  5. Pojawia się tłum całkowicie niepotrzebnych BNów, ale nieopisany został Przywódca Kultystów (zresztą sami kultyści wydają się zupełnie nie pasować do konwencji).
  6. Autor momentami nie wie, czego chce. Pierwszy akapit opisujący akcję sugeruje, by coś graczom zrobiono, dano kij i marchewkę, ofiarowano coś fajnego, ale też zraniono. A w ostatnim zdaniu akapitu konkluduje: „Nie jest to jednak konieczne.” Wóz albo przewóz, autor ma wiedzieć, co chce zaproponować MG.
  7. Nie trzeba kilka razy powtarzać, jak działa chwyt z niepewnością. Raz na początku wystarczy.
  8. Poważny problem stanowi fakt, że niewiele w scenariuszu istotne już z założenia. Pisze o tym sam autor. Liczy się klimat, ale masa rzeczy, które są opisane – już nie. Po co więc je opisywać? W dobrym scenariuszu nie ma rzeczy nieistotnych, tutaj się od nich roi. Chaos nie oznacza napięcia, lecz dezorientację – a to dwie różne rzeczy.
  9. Tekst ma dwanaście stron. Opis tego, co mogą zacząć robić gracze, znajduje się na ósmej. Mogą zaś zrobić niewiele, bo wszystko dzieje się przed ich oczami, a oni są w stanie najwyżej obserwować rozwój wypadków, gdyż nic ich z tym miejscem nie łączy.
  10. Dochodzenie nie ma znaczenia, co jest frustrujące, bo nic, co gracze zrobią, nie ma znaczenia.
  11. Końcowa sekwencja ucieczki nie pasuje do konwencji.

W trzech słowach:

Już skrót scenariusza, który zamieszcza autor (chwała mu za to!), wskazuje, że fabule nieco brak logiki. Szkoda, że autor tego nie dostrzegł, bo właśnie streszczenie historii zazwyczaj obnaża jej braki. Ale tak naprawdę scenariusz ponosi porażkę przez swoje toksyczne założenia („wywołanie prawdziwego strachu”) i całkowity brak myślenia o graczach.

Gdyby autor chciał porozmawiać o scenariuszu, jestem – w miarę czasu i możliwości – do dyspozycji. GG: 1416169, e-mail: repek@polter.pl

Aleksander Ryłko

Tytuł narobił mi apetytu. Gore horror to jeden z moich ulubionych gatunków filmowych, gdzieś tam we mnie kołatała się nadzieja, że będzie choć trochę krwisto i choć trochę obrzydliwie – myślałem to takich tytułach jak Martwe Zło, Guinea Pig, Cannibal Holocaust, Beyond, Nekromantik (chociaż ponoć lepiej nie przyznawać się do takich skojarzeń) czy choćby słynne Troma movies z Bloodsucking Freaks na czele. Absurd na absurdzie, flaki na flakach, krew na krwi.

Otrzymałem jednak dość udane opowiadanie z dreszczykiem i nawiedzonym hotelem w tle. No właśnie – Gore jest całkiem miłym opowiadaniem, ale jako scenariusz nie sprawdza się wcale – od graczy praktycznie nic nie zależy, są jedynie biernymi widzami wydarzeń i właśnie ten problem sprawia, że nie mogę zaliczyć Gore do tekstów udanych.

Michał Sołtysiak

Nie przepadam za scenariuszami, gdzie postacie graczy trafiają w jakieś miejsce, gdzie ich jedynym zadaniem jest podziwianie intrygi i scen opisywanych przez Mistrza Gry. Ich rola właściwie kończy się na roli obserwatorów, bo nie wolno im przecież zbyt mocno wpływać na „genialne” obrazy scen, stworzone przez prowadzącego.

Taki właśnie problem jest związany z tym scenariuszem. Postacie graczy przenoszą się w czasie do tragicznego dnia z przeszłości i ich rola ogranicza się prawie tylko do obserwacji dramatu, jaki się rozgrywa pomiędzy postaciami odgrywanymi przez prowadzącego. Oczywiście mogą próbować pozyskać więcej wiedzy na temat wydarzeń, ale nie mają realnego wpływu na fabułę. Mogą tylko próbować pojąć genialność i malarskość fabuły.

Nawet na sesjach dziejących się w uniwersum Świata Mroku to duża wada i potrafi naprawdę popsuć zabawę.

plusy:

  • ciekawa lokalizacja przygody i dopracowane postacie BN-ów

minusy:

  • brak realnego wpływu bohaterów na fabułę
  • mała grywalność

Joanna Szaleniec

Przygoda opiera się na fantastycznym pomyśle opartym o wzajemne przenikanie się przeszłości i teraźniejszości, jednak – po raz kolejny w historii Quentina – nie wykorzystuje nawet w małym ułamku własnego potencjału.

Przebieg fabuły jest chaotyczny, rwany, zwroty akcji następują tak szybko, że zastęp interesujących bohaterów niezależnych nie ma okazji odegrać swoich ról, a gracze miotają się w matni, w zasadzie niewiele mając w tej matni do roboty. Dobry Mistrz Gry potrafiłby na pewno stworzyć na bazie tego scenariusza klimat grozy i niesamowitości, jednak autor nie do końca przekazuje jak taki nastrój budować, a jego opisy wydają mi się raczej egzaltowane i wydumane niż realnie użyteczne. Ponadto autor daje Mistrzowi Gry zbyt wiele opcji do wyboru – niby to dobrze, bo przecież na tym polega RPG, ale w efekcie stale wydaje się niezdecydowany jaką wersję przyjąć i ostatecznie nie pisze niczego konkretnego. Podsumowując: świetny materiał na przygodę, a scenariusz – po prostu tylko dobry.

Ulubiony cytat: „Chcemy by gracze stąpali po drucie kolczastym.”

[collapse]

Per astra ad astra

Scenariusz Konkursowy:

Per aspera ad astra Drakun

System: Wampir: Mroczne Wieki

Setting: pogranicze czesko-polskie, rok 1419

Gotowa mechanika: oryginalna

Modyfikacje zasad: brak

Ilość graczy: niesprecyzowana

Gotowe postacie: brak

Ilość sesji: niesprecyzowana

Dodatki: brak

Opis: Bohaterowie graczy znajdują się na pograniczu czesko-polskim, chroniąc się przed husyckimi rozruchami, które mogą zagrażać ich nie-życiu. Podczas pobytu w jednej z wiosek są świadkami rzezi dokonanej na mieszkańcach przez grasującą po okolicy grupę wampirów. To jednak nie koniec, gdyż czekają na nich liczni wrogowie i groźny, szalony Nosferatu.

Spoiler

Komentarze:

Marcin Blacha

A zdawało mi się, że takie cyrki istnieją już tylko w dowcipach z brodą, bo na sesjach umarły wraz z drugą edycją Wampira: Maskarady. Tymczasem, jak się okazuje, wciąż jeszcze ktoś gra w historie, w których wampiry mnożą się jak mrówki, zaludniają świat tabunami i nawet w górach, gdy zajrzy się do jaskini, miast natknąć się na misia drużyna znajduje pogrążonego w letargu krwiopijcę.

W tym scenariuszu bohaterowie mają wątpliwe motywacje, natomiast nie mają nic ciekawego do zrobienia. Jest to przygoda poniżej przeciętnej i chociaż w z reguły w każdym scenariuszu potrafię znaleźć jakieś smaczki i jasne punkty, tutaj poniosłem porażkę. Może z jednym wyjątkiem – ciekawym eksperymentem jest zapis tekstu w formacie html, który co prawda nic nie wnosi, ale pokazuje, że jak ktoś chce, to można i tak.

Artur Ganszyniec

Specyficzna forma kryjąca w sobie kuriozalną treść. Lubię ciekawe rozwiązania, gdy te czemuś służą – dlaczego autor zdecydował się na format html w zupełnie liniowej przygodzie, pozostaje dla mnie tajemnicą. Zastanawiające jest również przesuwanie kluczowych dat dla settingu, skoro nic w tekście nie wymaga, ani nie uzasadnia takiej zmiany. Gdy dodamy do tego zerowe motywacje graczy, brak obsługi jakichkolwiek nieszablonowych zagrań, brak mechaniki, przemowy głównych złych rodem z filmów klasy „Z” i finał, w którym większość akcji graczy wywala przygodę, nie zdziwimy się nawet, że podstawą scenariusza jest slapstikowa pomyłka między słowem „topór” a „torpor”.

Zalety: hmm…

Wady: Zerowe motywacje, brak mechaniki, scenariusz łatwy do popsucia.

Jednym zdaniem: Nieczytelna forma kryjąca w sobie treść, która ma pewne walory jako ciekawostka, jednak nie sprawdza się jako scenariusz.

Magdalena Madej-Reputakowska

Powinnam napisać recenzje Per Aspera Ad Astra w notatniku, a następnie wrzucić ją na stronę internetową i wysłać autorowi zrzut z ekranu.

Scenariusz jest spisany w skrajnie niechlujny sposób. Zapoznanie się z fabuła to prawdziwa „droga przez ciernie”, którą potęguje zupełny brak staranności w przygotowaniu wydarzeń. Scenariusz jest pełen absurdalnych rozwiązań fabularnych, które w nieudolny sposób starają się zachować ostatki logiki. Rola graczy jest praktycznie sprowadzona do zera i drużyna nie ma realnego wpływu na rozwój opowieści – autor sam przyznaje, że grający nie otrzymują informacji pozwalających im rozwiązać zagadkę. Na zakończenie zupełnie „urzekła” mnie edytorska intryga z literówką, której rozwiązanie jest kluczowe dla zakończenia scenariusza.

Ogromnie proszę autora Per Aspera Ad Astra o uważne przeczytanie scenariuszy jaki przez te lata przychodziły na konkurs i zapoznanie się z podstawami spisywania przygód.

