Scenariusz Konkursowy:
Tolerancja Szymon „Fallar” Mańka
System: Neuroshima
Setting: Neuroshima
Gotowa mechanika: tak
Modyfikacje zasad: brak
Ilość graczy: 3
Gotowe postacie: nie
Ilość sesji: 1-2
Dodatki: nie
Opis: Sesja toczy się na bazie storylinii z dodatku Krew i Rdza II. Trzej bohaterowie będą mieli możliwość aktywnego tworzenia nowego porządku w Zasranych stanach i budowania potęgi Sojuszu Mutantów w Saint Louis. A przynajmniej tak im się będzie wydawało. Pod koniec dość emocjonującej i wymagającej sesji ich świat (ponownie) wywróci się do góry nogami i będą zmuszeni do dokonania ważnego wyboru. Bardzo możliwe, że będzie to ostatnia decyzja w ich życiu. Sprawdzimy w praktyce słowo „Tolerancja”.
Mateusz Budziakowski
Tekst napisany z jajem, język normalnie irytujący – ale w tym przypadku idealnie wpasowuje się w estetykę Neuroshimy. Parę razy się uśmiałem, pod względem języka naprawdę nie mam zastrzeżeń. Te zgłosić muszę do samej konstrukcji scenariusza: mamy bowiem rozbudowaną intrygę, konkretne plany i motywacje bohaterów niezależnych, niestety istnieje ryzyko że gracze ich nie poznają, chyba że ktoś im powie (i raczej będzie to koniec gry). Niestety, nie kupuję patentu z „niewidoczną mutacją”, nie przemawia do mnie – ale z bólem serca musze się na niego zgodzić, bo na nim opiera się cały zamysł. Poza tym jest jednak dużo smaczków (jeden BN w kilku osobach, wystawieni na przynętę agenci Posterunku) które nie pozwalają przejść obok tekstu obojętnie.
Niestety, momentami odczuwa się straszliwy brak możliwości działania, gracze muszą dużo chodzić jak po sznurku, zakończenie niby do wyboru, ale raczej (tak czy inaczej) skończy się śmiercią bohaterów. Jest to również w estetyce Neuroshimy – ale może zostawić niesmak.
Mam mieszane uczucia. Mogę powiedzieć że tekst ociera się o finał… Czy mu się uda?
Artur Ganszyniec
Pozornie standardowa przygoda do Neuroshimy, która kryje w sobie coś więcej. Dostajemy intrygę rodem z filmów sensacyjnych, parę zwrotów akcji, parę godnych zapamiętania scen z postaciami charakterystycznymi, parę istotnych decyzji i sporo starej, dobrej nawalanki. Chociaż domyślny, mocny finał może nie wszystkim przypaść do gustu, w spójny sposób wynika z rozwoju fabuły.
Dobry scenariusz. Może nie dla wszystkich, ale dobry. Warto przeczytać.
Paweł “Gerard Heime” Jasiński
Ten scenariusz być może trafi swoim specyficznym urokiem do niektórych. Mi się jednak zdecydowanie nie podoba. Cwaniackie teksty naśladujące luzacki język Neuroshimy śmieszą i żenują zarazem (mnie częściej żenowały). Autor traktuje neuroshimową stal jako estetykę (prężnie rozwijające się St. Louis, Posterunek), ale tak naprawdę wiadomo, że chodzi tu o tylko o przeczołganie „miśków” (sic! tak autor pisze o graczach) w błocie i gównie Zasranych Stanów. Ja nie jestem fanem takiego sadomasochistycznego podejścia do RPG – jasne, uważam, że graczom można dać czasem wycisk na sesji. Ale cała „Tolerancja” to scenariusz o poganianiu graczy fabularnym biczem po ściśle zaplanowanych przez MG punktach fabuły. Liniowość tego scenariusza zakłada całkowitą bierność BG. Mają oni raptem dwa miejsca, żeby tak naprawdę coś zrobić – jednym jest zamach na Croma, drugim decyzja, czy zabić Croma czy mu się wyspowiadać i zaatakować Posterunek. Myślę, że ta przygoda by się straszliwie wykoleiła przy dowolnej drużynie aktywnych graczy, którzy na walące im się na głowę nieszczęścia zareagowaliby