Tomasz Z. Majkowski

Ekscentryczna forma tego tekstu: format HTML i nieczytelne tło, skrywają modelowo wręcz konwencjonalną treść. Warto przeczytać go choćby dlatego, żeby przekonać się, jak nie należy konstruować przygód i na co cierpi większość scenariuszy do WoDu: otóż, w tej przygodzie, jak legionie jej podobnych, pretekstowa drużyna przemieszcza się po pretekstowym, ale pretensjonalnym świecie, będąc świadkiem pozbawionych sensu rozgrywek starszych wampirów. Nie może wziąć w nich udziału, nie rozumie, co i po co się dzieje, cały czas jest manipulowana a na koniec ogląda, jak potężny rytuał nie udaje się z banalnego, komicznego wręcz powodu.

Tu dostajemy to wszystko w uderzeniowej dawce: powód, dla którego rytuał się nie udaje, jest całkiem groteskowy, potężni i tajemniczy enpisi wręcz lśnią od Mrocznej Mocy, a za tło służy nie wiedzieć czemu precyzyjnie określona, lecz zupełnie nie opisana okolica, gdzieś pod Pragą. Powód, dla którego tak ściśle ustalono datę i miejsce kompletnie pozbawionych historycznego kontekstu wypadków spowija mgła takiej samej tajemnicy, jak niemożliwe do rozwiązania, acz intrygujące zagadki, od których w scenariuszu aż gęsto. Być może autor uznał, że Czechy są takie romantyczne?

Dość jednak pastwienia się. Najlepsze, co znajdziecie w tej przygodzie, to tytuł. Pozwala on mieć nadzieję, że autor pokonuje właśnie trudy twórczego pisania, by za jakiś czas sięgnąć gwiazd. Czekamy.

Krystyna Nahlik

Tomasz Pudło

Scenariusz nie wiadomo czemu nadesłany w formacie html, w dodatku bardzo słaby. Weźcie na początek najbardziej naiwną sesję DnD, w której uczestniczyliście, i ubierzcie ją w ciuszki Wampira – Mrocznych Wieków. Potem poszatkujcie fabułę zapominając o niektórych wydarzeniach, dajcie BNa przewodnika oraz zagadkę opartą na przejęzyczeniu (topór/torpor). Ach, byłbym zapomniał, na początek obowiązkowe obicie graczy. Bardzo słaby tekst; byłby nieużyteczny nawet wtedy, gdyby napisano go do jakiegoś bardziej popularnego systemu.

Maciej Reputakowski

W trzech akapitach:

Niezwykła, bardzo niewygodna w lekturze forma strony internetowej o bardzo szerokiej kolumnie. Wystarczyło przekleić tekst do pliku, by było lepiej. W tym kształcie mniej czytelny byłby tylko SMS. Ale nie to jest głównym problemem. Scenariusz jest po prostu niezbyt ciekawy, a do tego chaotyczny, bez głębszej myśli przewodniej.

Spisano go bardzo szczątkowo, nieporządnie. Sam autor pisze, wystawiając sobie negatywną opinię: „Według pierwotnego zamierzenia, gracze mieli mieć realny wybór między Camarillą i Sabatem, leeeecz nie zdążyłem porządnie spisać wersji scenariusza dla Sabatu.”

I niech to posłuży za recenzję. Autorowi, jeśli ma chęć i wolę rozwinięcia swoich umiejętności, warto polecić lekturę najlepszych scenariuszy z tej i poprzednich edycji Quentina. Są dobrą szkołą tego, jak pisać scenariusze i na co zwracać uwagę, by własny tekst był użyteczny dla innych. Na razie pochwalić można tylko odwagę zmierzenia się z czytelnikami.

Gdyby autor chciał porozmawiać o scenariuszu, jestem – w miarę czasu i możliwości – do dyspozycji. GG: 1416169, e-mail: repek@polter.pl

Aleksander Ryłko

Scenariusz jest przeznaczony do Mrocznych Wieków, chociaż, gdy się nad tym poważniej zastanowić, to można go osadzić w dowolnym fantaziaku – wampiry są tutaj jedynie pretekstem i jeśli anarchistów zamienić na orków, a naszych dzielnych BG na drużynę rodem z DnD, to scenariusz dalej by prezentował się podobnie – ot kilka zmian trzeba by wprowadzić i już. A jeśli trzymać się wampirzych klimatów, to nazwa Ravenloft sama ciśnie mi się na usta. Mało Wampira w tym Wampirze.

Najpoważniejszą wadą scenariusza jest to, że od graczy praktycznie nic nie zależy. Chcą, czy nie chcą – questa wezmą (a jak nie, to dominacją ich), jeśli spróbują zejść na bok, to zostaną elegancko na główny tor przygody skierowani ponownie. W zasadzie przepycha się ich przez całą fabułę, a miejsca na decyzje graczy nie ma za wiele.

Nie jestem realistą, wiec nie czepiam się, że pierwsze muszkiety pojawiły się niemal sto lat po dacie określonej w scenariuszu.

Michał Sołtysiak

Scenariuszowi nadano formę strony html, co nie do końca ukrywa niedopracowania, za to utrudnia czytanie. Tym samym mamy kolejne liniowe sceny opisujące losy wampirów w średniowieczu, na Ziemiach Czeskich. Im dalej w kolejne podstrony, gdzie poznajemy kolejne losy drużyny, tym bardziej widać tzw zjawisko „Turbowampiryzmu”, czyli coraz większa ilość klanów, coraz więcej krwi i potężnych wampirów, przy generalnej utracie klimatu, jaki powinien być w Wampirze: Mroczne Wieki. Owocuje to też spychaniem postaci graczy na dalszy plan w kolejnej odsłonie Wielkiej Wojny Wampirów. Gdy dodamy do tego dość oryginalne słownictwo, które bynajmniej nie jest archaizacją, a czymś innym, to otrzymujemy mało przyjazny czytelnikowi scenariusz, który dodatkowo trudno będzie poprowadzić bez modyfikacji. Wystarczyłoby trochę umiaru i ponowna lektura, które by wygładziły stylistykę i pomogły w lepszym napisaniu scenariusza, czyniąc go bardziej grywalnym.
Niestety, choć bardzo liczyłem na dobry scenariusz do Mrocznych Wieków, wyszło jak zwykle.

plusy:

  • ładne tło

minusy:

  • turbowampiryzm i brak zbalansowania
  • dużo błędów językowych
  • awangardowa forma nie ułatwia czytania

Joanna Szaleniec

W przeciwieństwie do części członków Kapituły nie jestem zwolenniczką przygód opracowanych w jakiejkolwiek bardziej skomplikowanej formie niż czysty tekst. Sprzyja to przerostowi formy nad treścią, ale to nie jedyny problem. Uważam (choć jestem w tej opinii, jak się wydaje, odosobniona – jednak przy niej obstaję), że RPG jest sztuką tworzenia przy pomocy słowa. Rozumiem oczywiście przydatność dodatków (handoutów), które MG pokazuje graczom dla lepszego odmalowania scenerii czy podkreślenia nastroju. Jednak wprowadzanie dodatkowych elementów graficznych jedynie dla potrzeb czytelnika (tu: Kapituły) w mojej opinii kłóci się z ideą gry fabularnej. Forma graficzna przygody w ogóle nie powinna podlegać ocenie ani w żaden sposób na nią wpływać (nie mówię tu, jak już wspomniałam, o handoutach, ale np. o składzie tekstu). Forma strony www, w jakiej przedstawiono ten scenariusz, wydaje mi się SKRAJNIE NIEWYGODNA tak dla Mistrza Gry, jak i (a może przede wszystkim) dla czytelnika. Posłużenie się tego rodzaju formą wydaje się tym bardziej nieuzasadnione, że autor nie wykorzystuje w żadnej mierze możliwości, jakie ta forma daje (chociażby możliwość zobaczenia statystyk BNa po kliknięciu jego imienia w tekście, nawigacja po nieliniowej, rozgałęzionej przygodzie itp.) Z tego też względu tekst od samego początku bardzo mocno mnie zirytował, ale dołożyłam wszelkich starań, żeby mimo to ocenić go obiektywnie (w przeciwnym razie nie zrealizowałabym własnego postulatu, żeby forma nie wpływała na odbiór treści).

A oto moja możliwie obiektywna opinia o przygodzie:

Przygoda jest dosyć typowa – gdyby jeszcze ośmioletniego chłopca składanego w ofierze zamienić na nagą blondynkę, to byłoby już 100% klasyki. Gracze raczej są miotani przez wydarzenia niż na nie wpływają. Właściwie jedyny moment, gdzie przekazuje im się ster przygody to chwila zmagań z szyfrem. Poza tymże szyfrem niewiele mają szans, by cokolwiek w tej przygodzie samodzielnie rozszyfrować, bo zanim jeszcze dobrze otworzą usta, by wysnuć jakąś hipotezę lub sformułować plan, Mistrz Gry ma za zadanie wepchnąć im do gardła gotowe rozwiązanie na widelcu. Przygoda jednak rozgrywa się w ciekawych realiach i z tego względu może być uznana za godną uwagi.

Ulubione cytaty: „diabły, łojezusmaryja”, „Szaleniec więcej do niczego się nie przyda”

[collapse]

Pociąg

Scenariusz Konkursowy:

Pociąg Piotr Odoliński

Zwycięzca

System: Nowy Świat Mroku

Setting: magiczny pociąg relacji Wrocław-Warszawa

Gotowa mechanika: oryginalna

Modyfikacje zasad: zmienione zasady dotyczące Moralności, dodatkowa mechanika gry w karty

Ilość graczy: 3

Gotowe postacie: tak

Ilość sesji: 1

Dodatki: rysunek i plan pociągu

Opis: Postaci graczy trafią do tajemniczego Pociągu, który zabierze ich w nieznane. Zwiedzą jego wnętrze i poznają jego niezwykłych pasażerów. Początkowo podróż może wydawać się ciekawym doświadczeniem, z czasem jednak okaże się, że środek transportu jest tak naprawdę przerażającym więzieniem, którego mieszkańcy toczą ze sobą okrutną wojnę, a bohaterowie znaleźli się w samym jej środku. Jedynym rozsądnym wyjściem okaże się ucieczka. Problem w tym, że Pociąg rządzi się własnymi prawami, według których wpuszcza i wypuszcza pasażerów, a czasu pozostało niewiele…

Oryginalna wersja

Spoiler

Komentarze:

Marcin Blacha

Pociąg jest moim faworytem w tegorocznej edycji.

Największą zaletą tekstu jest bezpretensjonalność historii, która bywa moralizatorska, zabawna, delikatna lub naiwna w dobrym znaczeniu tego słowa. I nigdy nie jest głupia. Jedyne małe zastrzeżenie, jakie mam do tego scenariusza, to zaszyty w nim potencjał nudy, która może ujawnić się na sesji, jeśli Narrator źle go rozegra. Historia opiera się bowiem na wędrówkach pomiędzy Bohaterami Niezależnymi, którzy są interesujący, ale nie za każdym razem. Mam ponadto podejrzenie, że gracze mogą nie poczuć się dobrze w przygotowanych rolach.

„Pociąg” kojarzy mi się z „Alicją w Krainie Czarów”. Wiem, że jako gracz miałbym przyjemność rozwikływania zagadek spotykanych postaci, a jako MG doceniłbym możliwość poprowadzenia przygody do WoDu, w której bohaterowie są śmiertelnikami, a istoty nadnaturalne są potężne lecz wprowadzone zostają z umiarem, nie nachalnie.
Polecam!

Artur Ganszyniec

Mam problem z tym scenariuszem. Wiem, że jest dobry a jednocześnie nie zachwyciła mnie przyjęta konwencja. Zdecydowanie go jednak polecam, warto wyrobić sobie własne zdanie. Tekst ma w sobie elegancję dobrej, komputerowej przygodówki – to spory komplement. Stawia przed postaciami wyzwania na wszystkich płaszczyznach, a gracze też będą
mogli sobie pogłówkować. Dlaczego mi nie podszedł? Umieszcza graczy w bardzo specyficznym miejscu i ściśle reguluje ich możliwości kontaktów z otoczeniem. To nie wada, jednak czułem się jak miłośnik filmów akcji oglądający teatr telewizji. Polecam.

Zalety: Ciekawa opowieść i sceneria, dużo kombinowania i klimatu.

Wady: Sceneria i klimat bardzo specyficzne, albo to kupisz, albo zupełnie nie.

Jednym zdaniem: Bohaterowie wsiadają do pociągu, a potem już nic nie jest takie, jak dawniej.

Magdalena Madej-Reputakowska

Pociąg to scenariusz wybitny! W przypadku takich scenariuszy widać nawet najmniejszy błąd, który psuje ogólne wrażenie. Baśniowa estetyka opowieści zachwyca swoją innowacyjnością, ale są także drobne potknięcia – przykładowo wprowadzenie techniki. Momentami autorowi zabrakło wyczucia tak bardzo potrzebnego w przyjętej magicznej konwencji. Sposoby rozwiązywania niektórych z magicznych prób sprawiają wrażenie nieco nie przemyślanych – jak na przykład słaba puenta wątku z Lilith. Zupełnie urzekającym pomysłem jest gra o wspomnienia w której bohaterowie mogą ocalić miłość państwa młodych. Jest to kolejny przykład na niedopracowanie świetnego elementu scenariusza. Autor przygotował zasady gry, ale nie przemyślał jej konsekwencji – bohaterowie powinni tracić wspomnienia istotne dla fabuły i rozwoju ich osobistych wątków.

Drobne niedociągnięcia to jedynie kropelka goryczy w oceanie wspaniałym pomysłów jakie autor zawarł w tekście. Pociąg to niezwykle oryginalny i ciekawy scenariusz, który aż prosi się o poprowadzenie i zagranie. Niestety ma jedną zasadniczą wadę – źle skonstruowaną drużynę. Postaci graczy to podstawa fabuły – jej istota, która emanuje na całą konstrukcję opowieści. Pociąg ma trzech bohaterów, z których tylko jeden ma wątek osobisty. Pozostała dwójka ma jedynie słabo zarysowane tło, które nie odgrywa w przebiegu wydarzeń istotnej roli. Postać profesora i złodzieja mają w scenariuszu „swój moment”, natomiast ambitna karierowiczka ani razu nie wysuwa się na pierwszy plan opowieści.

Tomasz Z. Majkowski

Pociąg ma wszystko to, czego nie ma Ultima Thule: jest doskonałą fabułą dopiętą na ostatni guzik. I tym właśnie trochę mnie zraził – perfekcjonizm wykonania zbliżył tekst do starych przygodówek. Odnoszę wrażenie, że w „Pociągu” wszystko odbywa się wedle schematu: porozmawiaj z osobą A, a dostaniesz przedmiot 1. Użyj go na obrazku w przedziale osoby B, a dowiesz się od niej, jak przekupić osobę C przedmiotem 2, który znajdziesz w toalecie $, za rurą. Oczywiście, to nie jest wada dyskwalifikująca, a może nawet nie jest wadą w ogóle – tekst nie polega na przedstawianiu graczom kolejnych scenek i pozostawia niejedną drogę do wyboru, wciąż jednak: dysponując opcjami A, B, C i D nie można wybrać opcji 1. Dlatego mam wrażenie, że prowadząc ten scenariusz udusiłbym się, zawsze wiedząc, co gracze muszą teraz zrobić, by uruchomić kolejną część przygody. Wolałbym więc informacje bardziej ogólne, rady, jak rzecz przeprowadzić: klocki zamiast kunsztownego puzzla, który zawsze układa się w ten sam obrazek, choć można kłaść elementy w różnej kolejności.

Nadto, przygoda powiela kilka błędów filmu „Interstate 60” (w Polsce, z niepojętych powodów, pod tytułem „Ale jazda!”), którym się bez zażenowania inspiruje (bardzo twórczo – nic zdrożnego, tak się właśnie robić powinno). Tak jak i w filmie, bardzo ciekawe, świeże pomysły sąsiadują tu z nieco tandetnym, wczesnolicealnym symbolizmem – mamy więc z jednej strony atrakcyjne wątki Pierwszego Biletu czy interesującą postać Hegemona, z drugiej – ograne do nieprzytomności (i pachnące truchłem „Wesela”) osoby Lilith czy Państwa Młodych. Drażni mnie też (całkiem jak w filmie!) jawny seksizm, gdy tekst co i rusz podsuwa bohaterce sugestie, który z dwóch pozostałych członków drużyny jest w danym momencie atrakcyjniejszy i co jakiś czas radzi uwiedzenie – bo w końcu „sex appeal
to nasza broń kobieca”. Takie stawianie sprawy nie każdej grającej musi odpowiadać i wcale nie wydaje mi się dowodem na rolplejową dojrzałość.

Ale, choć tyle wywlekam zarzutów, nie chcę, żebyście mieli wątpliwości: „Pociąg” to bardzo dobra przygoda, którą zdecydowanie uważam za godną Quentina. I zapewne w niejednej recenzji przeczytaliście już, że ma interesujący pomysł, niebanalne wykonanie i emocjonujące zakończenie. Wskazując na jego wady nie chcę go ani na jotę umniejszać – a raczej podpowiedzieć, co niekoniecznie musi w nim odpowiadać (mnie, na przykład, zraża sztywna struktura).

I wskazać, nieco na przekór, dlaczego choć „Pociag” jest naprawdę bardzo dobry (i warto go przeczytać!), ja stawiam na „Ultima Thule”.

Krystyna Nahlik

Tomasz Pudło

Pociąg to zdecydowanie jeden z najsolidniejszych scenariuszy tej edycji Quentina – nie ukrywam, że był moim faworytem a jego zwycięstwo uważam za w pełni zasłużone. Ma wszystkie cechy, których wymagałbym od dobrego jednostrzału – zamknięta strukturę, przygotowane postacie, kilku ciekawych BNów, których poodgrywać może MG. Jest w tym także trochę magii – kolejny dowód (po zeszłorocznym Po drugiej stronie lustra) na to, że klimaty rodem z World of Darkness w odpowiednich rękach mają naprawdę duży potencjał.

W rozmowie z autorem na tegorocznym Constarze wyszło na jaw, że scenariusz był przez niego prowadzony, a ostateczny tekst uwzględnia uwagi graczy. Moim zdaniem – to widać (np. w finale – pigułki na trzeźwienie – brzmią jak genialny przebłysk jednego z graczy). Autor z całą pewnością zrobił też dobry użytek ze scenariuszy z poprzednich lat – momentami da sie tutaj wyłapać pewne podobieństwa.

Czytałem swego czasu opowiadanie pt. Złota strzała, autorstwa Wiktora Pielewina. Ciekawym, czy autor także, bo klimaty, jakie udało mu się stworzyć w jego własnym Pociągu są moim zdaniem bardzo podobne. Druga rzecz, jaką przywodzi na myśl zwycięski scenariusz to stara gra przygodowa – musimy tu bowiem niejednokrotnie połączyć ze sobą fakty i w kontekście odkrycia porozmawiać z określonym BNem.

Nie oznacza to jednak, że nie będziemy musieli wybierać – przeciwnie – wybór stron w konflikcie jest jednym z ważniejszych elementów scenariusza (i za to mu chwała). Jednocześnie autorowi udało się tak opisać środowisko gry, że Narratorowi powinno być dość prosto improwizować w trakcie sesji. Zachowano zatem walory użytkowe tekstu.

Jako wielki fan mechaniki na sesji nie mógłbym też nie wspomnieć o tym, że została ona tutaj bardzo udatnie wpleciona w najważniejsze wydarzenia. Wyścig z czasem na końcu, gra w karty o wspomnienia – bardzo smakowite kąski. Choć może test zamykania okna to lekka przesada.