determinacją i pomysłowością. Posiada bowiem tak wiele wąskich gardeł (np. zbadanie wjeżdżających BG do St. Louis przez Feela) że jedno niestandardowe zagranie burzy cały misterny spisek, by zamienić życie BG w piekło. Może to dla autora nie problem, bo wyraźnie jest fanem takich trików, jak super gaz usypiający, który nokautuje BG bez testów, żeby mogli wpaść w ręce Posterunku zgodnie ze skryptem. Logika opowieści również trzeszczy w szwach – jak Crom dowiedział się o bohaterach? Co właściwie dla bohaterów oznaczają ich mutacje, skoro nie widać po nich w żaden sposób, że są mutantami – mogliby ujść za rodowitych Teksańczyków? Jakim cudem Crom jeszcze żyje, skoro traci swoje ciała w ekspresowym tempie (3 ciała w kilka dni)? Jakim cudem Posterunek nie zdobył ciała Croma z karawany do Detroit? Irytuje też maniera nie tłumaczenia czytelnikowi intrygi na samym początku – scenariusz do RPG to nie beletrystyka, nie ma zaskakiwać jak dobra książka, a być czytelnym tekstem użytkowym! Tekst posiada oczywiście zalety – autor solidnie bazuje na podręcznikach i uniwersum Neuroshimy, ma lekki styl który dobrze się czyta, a sam pomysł na intrygę jest nawet fajny. Niestety, przeważająca liczba wad skreśla w moich oczach ten scenariusz jako kandydata do finału.
Michał Mochocki
Zalety:
– Dobre osadzenie w uniwersum i storylinii Neuroshimy.
– Ciekawy pomysł z “nowatorskim podejściem do tworzenia postaci”.
– Ciekawy pomysł z ukrytą mutancką tożsamością BG.
– Dobrze posegregowane informacje i kolejność prezentacji, wygodne dla MG w lekturze i w prowadzeniu.
Wady:
– Railroading do granic wytrzymałości. Przez cały czas BG są przepychani ze sceny do sceny. A to pod ogniem karabinów, a to zatruci gazem, zaszantażowani, czy też uprzejmie zaproszeni bez możliwości odmowy. Dwie sceny, w których gracze faktycznie mogą o czymś zadecydować, to potencjalne śledztwo w Saint Louis i sama końcówka, gdzie mogą wybrać, po czyjej stronie stanąć i kogo zabić. Poza tym ich decyzje ograniczają się do taktyki pola walki.
– Nielogiczne zachowanie Carla w rozmowie z BG. Po co ma odsłaniać przed BG całe kulisy intrygi, zdradzając zakres i sposób inwigilacji Saint Louis? I potem z tą wiedzą wypuści ich właśnie do Saint Louis, nie mogąc być pewnym, że nie przekażą tych informacji mutantom? Rozumiem, że jest to zabieg mający pokazać intrygę graczom, żeby nie tylko MG, ale i oni zrozumieli, co się dzieje. Ale z punktu widzenia Posterunku jest to absurdalne posunięcie.
Jakub Osiejewski
Wszystko w tej przygodzie budzi mój serdeczny śmiech, od pociesznego mutanta na stronie tytułowej, przez luzacko-ziomalski hiphopowy styl Neuroshimy po przerażający zwrot akcji w połowie. Szczerze mówiąc, nie sądzę, by scenariusz był w praktyce tak zaskakujący, za jaki autor go uważa – tym bardziej, że bohaterowie graczy nie mogą niczym zaskoczyć prowadzącego. Trzymani są na stosunkowo krótkiej smyczy przez Posterunek (zjechać patałachów, skąd my to znamy), ale za to będą mogli odwiedzić Neuroshimowe miasto mutantów i zdecydować czy zabiją Dobrego mutanta czy Złego patriotę. Urocze. Autor powinien raczej pisać opowiadania, bo nie ma tu zbyt wielu miejsc, gdzie bohaterowie mogą… cóż, w zasadzie zrobić cokolwiek.
Sporą zaletą za to jest mnogość fajnych motywów – pojęcia nie mam, czy boss mutantów w wielu ciałach jest tworem autora, ale jest to niezły motyw, podobają mi się też zamieszczone na końcu opisy miejsc.