Oczywiście każdy świetny scenariusz dałoby się w wielu miejscach dopicować, także poniżej kilka wypunktowanych uwag zanotowanych podczas lektury:

  • ograne przysłowie na początek wcale nie musi być elementem quentinowego standardu
  • motyw z harcerzami wydaje się być świetny, ale w grze pewnie łatwo byłoby go przerysować. Wydaje się tez być nieco zaniedbany w dalszych częściach fabuły.
  • danie najbardziej narwanej postaci rewolweru może nie być najlepszym pomysłem – co jeżeli gracz szybciutko zacznie grać twardo?
  • opowieści cyganki są fajne, ale wydaje mi się, że jest ich nieco zbyt dużo i trudno będzie wpleść je wszystkie płynnie w fabułę. Treść scenariusza też nie daje dobrej odpowiedzi jak to zrobić.
  • gra o wspomnienia – zdecydowanie traci się zbyt mało. Obniżenie czegoś o punkcik? Wolne żarty.
  • kwestia wysiadania na czwartej stacji wydaje mi się niedostatecznie precyzyjnie rozpisana. Przez długą część lektury zastanawiałem sie co się stanie, gdy ktoś zechce wysiąść wcześniej, po otrzymaniu swojego biletu. Poza tym postacie graczy mogą przecież zacząć działać przeciwko sobie?
  • nie zaszkodziłoby też napisać którędy wsiadają inni pasażerowie na pierwszych stacjach
  • albo bardziej zbalansować fabularnie postacie graczy – wydaje mi się, ze kobieta została potraktowana po macoszemu

I na koniec drobne smaczki, które najbardziej mi sie podobały:

  • sensownie dobrane nazwiska postaci
  • miła dbałość o drobiazgi
  • gracze mogą patrzeć z góry na harcerzy, ale wkrótce pani z cukierkami potraktuje ich tak samo
  • historia pana młodego

Podsumowując – polecam wszystkim, nawet niezainteresowanym nowym Światem Mroku.

Maciej Reputakowski

Na tak:

  1. Pełna „zajawka” scenariusza, którą bez przeróbek zamieściliśmy na stronie.
  2. W ramach żartu jest Lilith. To zawsze dobry omen, a tutaj jeszcze jest bardzo „lilithowata”.
  3. Ciekawe sugestie muzyczne.
  4. Najciekawsi BNi tej edycji, o ile nie w całej historii Quentina. Co ważne, pomimo sporej ich liczby, są bardzo wyraziści, mądrze nazwani i zapadają w pamięć. Idealni do prowadzenia dla MG i do wchodzenia w interakcję dla graczy. Całościowo, razem z settingiem, przypominają świat, który mógłby zostać wykreowany przez Neila Gaimana.
  5. Fantastyczna gra w karty o wspomnienia, ale… (patrz punkt 5 „Na nie”).
  6. Rewelacyjne questy. Wymagające dobrego wyczucia konwencji i zadawania właściwych pytań właściwym osobom. Co ciekawe, w zasadzie żadnego z nich nie da się „popsuć”, a większość można rozwiązać na kilka sposobów.
  7. Wewnętrzna, dodatkowa mechanika Moralności, która może zaowocować różnymi – ale wciąż spójnymi! – zakończeniami.
  8. Rewelacyjnie pomyślane cezury czasowe, pozwalające MG dowolnie przyspieszać lub spowalniać akcję.

Na nie:

  1. Największą słabością „Pociągu” są BG. Z jednej strony mamy gotowe, starannie opracowane postaci do grania, ale z drugiej dziwi, jak słabo część z nich pasuje do fabuły i do najważniejszego chyba BNa, czyli nieżyjącego jubilera. Z tego punktu widzenia bardzo ciekawy jest Staszek, ale już pozostali bohaterowie powinni zostać podrasowani. Tylko blokers jest naprawdę zagubiony i wie, że zrobił coś złego. Reszta nie ma czego w sobie zmieniać (zwłaszcza Andrzej). Wychodzi to w momencie, gdy na trzeciej stacji pojawia się Duch, który jest motywem w zasadzie wyłącznie dla Staszka – pozostali BG nie wyrządzili mu żadnej krzywdy.
  2. Autor pisze: „Przeczytaj, co każda z postaci może pomyśleć o pozostałych i – jeśli zechcesz – podaj te informacje również odpowiednim graczom.” – Powinno się unikać mówienia graczom, co myślą i czują ich postaci. To należy sugerować, choćby opisem, a nie mówić wprost. Lepiej by MG nie trzymał się kurczowo tego, co autor napisał w akapitach o tym, co postaci myślą o sobie. Postaci nie myślą – myślą gracze, a ci powinni myśleć za siebie.
  3. Ten punkt to mniej wada, a bardziej uwaga (choć brak takiego akapitu to lekki minus). Spotkanie z Frollo: autor powinien bardzo jasno i precyzyjnie określić zasady, a MG przedstawić je graczom, by wiedzieli, na jakich regułach działają. Inaczej w skomplikowany świat zależności wedrze się chaos. Przynajmniej część reguł powinna być jasna, a sformułowana choćby w taki sposób: „Musicie dowiedzieć się, kiedy wysiąść i jak tego dokonać.” Gracze muszą po prostu znać swój cel, by nie włóczyć się między wątkami na chybił-trafił.
  4. W przypadku części BNów gracze poznają tylko ich historię. Mogą nawet z nimi grać, poznać ich losy w aktywny sposób, ale nie mają na nich wpływu.
  5. (patrz punkt 5 „Na tak”) …ale autor zatrzymał się w pół kroku. Przede wszystkim partii jest za wiele i za często można w ten sposób poznać wskazówki. Do tego ciągłe partie tylko nadmiernie rozdymają rozgrywkę. Partię należałoby rozegrać raz, zrobić z tego mocną i trzymającą w napięciu scenę, a BG powinni tracić coś naprawdę cennego, czyli własne wspomnienia (a nie tylko nieistotne w jednostrzale kropki). Po zwycięstwie w takiej partii można by mieć już nieograniczony dostęp do wiedzy Docenta pod warunkiem zadania odpowiedniego pytania.
  6. Dość istotny błąd popełniono podczas spisywania scenariusza, który momentami przypomina śledztwo. Z tego powodu, dla wygody czytającego, wiedza każdego BNa powinna być opisana w jednym, poświęconym mu akapicie (albo w tabelce). Tutaj, niestety, jest ona często rozrzucona, spisana przy questach, do których jest potrzebna. To bardzo utrudnia korzystanie z tekstu.
  7. Drobny błąd może nastąpić pod koniec. Autor pisze: „Nadszedł czas, by śmierć spojrzała im w oczy. Przygoda zbliża się już ku końcowi, więc w razie utraty postaci, gracz może spokojnie posiedzieć jeszcze te parę minut i pokibicować kolegom. W tak krótkim czasie nie powinna dopaść go nuda.” – Scena jest naprawdę dramatyczna, ale ten scenariusz, jeśli już tyle się przeszło, nie powinien kończyć się taką przypadkową śmiercią. Zupełnie nie pasuje to do wcześniejszych wydarzeń. Sednem scenariusza jest rachunek dobrych i złych uczynków, a nie walka o życie.
  8. Gracze startowo nie powinni mieć raczej różnego poziomu moralności, szanse powinny być równe.

Nominacja do cytatu roku:

Moralność naszych bohaterów będzie skakać w górę i w dół jak ratlerek na trampolinie.

Cytat roku:

Prawdziwa miłość z niewielką pomocą postaci graczy musi zwyciężyć, nawet w Świecie Mroku. – Jeden z nielicznych autorów, który rozumie, że WoD to system o romantycznych korzeniach, w którym miłość jest główną siłą.

W trzech słowach:

„Pociąg” to scenariusz w zasadzie kompletny. Jest coś dla opowiadaczy, którzy lubią budowanie spójnej fabuły; jest dla strategów, bo w każdej sytuacji można poturlać; jest wreszcie dla miłośników odgrywania, bo prowadzenie tego scenariusza zakłada wiele interakcji z BNami i pomiędzy BG. Wytknięte wady, jak zawsze w przypadku scenariusza bliskiego ideałowi, to rysy na tym, co chciałoby się widzieć.

I drobna uwaga dla potencjalnego MG: Zanim poprowadzi się ten scenariusz, warto powiedzieć głośno dwie rzeczy. Graczom – że tu wszystko ma znaczenie. Sobie – by nie mówić rzeczy mało istotnych, aby nie wprowadzić chaosu.

Gdyby autor chciał porozmawiać o scenariuszu, jestem – w miarę czasu i możliwości – do dyspozycji. GG: 1416169, e-mail: repek@polter.pl

Aleksander Ryłko

Pociąg to specyficzny scenariusz – jego nastrój sprawia, że z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Ja sam raczej nie gustuję w tego rodzaju RPG – a mimo to Pociąg bardzo mi się spodobał.

Największą jego zaletą jest dostosowanie go do różnych potrzeb graczy. Praktycznie każdy gatunek RPGowca znajdzie w Pociągu coś dla siebie – jest tu miejsce i na odgrywanie i na taktykę i na kombinowanie i na interakcje wewnątrzdrużynowe i na dialogi z BNami i na mądrze zastosowaną mechanikę i na wpływanie na kształt fabuły. To ostatnie urzekło mnie najbardziej – lubię scenariusze, w których gracze są w centrum akcji. Bohaterów Niezależnych jest naprawdę wielu, a mimo to nie zlewają się w szarą masę – gdy piszę te słowa minęły już trzy miesiące od ogłoszenia wyników. Pociąg jest jedynym scenariuszem, który nie wymagał ponownego czytania – bo okazało się, że wszystko pamiętałem.

To świetny scenariusz, z całą pewnością wart polecenia.

Michał Sołtysiak

Bardzo długa i ciekawa przygoda z gotowymi postaciami, z których każda jest odmienna. Widać, że autor bardzo porządnie przemyślał obsadę, choć przez to odrobinę pozbawił scenariusz uniwersalności. Jest to jednak w pełni zrozumiałe. Z odrobiną wysiłku łatwo będzie dopasować ten scenariusz do innych postaci. Napisany został dla doświadczonych graczy, którzy lubią kombinowanie i odgadywanie wszelkich symbolicznych ora ezoterycznych zagadek. To rasowy scenariusz do Maga: Przebudzenie, tym samym więc duży nacisk został postawiony na wykorzystanie inteligencji przez graczy. Ma naprawdę niezły klimat, choć odnosi się wrażenie, że wszelkie użyte motywy już gdzieś były, a autor je tylko połączył. Symboliczność pewnych scen jest aż uderzająco stereotypowa, co oczywiście nie psuje, ale pozbawia scenariusz odrobiny tajemnic.

Problemem jest to, ze postacie nie są sobie równorzędne. Od razu widać, że jedna z nich będzie miała większe pole do popisu. Tak samo zbyt dużo jest tutaj sugestii dla graczy, jak mają się zachować ich postacie, co może doprowadzić do konfliktów na sesji, gdy gracz nie będzie chciał zagrać tak, a nie inaczej. Generalnie jednak jest to bardzo dobry scenariusz, który po przeczytaniu od razu chce się poprowadzić.

Nagrodzenie Pociągu główną nagrodą jest całkowicie zrozumiałe. Warto go rozegrać.

plusy:

  • dopracowana ambitna fabuła
  • dopracowane sceny pod względem wizualnym
  • bardzo dobrze oddany klimat i tajemniczości Świata Mroku
  • duże pole do popisu dla graczy

minusy:

  • stereotypowy symbolizm
  • chwilami odnosi się wrażenie intelektualizowania na siłę, by scenariusz był bardziej ambitny.
  • brak zbalansowania postaci graczy pomiędzy sobą

Joanna Szaleniec

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że to dzięki temu właśnie scenariuszowi również i ta edycja Quentina nie obyła się bez LILITH!!!

Na pierwsze pociągnięcie nosem przygoda pachnie Gaimanem (Pociąg do Nigdziebądź?). Przeczytałam ją z przyjemnością, praktycznie od początku do końca będąc pod dużym wrażeniem i jak to zwykle bywa w przypadku najlepszych przygód, napisanie recenzji sprawiło mi szczególnie duży kłopot. Może to dlatego, że scenariusze o najwyższym potencjale mają w sobie coś więcej, nie są tylko prostą sumą pewnych poprawnie zrealizowanych wytycznych – niosą jakąś „iskrę” wymykającą się prostemu podsumowaniu. Kilka pozytywnych cech postaram się jednak skatalogować. Gracze uwięzieni zostają w świecie rządzącym się własnymi prawami, ale w żadnym wypadku nie alogicznym. Postaci, które spotykają na swojej drodze, są dziwaczne, ale skonstruowane w sposób zaplanowany i celowy. Zadanie, jakie stoi przed graczami, wymaga od nich wiele inicjatywy, bez ich udziału nic się samo nie rozwiąże, a o sile ich motywacji w dążeniu do rozwiązania nie muszę chyba nikogo przekonywać. Dodatkowym atutem jest kreatywne (modne słowo!) wykorzystanie mechaniki, która nakręca emocje zamiast (jak to często bywa) stawać się kulą u nogi.

Ulubiony cytat: Moralność naszych bohaterów będzie skakać jak ratlerek na trampolinie.

[collapse]

Preludium

Scenariusz Konkursowy:

Preludium Hubert Kwatek

System: Wampir: Mroczne Wieki

Setting: 1429, Czechy w trakcie wojen husyckich

Gotowa mechanika: oryginalna

Modyfikacje zasad: brak

Ilość graczy: 3

Gotowe postacie: gracze tworzą postaci wg wytycznych

Ilość sesji: 1

Dodatki: mapy dla MG

Opis: Pewnej mrocznej nocy Przemysław, wampirzy książę miasta Hradec Králové, wysyła swojego Potomka z ważną i sekretną misją do Pragi.

Spoiler

Komentarze:

Marcin Blacha

Średniowieczne Czechy, czas Wojen Husyckich. Bohaterowie wyruszają na południe z misją polityczną i szpiegowską. Najważniejszy jest jeden z nich, ale to tylko pozór… Dalej mogłoby być coś o historii, która przeplata się z losami jednostek i osobistych dramatach rozgrywających się na tle wielkich wydarzeń. Zamiast tego zadaję sobie pytanie: ale dlaczego wampiry? Moim zdaniem scenariusz zyskałby gdyby bohaterowie byli śmiertelnikami, ale mniejsza o to, skoro autor postanowił inaczej.

Fabuła „Preludium” skonstruowana jest w tai sposób, by „oprowadzić” bohaterów graczy po rozmaitych ciekawych miejscach. Wydarzenia, które się tam rozgrywają gwarantują zabawę zarówno graczowi, który preferuje atrybuty fizyczne, jak i temu, który wybrał społeczne. Gorzej natomiast wygląda kwestia interakcji pomiędzy postaciami graczy. Bardzo trudno ją rozegrać oscylując między teatralną umownością, a podchodami z rezultatem śmiertelnym. Szkoda ponadto, że finał tego wątku znalazł się poza rozgrywką.

Wojciech Doraczyński

W tegorocznej edycji Świat Mroku jest licznie reprezentowany, co więcej reprezentują go teksty które (w większości) są rzeczywiście dobre. Scenariusz poniższy do nich należy – jest całkiem niezły, świetna podstawa dla sesji, lecz niemiłosiernie przegadana. Ale po kolei.

Trylogia husycka Andrzeja Sapkowskiego doczekała się wreszcie erpegowego hołdu. Autor do inspiracji się zresztą przyznaje, chwała mu za to. Jak dla mnie, osadzenie przygody w powszechnie znanych realiach to duży plus. Scenariusz to w zasadzie dwa przeplatające się wątki. Wątek główny jest prosty jak budowa cepa: podróż, starcie (opcjonalnie) i przesłuchanie, znowu podróż, karczma, finał. Wątek poboczny to oczywiście mroczna i podstępna intryga. Na szczęście jest całkiem wiarygodna, sensowna i dobrze połączona z resztą scenariusza. Mam jednak małą uwagę: nie dość dokładnie określono, co należy uznać za zdradę Księdza, a co nie. Na początku jest mowa o „każdym objawie nielojalności”, potem już tylko o wydaniu lokalizacji Adama. To akurat powinno być opisane dość ściśle, gdyż niejasne kryteria sprzyjać mogą dręczeniu gracza – tym bardziej, że lojalność tą ocenia inny gracz.

Jak na scenariusz o nieskomplikowanej budowie, tekst jest za długi. Zawiera nieprzydatne dla prowadzącego informacje, rozwlekłe, niepotrzebne opisy, itp. Miejscami przytłacza także obfitością nazw własnych i imion. Nierzadko zorientowanie się wśród natłoku postaci i faktów historycznych wymaga sporego wysiłku. Autor lepiej by zrobił gdyby informacje historyczne podał osobno, w wyróżnionym miejscu, zamiast umieszczać je w głównym tekście przygody. Ciekawostką jest lubczyk w postaci „posypki” – tu ubawiłem się setnie.

Przygoda byłaby trzy razy lepsza, gdyby była dwa razy krótsza. Zwięzłość ułatwia korzystanie z tekstu, zaś scenariusz ten nie jest na tyle porywający, bym wybaczył tą wadę.

Artur Ganszyniec

Kolejny w tej edycji scenariusz, w którym MG z jednym graczem bawią się kosztem reszty drużyny. Postaci mają bardzo niesymetryczne role, a główna intryga jest bagatelizowana kosztem rozbudowanego wątku księdza. Inna sprawa, że sam główny wątek również nie jest jakoś szczególnie przekonujący. Coś się tam dzieje za kulisami, jakaś wielka polityka, jakaś miłość silniejsza niż śmierć, jakieś wojny husyckie – niestety gracze mają małe szanse, by to zauważyć.

Nie jestem w stanie z czystym sumieniem polecić tego scenariusza.

Piotr Koryś

Ciekawa, acz przegadana praca. Ja uważam, że podstawą jest zwięzłość, a tu tego brakuje. Spokojnie można to byłoby
napisać krócej, bez niepotrzebnego wodolejstwa. Szkoda, bo to dość dobra rzecz. Pozostawia wiele dla Graczy, co jest dla mnie ważną
rzeczą w scenariuszach z intrygami.

Magdalena Madej-Reputakowska

Autorowi preludium należy się ogromna pochwała za krótkie streszczenie scenariusza, bez którego wyjątkowo trudno byłoby zorientować się w fabule. Sytuacje próbuje ratować także zaproponowane, archetypiczne postaci, pod które gracze mogą dopasować wymyślone przez siebie konkretne osobowości. Niestety to tyle plusów, które ledwo utrzymują się na powierzchni bardzo chaotycznego tekstu opisującego panoramiczne tło i wielce zawiłą intrygę.

Od lat czekam na dobry scenariusz o wampirach i za każdym razem zamiast wykorzystania klasyków, otrzymuje udziwnienia oraz wariacje na temat dzieci nocy. Tym razem miałam wrażenie, że ktoś napisał scenariusz do Dzikich Pól, a następnie przerobił go na Świat Mroku. Wampiry w Czechach wydaja mi się niesamowicie zabawne i groteskowe. Tym bardziej, że wojny husyckie, przedwieczny Przemyślid i polityczne gierki to jedynie cukierek za szybką. W scenariuszu wampiry rozbijają się po gościńcach, zatrzymują w karczmach i biją w ruinach.

Na koniec hit tej edycji dla mnie. Sugestia, że można napoić krwią konia traci cały urok po wizualizowaniu. Jakby odraz nie można było dać drużynie upiornych wierzchowców.

Tomasz Z. Majkowski

Preludium bywa tworem samodzielnym pod piórem Chopina czy Debussy’ego. Zwykle jednak to tylko część całości, przygotowana by umożliwić przygotowanie do właściwego występu. W nomenklaturze WoDu jest właściwie podobnie – to przedakcja, fabularna miniaturka, która pozwala wyeksponować postaci i zawiązać pierwsze wątki właściwej kampanii. Wysyłanie preludiów na konkursy, w których mierzą się kompletne scenariusze, to pomysł doprawdy ekscentryczny.

Gdybyż jeszcze było nasze „Preludium” dziełem genialnym, które otwiera tak fantastyczne wątki i sugeruje tak zapierające dech w piersi kontynuacje, że żaden czytelnik nie zasnąłby spokojnie, póki nie stworzyłby dalszego ciągu! Albo chociaż było autonomiczne, niczym miniatury muzyczne romantycznych wirtuozów fortepianu! Niestety, tekścik, który się pod tym tytułem zawiera jest nie dość, że pretekstowy, to jeszcze wszystkimi wadami starego Świata Mroku a’la polonaise.