Myślę, że miłośnikom Neuroshimy lektura tekstu sprawi przyjemność. Rozgrywka? Trudno mi powiedzieć.
Tomasz Pudło
Ten scenariusz na równi mnie rozbawił co i zażenował. Autorowi zdarza się być autentycznie śmiesznym (w tym rubasznym, neuroshimowym stylu), ale czasami jego podejście do sesji i graczy sprawiało, że przewracałem oczami. Gdyby Quentina wygrywało się samozajebistością, to autor miałby wygraną w kieszeni.
Całość fabuły to okazja do zaprezentowania graczom intrygi. Ta jest dość ciekawa, ale i ona budzi moje mieszane uczucia. W trakcie lektury prezentuje się interesująco, ale wydaje mi się, że nie dość mocno zaakcentowano kiedy i jak eksponować niektóre jej elementy na sesji – wiele ciekawych tajemnic tła (tajemnica Croma, moc Feela) pozostanie pewnie znanych tylko i wyłącznie prowadzącemu. Wolę konkretne wytyczne jak prowadzić zamiast nic nie wnoszącego kozaczenia, w tym tekście jest więcej tego drugiego niż tego pierwszego.
Nie jest to przygoda dla graczy lubiących wykazywać inicjatywę. Przeciwnie, od graczy spodziewa się, że będą chłonąć wizję prowadzącego. Podczas większości scen, postacie graczy nic istotnego nie robią, a jedynie doświadczają świata i starają się nie zginąć. Najbardziej interaktywny fragment (ten z przemówieniem; w zasadzie prócz zakończenia jedyny, w którym gracze mogą wykazać jakąś inicjatywę) opisano nieco zdawkowo, choć może nie na tyle, by zdolny prowadzący nie prowadził sobie z improwizacją. Niezbyt mocne są też motywacje postaci do wyruszenia śladem karawany do Detroit, zwłaszcza jeżeli zapobiegli wydarzeniom na festynie – wtedy Crom wisi im przysługę, nie oni jemu.
Mimo tych mankamentów tekst dostaje plusa za to, że jest kompletny, nieudziwniony (prócz stylówy, ma się rozumieć) i posiada sensowną strukturę. Jako jednostrzał powinien się dobrze sprawdzić, zwłaszcza z proponowanym brutalnym zakończeniem. Mnie zainteresował na tyle, że po lekturze pomyślałem sobie „ciekawe, jak by to wyszło w praniu”.
Michał Smoleń
„Nasze Miśki słuchają? Dobrze.”
Powyższy fragment świetnie oddaje dwie największe wady tego skądinąd niezłego scenariusza – irytujący język, przekraczający nawet typową cwaniaczkowatość materiałów do Neuroshimy, i zasadniczą reaktywność bohaterów, przez cały scenariusz oszukiwanych, gnanych od sceny do sceny niezależnie od własnego widzimisię, pogrążonych we mgle, wykorzystywanych i ogólnie nieustannie robionych w bambuko.
Z drugiej strony – stojąca za tym wszystkim fabuła jest stosunkowo interesująca, poszczególne sceny różnią się od siebie stylistyką i rodzajem wyzwań, „Miśki” napotykają kolorowych bohaterów niezależnych i bardzo niestandardową lokację, jaką jest miasto wyemancypowanych mutantów. Podoba mi się zgranie końcowego twista z dodatkowym elementem podczas tworzenia postaci – to rzeczywiście może fajnie zadziałać. Te czynniki ratują scenariusz – może i bohaterowie są przez prawie cały czas bezwolnymi pasażerami, ale siedzą w pędzącej kolejce górskiej, która nie pozwoli im się nudzić. Niewykluczone, że gracze dopiero po zakończeniu udanej sesji dostrzegą, jak niewiele mieli w gruncie rzeczy do powiedzenia.
Ostatecznie tekst wyróżnia się przede wszystkim jakością – jest sprawnie napisany, opowiada całkiem interesującą historię, zawiera potrzebne zasady, nie pomija ważnych informacji. Jest to gotowa, kompletna przygoda, którą rzeczywiście można poprowadzić tuż po doczytaniu scenariusza – i choćby jako taka zasługuje na docenienie.