W pierwszym rzędzie pojawia się zatem Rozbudowane Tło ze Skomplikowaną Historyjką, Której Gracze Nigdy Nie Poznają. Osadzona jest, oczywiście, w obowiązkowych Czechach, które są miejscem Prawdziwie Okultystycznym, w odróżnieniu od okolic Radzymina (choć to ten ostatni ma w herbie oko w piramidzie). Podczas Wojen Husyckich, a jakże. Wampirami uczyniono najważniejszych graczy politycznych owych czasów, z Przemysławem Otokarem na czele. O to właśnie ten ostatni, przeobrażony w krwiopijcę Przemyślida, wysyła oszołomionych jego potęgą graczy na Całkowicie Niedorzeczną I Zbyteczną Wyprawę.

Kiedy bowiem cierpliwy czytelnik przebrnie już przez wstęp (który, przyznaję uczciwie, proponuję historyjkę wcale ciekawą i nie pozbawioną potencjału) i rozpoczyna się właściwa przygoda, wszystko poleci jak po sznurku. Nastąpi spotkanie w Pradze, na obowiązkowym Moście Karola (tu ze złośliwym uśmieszkiem wypomnę, jak to jeden z graczy wyłania się zza barokowej figury), zastraszenie jednego świadka oraz scenka rodzajowa w gospodzie, której celem jest wprowadzenie kolejnej historycznej postaci, żeby gracze nie zapomnieli czasem, w jakiej epoce rzecz się dzieje. I całkowicie pretekstowy finał, w którym gracze podjąć mają rzekomo burzącą emocje decyzję, czy urwać głowę zakochanemu młodzieńcowi, czy też zapłakać nad jego czystą miłością. Groteskowość całej sekwencji dopełnia fakt, że scenariusz dostarcza plan kaplicy, w której kulminacja się odbywa, przydatną na wypadek walki – ale prezentuje budynek przykryty dachem. Mapka jest więc absolutnie bezużyteczna.

Czary goryczy dopełniają napięcia w drużynie, oto bowiem jeden z grających ma podjąć decyzję, czy wyprawić drugiego na tamten świat. By jednak pozbawić rzecz emocjonalnego ładunku, wyrok zapada już po zakończeniu sesji i zamiast pozwolić na rozegranie dramatycznej sceny, sprowadza się do przekazania w ręce jednego gracza władzy absolutnej nad postacią innego. I oto samowładnie decyduje, czy kolega grać będzie dalej tym samym bohaterem, czy też musi stworzyć nowego.

Ten tekścik to ledwie preludium i finał roztacza przed oszołomionym czytelnikiem szeroką perspektywę – jeżeli gracze podołali trudnemu zadaniu wysiedzenia na sesji, oto zaczną nagle rozgrywać politykę połowy Europy. Niestety, mnie wyzwanie przerasta. Po takim preludium grzecznie za ciąg dalszy dziękuję.

Polecam osobom, które przed laty lubiły podśmiechiwać się z WoDziarzy, gdy jeszcze byli plagą na konwentach, i chcą przypomnieć sobie tamte odległe czasy.

Michał Markowski

Umiejscowienie akcji scenariusza w czasie Wojen Husyckich to całkiem oryginalny zabieg, ale czytając cały scenariusz miałem wrażenie, że autor sprawdziłby się znacznie lepiej w pisaniu opowiadań, niż scenariuszy do gier.

Przede wszystkim mecząca jest stylizacja, jaką został napisany ten scenariusz. Zamiast ściągi – mam nużące opowiadanie. Kilka wątków jawi się interesująco (historia Marii i Adama), ale zupełnie nie ma ich w grze, czyli nie zaistnieją dla graczy o ile prowadzący sam nie wymyśli sposobu, aby je przedstawić. Autor w scenach koncentruje się na zawiłościach intrygi, a nie na to, jak przedstawić wydarzenia w grze w sposób ciekawy i angażujący graczy.

Zabrakło tez jakiejś magii Świata Mroku, drapieżności wampira, pełnych polotów pomysłów, choćby nutki szaleństwa, odwagi zaprezentowania jakiś scen z wykopem. Podczas lektury, nudzimy się. Właściwie, gdybyśmy wywalili Świat Mroku i zagrali zwykłymi ludźmi w świecie historycznym, to w czasie gry nikt nie odczułby wielkiej różnicy. Oznacza to, że Świat Mroku był tutaj, moim zdaniem, słabo eksploatowany i spełniał rolę fasady.

Jako odbiorca scenariusza, pragnę ściągi na sesję – wszystkie informacje, które nie służą sesji są zbędne. Autor zaś bardzo mocno wszedł w warstwę przynależną głównie do warstwy nastroju w czasie lektury tekstu oraz eksploatacji zawiłości intrygi bez przełożenia na elementy „grywalności”, te które zwiększają zaangażowanie graczy w to, co przedstawia im prowadzący.

Piotr Odoliński

Mówiąc najprościej: długi scenariusz krótkiej przygody. Z tekstu można dowiedzieć się sporo na temat tła historycznego, miejsca akcji oraz najważniejszych postaci, a informacje te są ładnie, klimatycznie podane… i w większości zupełnie niepotrzebne. Ozdobniki sprawdzają się dobrze, jeśli nie tłumią sedna scenariusza. Tutaj sednem jest narastający konflikt interesów, mający swoją kulminację w finale przygody. Szkoda, że autor bardziej nie skupił się właśnie na tym konflikcie i wynikających z niego konsekwencjach. Tam, gdzie powinien był zabłysnąć, dobrowolnie „oddał Narratorowi noc”… i swoje szanse razem z nią.

Maciej Reputakowski

Na tak:

  1. Szybkie streszczenie, o co mniej więcej chodzi w scenariuszu.
  2. Gotowe, dopasowane archetypy dla postaci graczy, choć autor mógł po prostu stworzyć te postaci w całości. Zdecydowanie najciekawszy jest Ksiądz, wyróżniony jest Szpieg. Bardzo dobrze do siebie pasują ze względu na motyw rozdarcia w ich historiach. Może wystarczyłoby tych dwóch bohaterów?
  3. Podział na sceny, z zaznaczeniem miejsca i składu osobowego.
  4. Trochę to może zabawne, ale przemienienie koni w ghule w celu utrzymania tempa podróży to chwyt zasługujący na wyróżnienie.

Na nie:

  1. Tekst bardzo ciężko się czyta, co utrudni też korzystanie z niego. Akapity warto dzielić, wydzielając co ważniejsze informacje.
  2. Mało klimatyczne handouty, nie pasujące wykonaniem do stylistyki scenariusza.
  3. W porównaniu z pozostałymi bohaterami Szlachcic jest postacią bardzo nieciekawą (wystarczy spojrzeć na ilość miejsca mu poświęconą oraz dylemat, a w zasadzie jego brak).
  4. Styl spisania scenariusza przez chwilę buduje klimat lektury, ale z czasem zaczyna drażnić. Liczy się informacyjność, nie stylizacja za średniowieczne gadanie. Autor chyba zresztą dość szybko zorientował się, że tak na dłuższą metę pisać się nie da i ograniczył się do przerywników.
  5. Celu misji Szpiega wcale nie trzeba ukrywać przed pozostałymi graczami, wręcz przeciwnie. Knucie przeciwko innym graczom jest fajne dla tych graczy wtedy, gdy znają jego reguły i mogą reagować tak, by nie psuć ciągłości fabuły. Poza tym, jeśli pozwala się Szpiegowi momentami prowadzić BNów, to automatycznie demaskuje go jako osobę współpracującą z MG, wiedzącą więcej.
  6. Uzależnianie wykrycia intrygi Szpiega od rzutu kostkami.
  7. Zastępowanie scenariusza raportem sesji w celu podkreślenia grywalności scenariusza. Scenariusz ma się bronić sam, bo MG nie ma gwarancji, że jego gracze wymyślą to samo, co gracze autora scenariusza.
  8. Tekst jest niepotrzebnie rozpulchniony długimi opisami historii poszczególnych spotykanych BNów (większości tych wiadomości gracze nie poznają), które MG i tak musi streścić. Przykładowo, cały akapit o pochodzeniu i wykształceniu Marcina Benesa można sprowadzić do stwierdzenia: „uczyłem się w Pradze i tu poznałem Czyrnę”.
  9. Nie wiadomo, co ma począć MG z monstrualną historią Adama. Skąd w ogóle mają ją poznać gracze? Wygląda na to, że BN ma się „zwierzyć” BG i czekać na ich decyzję. Bardzo sztuczne.

W trzech słowach:

Scenariusz, z którego największą frajdę będą mieli gracze, którzy lubią historię wojen husyckich albo przynajmniej przeczytali trylogię Andrzeja Sapkowskiego (i im się podobało). Tutaj usłyszą wyłącznie jej echa, może to wystarczy. Czy dobrze będą się bawić przy mało oryginalnym, prostym, składającym się z zaledwie kilku scen scenariuszu? Wiele zależy od umiejętności MG, gdyż sama opowieść nie jest zbyt pasjonująca.

Gdyby autor chciał porozmawiać o scenariuszu, jestem – w miarę czasu i możliwości – do dyspozycji. GG: 1416169, e-mail: repek@polter.pl

Aleksander Ryłko

Ujmę to tak. Wyobraźcie sobie, że Zeus wysyła Heraklesa po bułki do spożywczaka. Ma to głębszy sens. Plan Zeusa jest sprytny – gdy Hera zobaczy świeże bułeczki od razu pomyśli, że Zeus ma romans ze sklepikarką i będzie czekała w krzaczorach przy sklepie cały dzień, byle tylko nakryć męża na gorącym uczynku. Zeus w tym samym czasie spokojnie pójdzie z Hefajstosem na ryby, pomoczą spławiki i wypiją po piwku. Zeus da też (niby mimochodem) Hefajstosowi te bułki. Hefajstos weźmie je do domu, a gdy Afrodyta zobaczy te wypieki to poczuje się zazdrosna – kto inny jej mężowi robi bułki do pracy! I przez to na jakiś czas zapomni o romansach z Aresem. I to był właśnie prawdziwy cel Zeusa – żeby nikt nie śmiał się z jego syna Hefajstosa, że to rogacz.