Michał Sołtysiak
Przy czytaniu scenariuszy nam przysyłanych zazwyczaj pojawia się w pewnym momencie kolejne pytanie na temat autorów: Czy gracze mają być aktorami z rolą czy osobami wcielającymi się w swoje role na zasadzie wolnej woli? Krótko mówić mają grać czy odgrywać, bo intryga MG jest tak dobra, że nie wolno jej psuć jakimiś zakusami na samostanowienie postaci. W przypadku tego scenariusza niestety graczom pozostaje być wiernymi aktorami, którzy łykną wszystko co im prowadzący da z wdzięcznością i pokornie zrobią wszystko, czego będzie od nich żądał.
Scenariusz Tolerancja typowa drużyna moim zdaniem by rozwaliła, bo by się zbuntowała. Intryga jest ciekawa, postacie narzucone graczom również mogą dać dużo zabawy, ale wykonanie świadczy tylko o samozadowoleniu autora. Jest zajebisty i rządzi! To drugie niestety jest dosłowne.
Nie lubię scenariuszy, gdzie się aż tak dosłownie popycha postacie graczy z punktu A do B, żeby realizowali narzucone im zdanie. Mają prawo podziwiać, ale nie wolno im się wyłamać z toku przygody zaplanowanej przez MG.
Gracze w Tolerancji mają iść, strzelać, jechać, uciekać, zabić, wiernie służyć, a na koniec najpewniej zginąć bo Neuroshima tak ma, żeby był klimat. Dodatkowo mają rozgryźć intrygę, dostrzec diaboliczność szamba w jakie ich MG wpędził, ale dalej się w nim taplać. Ja bym uciekł, szczególnie, że Zasrane Stany są wielkie i nie jest to trudne. Szczególnie z „pałerami” jakie dostali podczas kreacji swojej postaci.
Kolejny na mojej liście tegorocznych scenariuszy, których nie chce rozegrać.
Mateusz Wielgosz
Solidny scenariusz. Miejscami komiczny w sposób niezamierzony przez „przefajnowanie”, ale ogólnie dobrze się wpisuje w styl Neuroshimy. Twist związany z bohaterami nastręcza pewnych wątpliwości – w kampanii byłby trochę nie fair, w jednostrzale brak w nim odpowiedniego „kopa”. Do tego jest wymyślony bardzo po macoszemu. Umiejętności? Serio?
Mimo tego jest to dobry tekst. Spisany z głową, nie pomija potrzebnych informacji, estetyczny. Jest zarówno zaproponowany przebieg wydarzeń, miejsca na wypełniacze i miejsce by gracze wpłynęli na wydarzenia, są też twisty. Wreszcie na dodatkową pochwałę zasługuje solidne zagnieżdżenie przygody nie tylko w świecie NS ale i w storylinii.
Łukasz Fedorowicz
O—cho! Dzieje się, zlecenie w karczmie. Po tym niezbyt imponującym początku zagłębiamy się w scenariusz, który wkrótce zaciera słabe pierwsze wrażenie. Rozwijając się w ciekawą fabułę zahaczającą o Wielkie Pytania. I nawet nie na siłę, a gładko wplatając je w postapokaliptyczny krajobraz, nieludzkie mutacje, militarnych psycholi, strzelaniny i moce psi. Gdy już przebiłem się przez siermiężną stylizację językową (takiej ilości obraźliwych wyrażeń próżno szukać w innych systemach), to Tolerancja wciągnęła mnie i nie puściła aż do finału. A tam proszę: niewąskie dylematy i testy lojalności, moralniaki. Smakuje, dziękuję.
To, co warte poprawienia zawiera się w kilku newralgicznych scenach, mających zapewnić gładkie przejście scenariusza od punktu A do B. Takim momentem jest choćby pozbawienie postaci przytomności, ot tak, bez rzutów, czyste deus ex machina. Tam, gdzie decyzje graczy są istotą rozgrywki, jest to dla mnie solidny faul. Takie skróty, oraz słabe zawiązanie, stanowią co prawda łyżkę dziegciu, ale nie zapominajmy o tej beczce miodu która ją zawiera. Bo trudno odmówić tej pracy wysokiej jakości erpegowego słodzika.