Ale Herakles po prostu idzie po bułki. Nie zna wielkich planów swojego ojca. On tylko wchodzi do sklepu, bierze dwie kajzerki, płaci i wraca.

Podobnie jest tutaj. W tle dzieje się wielka polityka. Ba! Nawet dwie – ludzka i wampirza. Husyci wraz ze wszystkimi frakcjami, nieumarli książęta Śląscy, wojna, rozruchy, szmugiel broni i spisek starych krwiopijców. I wiąże się to z misją drużyny. Tylko tak naprawdę dzieje się to poza nimi, a ich własne zadanie jest tak na dobrą sprawę dość proste.

Tekst jest ciężki w odbiorze – osiem ton imion, nazwisk, frakcji, planów i zdarzeń z przeszłości. Miałem dwa podejścia do scenariusza, bo za pierwszym razem się pogubiłem.

Michał Sołtysiak

Baza historyczna w scenariuszach dla Mrocznych Wieków się przydaje, by opisać realia i włączyć intrygę w ciąg prawdziwych dziejów. Kłopot zaczyna się (tak było ze starym WoDem) gdy zbyt dużą rolę zaczyna odgrywać teoria spisku – wszyscy średniowieczni politycy i władcy byli marionetkami w rękach wampirów. Podobnie pojawia się problem, gdy historia wampirzych intryg odgrywa główną rolę, a graczom pozostaje tylko odgrywać postacie z dalszego planu, które w wojnie Starszyzny są jedynie obserwatorami i pionkami, odkrywającymi diaboliczne machinację starych krwiopijców.

Dokładnie tak jest z tym scenariuszem. Postacie graczy wędrują, spotykają potężne potwory, znowu wędrują, a ich wpływ na fabułę jest niewielki. Dodatkowo jest to bardziej opowiadanie niż scenariusz. Autor powinien się poważnie zastanowić nad pisanie prozy, gdyż wiele zawartych w scenariuszu opisów i jego liniowość lepiej by się w niej sprawdziły. Dodatkowo wtedy można by pisać o wielkich intrygach, bez pchających się na pierwszy plan postaci graczy.

[collapse]

Pieśni aniołów

Scenariusz Konkursowy:

Pieśni aniołów Bartosz „Baldwin” Król

System: Świat Mroku

Setting: stara rezydencja, Anglia

Gotowa mechanika: oryginalna

Modyfikacje zasad: brak

Ilość graczy: 3

Gotowe postacie: tak

Ilość sesji: 1

Dodatki: brak

Opis: Gdy rozlegają się pierwsze dźwięki tajemniczej muzyki, trójka młodych ludzi zaczyna podejrzewać, że świat nie jest taki, jakim się zdaje.

Spoiler

Komentarze:

Marcin Blacha

Nie ma nic bardziej zgubnego dla twórcy niż pomysł hermetyczny, zazwyczaj zrodzony z najbardziej osobistych doświadczeń i przemyśleń, obezwładniający autora urodą i akuratnością, a przy tym wymykający się opisowi. Pal licho, jeśli takiej koncepcji nikt nie zrozumie. Gorzej, jeśli na jednym takim pomyśle zbuduje się historię, bo zapewne będzie ona dziurawa. Prawdziwie zgubny jest jednak rausz jaki udziela się po zachłyśnięciu takim pomysłem. Historia opowiedziana na takim rauszu zawsze skupi się na tym co nieistotne, zaniedba co ważne i ostatecznie okaże się niezrozumiała.

„Pieśń aniołów” opiera się na ekstrawaganckim pomyśle i wszystko inne w tym scenariuszu istnieje tylko po to, żeby pomysł wypromować. Mistrz Gry może sobie poczytać i docenić artyzm tekstu. Na sesji bohaterowie graczy mogą przybiegać na miejsce zdarzeń i oglądać bądź słuchać, dziwić się bądź podziwiać. Wszystko co najciekawsze dzieje się gdzie indziej i u kogo innego. A formuła scenariusza do RPG jest najgorszym możliwym wyborem do prezentacji pomysłu i głównego bohatera (niezależnego!).

Wojciech Doraczyński

Tekst ten cierpi na przypadłość, ongiś charakterystyczną dla Świata Mroku. Można w skrócie ją nazwać: przewaga egzaltacji nad treścią i techniką. Objawów tej choroby jest wiele: fatalne rozpoczęcie, brak (w zasadzie) mechaniki, mętne opisy udające literaturę piękną i jeszcze kilka pomniejszych. Sam przebieg akcji woła o pomstę do nieba: drużyna miota się po dworku oscylując między nudnymi obowiązkami a niezrozumiałymi, nastrojowymi scenami, przeskakuje w czasie, objawiane są jej Wielkie Tajemnice, które skrywają Jeszcze Większe Tajemnice… dosyć.

O podejściu autora najlepiej świadczy cytat: […] nie dołączam mapy oraz szczegółowego opisu domu. Mapa od razu sprawia, że coś można wyjaśnić i zrozumieć. Ta deklaracja ostatecznie pogrążyła scenariusz. Jasne – można zrobić sesję, podczas której prowadzący roztacza przed graczami dziwny i niespójny świat. Aby jednak uzyskać taki efekt, mistrz gry musi wiedzieć jak to robić, rozumieć zasady podług których funkcjonuje ta niewiarygodna rzeczywistość. Mapka domu to szczegół – gorzej, że autor prezentuje podejście „nie można nic wyjaśnić i zrozumieć” w całym niemal tekście.

Scenariusz, który ma służyć jako podstawa klimatycznej sesji, nie może być tylko i wyłącznie tej sesji zapisem. Musi zawierać techniki, które będzie można wykorzystać w trakcie prowadzenia; jasne i wyraźne założenia przygody, które musi znać i rozumieć mistrz gry, by sprawnie „mącić” w głowach graczom; informacje, z których zostanie stworzona opowieść, lecz nie opowieść samą. Ten tekst posiada nie posiada żadnej z wyżej wymienionych cech. Drodzy autorzy – nie tędy droga.

Artur Ganszyniec

Scenariusz ma pewną cechę, na którą zawsze reaguję alergicznie. Gracze nie mają w nim na nic wpływu. Począwszy od zawiązania akcji, aż po finał, najważniejsze rzeczy przydarzają się postaciom niezależnym, a najważniejsze decyzje podejmuje za graczy MG. Z założenia ma być to opowieść o tajemnicach, jednak gracze nie mają żadnych przesłanek, by je choć spróbować rozwiązać. W większości scen bohaterowie muszą po prostu gdzieś pójść i obejrzeć kolejną dziwną scenę z udziałem postaci niezależnych. W kulminacyjnym momencie wysłuchują MG opisującego, w jaki sposób postaci graczy rozwiązały problem i sesja się kończy.

Kiedy chcę poznać ciekawą historię, opowiedzianą przez kogoś innego idę do kina, lub sięgam po książkę. Kiedy idę na sesję RPG liczę, że będę w pewnym stopniu współtworzył opowieść, że natknę się na ciekawe wyzwania i będę mógł zdecydować o czymś istotnym dla bohatera i fabuły. Po sesji rozegranej na podstawie tego scenariusza, czułbym się cholernie rozczarowany.

Piotr Koryś

Trochę błędów, treść jest słaba, jakby większość istniała nadal w głowie autora. Tekst jest bardzo chaotyczny, czytający musi się zastanawiać, co autor miał na myśli. Poza tym, to jednak opowiadanie, a nie scenariusz, nie podoba mi się podejście „Mistrzu – gadaj, a my nie będziemy Ci przeszkadzać”. Aha, a co to jest nieuciszona mina? No i jeszcze jedno – jeżeli się coś zapożycza, to lepiej podać źródła. Słabo.

Magdalena Madej-Reputakowska

Mariaż „artystycznego nieładu” z nadmiarem egzaltacji raczej nie rodzi pięknych dzieci. Dowodem na to jest scenariusz Pieśni aniołów, który bardziej przypomina wprowadzenie do mrocznego klimatu niż właściwy scenariusz. Bohaterowie histerycznie miotają się od jednej mrocznej sceny do drugiej. Odkrywają wielowarstwowo sekrety, które kryją kolejne tajemnice. Całość zapowiada się bardziej jako długi monolog Mistrza Gry niż aktywne współtworzenie rozgrywki.

Ostatecznie w moich oczach autora scenariusza pogrążyło wyznanie, iż „Jednak uważam, że ta historia wymaga zakończenia. Jest wiele możliwości…”. Po tym stwierdzeniu nie padają żadne propozycje z tych niezliczonych wersji zakończeń. Po raz kolejny na konkurs na najlepszy scenariusz przyszedł tekst niepełny, pozbawiony podstawowych propozycji dla prowadzącego – początku, rozwinięcia i zakończenia fabuły.

Tomasz Z. Majkowski

Jeżeli chcesz poznać niezawodny patent na rozdrażnienie przynajmniej jednego jurora Quentina – proszę, oto on. Bez jakiegokolwiek powodu przytaczaj kawałki modlitw jego religii, żeby pokazać, jaki to scenariusz ambitny. Sukces gwarantowany.

Moja jednak irytacja to jedna rzecz, wartość natomiast scenariusza – całkiem inna. I niech mnie kule biją, chętnie bym się przełamał i zdusił w sobie niewczesny gniew, gdyby tylko po litanii następowało coś przyzwoitego! Niestety, „Pieśń Aniołów” jest zła aż z dwóch powodów. Po pierwsze, jest klasycznym, WoDziarskim opowiadaniem, które z jakiś powodów napisano w czasie teraźniejszym, a momentami w trybie przypuszczającym. Ale nie dajcie się zwieść – gracze nie mają nic do powiedzenia. Biegają, zwyczajowo, pomiędzy dziwacznymi scenkami, obserwując kolejne niezwykłości tajemniczej rezydencji i poznając muzyczny „fenomen nuem” (który, skądinąd, polega na tym, że poprzedzają zapis nutowy). Przy okazji kilka razy przenoszą się w czasie i wchodzą w interakcję ze wszechpotężnym, dziwacznym kamerdynerem i jego ledwie żywym panem.

To jednak tylko grzech pierwszy: drugi polega na tym, iż nie dość, że przygoda jest opowiadaniem, to jeszcze opowiadaniem złym. Fabuła jest chaotyczna, niezrozumiała i niepotrzebnie rozdymana pseudointelektualnymi wstawkami o wyczytanych w Wikipedii ciekawostkach. W dodatku zapowiadany główny wątek, związany z muzyką, z niepojętych względów realizuje się w szeregu paradoksów czasowych. Scenariusz jest przez to rozdwojony, nie wiadomo ani przez chwilę, co się w nim dzieje, a subtelne sugestie, iż historia jest w jakiś sposób koherentna bardzo łatwo przegapić. Dopiero finał przynosi jakie-takie wyjaśnienie: oto sparaliżowany geniusz za pomocą muzyki może dowolnie kształtować rzeczywistość. A zatem, wszystko co się do tej pory działo, każdą niepokojącą niedorzeczność, można wytłumaczyć tym właśnie wytrychem. Po cóż jednak angażować w tę fabułę to podróże w czasie, to fotografikę? Być może pewne światło na tę niespójność rzuca zestawienie otwarcia i zakończenia przygody. Opowiadanko początkowe sugeruje, że gracze są zagrożeni i jeżeli nie wypełnią swojego zadania na czas, czeka ich zagłada. W finale napięcie znika, a początkowy fragment zostaje opisany w całkowicie nowych kategoriach. Wygląda więc na to, że przygoda początkowo miała jakiś wątek przewodni, wymknęła się jednak z rąk prowadzącego, zaczęła żyć własnym życiem, na pół improwizowana na podstawie notatek.

Umiejętność przekształcenia swojego pomysłu, by iść za graczami jest oczywiście chwalebna. Ale po cóż od razu robić z tego tak sztywny i pełen niedorzeczności scenariusz? Odradzam.

Michał Markowski

Scenariusz zawiera sporo dobrych pomysłów (teoria neumów, obrazy, żywy dom, podróż w czasie), z których można zbudować oszałamiającą przygodę. Niestety, autorowi zabrakło kunsztu scenarzysty gry – gdyż całość podał w niestrawnej dla scenariusza formie. Zamiast ściągi do poprowadzenia sesji, mamy hybrydę opowiadania i zapisu swojej sesji.

W zasadzie czytelnik nie wie, o co chodzi, bohaterowie miotają się po domu i dopiero ostateczna spowiedź NPCa daje odpowiedzi. Nie wszyscy gracze lubią przez całą sesję obserwować dziwne, zdawałoby się niespójne wydarzenia, by całą tajemnicę poznać dopiero na sam koniec.

Scena pierwsza in medias res nie daje żadnego popisu graczom, gdyż Ci nie wiedzą, co mają robić. Biec i słuchać opisu MG? Zebranie grupy, ich motywacja są mocno naciągane, mechaniki praktycznie nie ma tam, gdzie podkręciłaby grę (za to np. mamy sugestię, by zrobić test na kichanie na s. 8). Grupa w scenariuszu zachowuje się niezbyt logicznie, podobnie również postaci drugoplanowe np. po fakcie, że zobaczyli najpewniej najdziwniejszą rzecz w ich życiu, autor zakłada, że spokojnie idą spać. Młody William bez mrugnięcia wierzy w ich nieprawdopodobną historię, że przybyli z przyszłości. Ogólnie cała drużyna zachowuje się zgodnie z żelazną wolą prowadzącego – coś im się udaje albo nie „bo tak chce MG” (np. scena kroków na schodach). Wygląda, jakby grupa była po prostu rekwizytem dla autora, a nie punktem kluczowym – a sesja jest dla graczy i scenariusz powinien pomóc im rozwinąć skrzydła, a nie ciągnąć jak po sznurku.

Moje ogólne wrażenie było takie – ten scenariusz bazuje na show Mistrza Gry, do którego gracze są doklejeni jako widzowie jego spektaklu.

Piotr Odoliński

Autor wychodzi z założenia, że fajnie jest, jak gracze nie wiedzą o co chodzi. Z tym nie będę dyskutował. Jednak kiedy to Mistrz Gry nie wie o co chodzi, zdecydowanie fajnie nie jest. Dlatego przynajmniej on powinien być w stanie wszystko „wyjaśnić i zrozumieć”. Niedoczekanie – autor idzie w zaparte. Poza tym scenariusz wydaje mi się po prostu nudny – i to potencjalnie dla wszystkich: i czytelnika, i MG, i graczy. Dla tych ostatnich chyba najbardziej, bo co chwila muszą wysłuchiwać opisów czytanych z kartki. Przez większość czasu nie dzieje się tu nic ciekawego, a kiedy już coś dziać się zaczyna, gracze nie mają na to żadnego wpływu. Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że sesja na podstawie tego scenariusza raczej zmęczy wszystkich jej uczestników, niż dostarczy im rozrywki.

Maciej Reputakowski

Na tak:

  1. Słuszna uwaga, by uprzedzić graczy, że na sesji mogą pojawić się niecodzienne chwyty fabularne (np. zakłócenie chronologii). Oczywiście warto stosować się do tej rady tylko przy graczach, którzy nie znają zastosowanych chwytów.
  2. Sugestie muzyczne (niektóre mniej znane), choć chyba zbędne jest przyznawanie się do tego, że samemu ma się problem ze zgraniem muzyki ze scenami. Zwłaszcza w scenariuszu, który zakłada spory udział muzyki. Poza tym… (patrz punkt 9. poniżej)
  3. Pomysł na podróż w czasie… szkoda, że niewiele z niej wynika.

Na nie:

  1. Cytat: „Scenariusz jest bowiem tylko szkieletem, który w czasie sesji będzie obudowywany w ciało, aby stać się w pełni żywą opowieścią.” – Tak. I właśnie dlatego w tym konkursie należy opisać ten szkielet.
  2. Brak jasnej (jest sporo poezji) deklaracji, o czym będzie opowiadał scenariusz.
  3. Jeśli gracze na początku mają nie dostać kart postaci do rąk, to te karty muszą być gotowe, by je im później wręczyć. Łącznie z mechaniką. Chyba że komuś zależy na utracie tempa po dynamicznym wstępie.
  4. Czytanie czegokolwiek na sesji jest bardzo sztuczne, o ile tekst nie liczy kilku zdań.
  5. Mocno pretekstowe zawiązanie drużyny i zupełnie przypadkowy jej skład, zupełnie nie pasujący do tematyki scenariusza.
  6. Strasznie przemieszane cytaty z różnych dzieł i autorów. Lec obok Tolkiena to już szczyt postmodernizmu, ale trochę bez głębszego sensu.
  7. Brak oznaczeń scen, jakiegoś wyraźniejszego podzielenia tekstu, by łatwo się z niego korzystało.
  8. Gracze dużo obserwują, ale nie są głównymi bohaterami opowieści.
  9. Autor daje sugestie muzyczne. Dlaczego nie ma wśród nich np. Schuberta, skoro słychać go w jednej ze scen?
  10. Wyjaśnienie tajemnicy w formie spowiedzi BNa.
  11. Cytat: „Jednak uważam, że ta historia wymaga zakończenia. Jest wiele możliwości… Kto wie, może stanie się to zalążek do wielkiej kampanii…” – Też tak uważam. Szkoda, że autor tego nie zrobił.

W trzech słowach:

Scenariusz do Świata Mroku (choć nic na to nie wskazuje w zasadzie) rozgrywający się na magicznej brytyjskiej prowincji. Bardzo pretekstowy tekst, w którym gracze są świadkami rozmaitych wydarzeń z przeszłości i teraźniejszości starego domu i jego mieszkańców. W kilku (niewielu) sytuacjach mogą coś nawet zdziałać, lecz niestety nie bardzo wiadomo, do czego zmierzają. Może byłby to jednak lepszy materiał na opowiadanie, a nie na scenariusz do gry fabularnej?

Gdyby autor chciał porozmawiać o scenariuszu, jestem – w miarę czasu i możliwości – do dyspozycji. GG: 1416169, e-mail: repek@polter.pl

Aleksander Ryłko

Kurcze, nie przepadam za takim RPG. Dla mnie najważniejsze jest, by gracze mogli współtworzyć historię. By byli autorami, a nie odbiorcami. Ja wiem, że jest wielu graczy, którzy uwielbiają gdy MG opowie im historię i poudaje przy tym, że coś od nich zależy, ale oceniam kierując się własnym gustem.

A mój gust mówi, że to historia z dreszczykiem w której gracze non stop stykać się będą z dziwnymi wydarzeniami, jednak dopiero pod koniec będą w stanie połączyć ją w logiczną całość. Przez większość sesji mogą co najwyżej zastanawiać się o co chodzi, nie będą jednak w stanie znaleźć w tym sensu. Co najważniejsze jednak – będą odbiorcami, świadkami jedynie. Historia rozegra się na ich oczach, jednak rola BG to wyłącznie odbieranie dziwnych zdarzeń dziejących się wokół nich.

PS. Boję się scenariuszy zaczynających się od Kyrie Eleison.

Michał Sołtysiak

Cieszy mnie zawsze w scenariuszach, gdy autor stara się wykorzystać jakiś mniej znany motyw historyczny lub dziedzinę, która rzadko gości w przygodach do gier fabularnych. To właśnie jest największa zaleta tego scenariusza, gdyż motywem przewodnim jest tutaj muzyka i magia dźwięków. Fabuła nawiązuje do mitycznego symbolu, jakim jest „pieśń Stworzyciela”, dzięki której można kształtować światy. Mamy motywy zapętlenia i wiele tajemnic, które dla postaci graczy będą na pewno niezłym wyzwaniem.

Kłopot z tym scenariuszem mam jednak następujący: mam ponowienie wrażenie, że lepsze byłoby z tej fabuły opowiadanie niż scenariusz. Tak zazwyczaj jest ze scenariuszami, gdzie bohaterowie graczy nie mają prowadzić fabuły, a jedynie ją „przeżyć”, ponieważ La Grande Finale jest znany z góry i oczywiście ma być wielki oraz olśniewający w swej głębi. Gdyby pozostawić to zakończenie w gestii graczy, mogliby zepsuć całą fabułę. Nie przepadam za takimi scenariuszami.

[collapse]